Pies umierał na oczach właścicieli. "Nie było zgody na eutanazję"
Wołomińscy aktywiści działający na rzecz pomocy okolicznym zwierzętom domowym otrzymali zgłoszenie. Na terenie jednej z tamtejszych posesji umierała w strasznych warunkach suczka. - Pies leżał za bramą, na podjeździe. Był wychudzony. Prawdopodobnie nie mógł nic przełknąć z powodu choroby. Pod ogonem miał sporego guza. Najbardziej przeraziły mnie muchy, które atakowały zwierzę. Wiedziałam, że są oznaką zbliżającej się śmierci - relacjonuje Wiktoria, która podczas spaceru zauważyła czworonoga.
"Tymczasy u Magdy" to dom tymczasowy dla bezpańskich kotów błąkających się w okolicy Wołomina i Kobyłki. Ostatnie zawiadomienie, które otrzymali, nie dotyczyło jednak udzielenia pomocy kotu. Proszono bowiem o pomoc dla maltretowanego i konającego w budzie psa. "Nie mam możliwości podejmowania interwencji, ale wiedziałam, że trzeba działać natychmiast" - napisała na Facebooku Magda, założycielka domu tymczasowego dla zwierząt.
Suka umierała w budzie. "Można sobie jedynie wyobrażać jej cierpienie"
Magda przejęła się losem umierającego psa. Tego samego wieczora zadzwoniła do organizacji pomocowych i interwencyjnych, zajmujących się podobnymi przypadkami znęcania się nad zwierzętami. Na pomoc umierającej suczce przyjechało Pogotowie dla Zwierząt. Suczka nie reagowała na wołania. Aktywiści stwierdzili, że prawdopodobnie nie żyje. Z ich relacji wynika, że właścicieli psa nie było w domu. Zwłoki zwierzęcia odebrała po jakimś czasie ich córka.
"Opiekunowie przedstawili historię leczenia. Nie było zgody na eutanazję. Sunia z nowotworem nieoperacyjnym. Można sobie jedynie wyobrażać jej cierpienie. Buda, garnek, kawałek podwórka - cały jej świat. I ludzie, którzy nie potrafili pomoc istocie odejść godnie, bez zbędnego cierpienia" - czytamy w facebookowym wpisie.
Suczka umarła, próbując wejść do budy. Wtedy guz znajdujący się w okolicy ogona pękł. Zanim do tego doszło, sąsiedzi przekazali pani Magdzie, że zwierzę leżało przez kilka dni na terenie posesji, w złym stanie i otoczone muchami. Nowotwór uniemożliwiał mu wypróżnianie się i powodował ogromny ból.
"Wołomin to koszmarny teren do pomocy zwierzakom. Tutaj więcej osób mnie nie lubi za to, co robię, niż lubi" - podsumowała aktywistka.
Zgłosiła sprawę suczki na policję. "Czekałam pół godziny, ale nikt nie przyjechał"
Wiktoria postanowiła zgłosić sprawę na policję. Zgłoszenie telefoniczne przyjęto 13 sierpnia, ale patrol nie pojawił się pod wskazanym adresem.
- Czekałam pół godziny, ale nikt nie przyjechał. Wróciłam zrezygnowana do domu. Późnym południem postanowiłam upewnić się, że funkcjonariusze interweniowali. Zadzwoniłam ponownie na policję. Powiedziano mi, że w systemie nie ma takiego zgłoszenia, więc patrol musiał być na miejscu. Gdy to usłyszałam, postanowiłam przesłać opis zdarzenia oraz zdjęcia psa drogą mailową. Dla pewności - dodaje.
Młodsza aspirantka Monika Kaczyńska z komendy powiatowej policji w Wołominie przyznała, że funkcjonariusze przyjęli zawiadomienie nadesłane drogą mailową przez Wiktorię. Rzeczniczka komendy podkreśliła, że sprawa jest w toku i nie może ujawnić jej szczegółów. - Policja wszczęła postępowanie w sprawie maltretowanej suczki w oparciu o ustawę o ochronie praw zwierząt - skomentowała w rozmowie z Wirtualną Polską.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.