Blisko ludziPo akcji zbiórki pieniędzy na wynajem mieszkania czuje wstyd, ale i wdzięczność. Pojechałam porozmawiać z panem Włodzimierzem

Po akcji zbiórki pieniędzy na wynajem mieszkania czuje wstyd, ale i wdzięczność. Pojechałam porozmawiać z panem Włodzimierzem

Po akcji zbiórki pieniędzy na wynajem mieszkania czuje wstyd, ale i wdzięczność. Pojechałam porozmawiać z panem Włodzimierzem
Źródło zdjęć: © fot. Aleksandra Hangel
Aleksandra Hangel
24.04.2018 17:24

Celem było uzbierać tylko na miesięczny czynsz dla emeryta, który zaraz zostanie bez dachu nad głową. Zbiórka zamknęła się kwotą 35 tysięcy złotych. Włodzimierz Maj ma zapewnioną przyszłość, ale takich jak on są w Polsce pewnie tysiące.

"Samotny, spokojny emeryt poszukuje mieszkania od 01.05.18 r. Chętnie Os. Na Skarpie lub na Lesisku, najchętniej na parterze, w cenie do 450 zł…". – tak brzmiało ogłoszenie, które Włodzimierz Maj, 78-letni emeryt, w połowie kwietnia porozwieszał na drzewach w swojej okolicy. Mieszkanie, które wynajmował, zostało zlicytowane przez komornika, a pan Włodzimierz pilnie potrzebował pomocy. To co się wydarzyło potem, to prawdziwa lawina ludzkiej życzliwości. Magda Piotrowska zorganizowała zbiórkę pieniędzy, która dała oszałamiający rezultat. Na co dzień panem Włodzimierzem opiekuje się Lena Gawrońska. Sam emeryt czuje wstyd, bo choć całe życie pracował, dziś jest uzależniony od cudzej pomocy. Odwiedziliśmy go, by dowiedzieć się, jak do tego doszło.

Aleksandra Hangel, Wirtualna Polska: Z początkiem maja zostanie pan bez dachu nad głową.

No, gdyby mieć chociaż jakieś mieszkanie, to by się człowiek pogodził, zjadł bułkę, popił herbatą i dobrze by było. Ale muszę opuścić miejsce, w którym mieszkam. Właściciel zadłużył je i umarł. Teraz zlicytuje je komornik. I tak siedzę, patrzę tylko to na telewizor, to na okno i słucham, jak się wykłócają w tej telewizji.

Skąd się pan dowiedział o tym, że musi się pan wyprowadzić?

Przyszła żona tego pana i powiedziała, że muszę przygotować klucze, bo ona je zanosi do banku, który przygotowuje mieszkanie do sprzedaży. Do pierwszego muszę się wynieść.

Długo pan tu mieszkał?

Dwa lata. Wcześniej tez mieszkałem niedaleko, dwa kilometry stąd. Zajmowałem pokój u dobrych ludzi, ale rodzina im się poszerzyła, pojawiły się wnuki. Powiedzieli, że już nie mogę z nimi mieszkać, bo potrzebują mojego pokoju. Więc wyrównałem grosz do grosza i przyszedłem tu. Tylko nie ma się kto mną opiekować…

Nie mam już szans się podźwignąć finansowo. Mam 1000 zł emerytury. Tu płaciłem 500 zł za mieszkanie. Lekarstwa to średnio 200 zł, do tego telefon opłacić… zupę się zrobi i tak się żyje jakoś. Nie mogę się już żalić, tak jest i koniec.

Obraz
© fot. Aleksandra Hangel

Ostatnio przyszła jakaś pani i przyniosła mi jedzenie w słoikach: zraziki, jakieś owoce. Zapytała, dlaczego szukam mieszkania. Powiedziałem jej o zadłużeniu mieszkania i o komorniku, że przez cudze długi zostaję pod gołym niebem. A ona to opisała na internecie. Ludzie teraz wypisują, że to może jakiś kombinator. A ja nigdy nie miałem złotówki zadłużeń! To jakieś nieporozumienie.

Jak się pan teraz czuje?

Fatalnie. Jestem bez przerwy na obserwacji lekarskiej, muszę się zgłaszać na konsultacje, bo mam w nodze pręt, który koroduje. Nie mogę zbytnio chodzić po schodach, bo miałem dwanaście operacji. Wynik jest taki, że jedna noga jest krótsza o 5,5 cm. Zawroty głowy mam niesamowite. W szpitalu było takie jedzenie, że, naprawdę, królik by zdechł. Ludzie tam przynosili innym kanapki, bigosy, ciasta, a mnie nie miał kto przynieść. W dwa miesiące ubyło mi 18 kilogramów. Wyszedłem z taką anemią, że jak idę ulicą, to płyty chodnikowe mi tańczą w oczach. Drzewa, słupy wszystko mi miga. Choć leki biorę.

A jak sobie pan radzi w życiu codziennym?

Poproszę czasami sąsiada, żeby pomógł mi w zakupach, bo ja mam kłopot z noszeniem. Albo chodzę sam, ale wtedy pomalutku, po kroczku. Do apteki mam 150 kroków, to dojdę. Do sklepu też blisko, potem ugotuję coś, herbatę zrobię. I patrzę: to w okno, to w telewizor. To też wszystko nie moje, tylko tego zmarłego właściciela.

Nie ma pan rodziny do pomocy?

Dwóch braci dawno pochowałem, a jakieś trzy miesiące temu umarł trzeci. W domu starców. Byłem z nim w Stanach przez jakiś czas. Mam jeszcze siostrę, ale ona ma problemy z biodrem i mieszka na trzecim piętrze. Codziennie zadzwoni, wesprze, powie: siedź, czekaj, może ci ludzie pomogą.

Ma pan dzieci?

Miałem piękną żonę, znacznie młodszą od siebie, o 19 lat. Kiedy ja byłem w Stanach, poznała tu kogoś. Wycofała pieniądze z mieszkania i uciekła do Kanady z moją córką i synem. Od prawie 30 lat nie ma z nimi kontaktu. Dlatego liczę, że może z tym mieszkaniem się uda, bo pani Lena mówi o jakiejś zrzutce, że pojedziemy, zapłacimy z góry za pół roku czy rok, że pomoże z zakupami. Gdyby było blisko sklepu, to ja nawet sam bym sobie pomalutku poszedł…

Dlaczego wyjechał pan do Stanów?

Wyjechałem za chlebem. Robiłem niestety na czarno, nie miałem prawa pobytu. Jednego dnia – tragedia: podczas pracy uciąłem sobie rękę ogromną piłą tarczową. Został tylko kawałek ciała, tętnica przecięta. Była druga w nocy, wykańczałem parkiet i sweter mi wciągnęło, a zanim zdążyłem wyłączyć piłę, krew siknęła do sufitu. Nie miałam nawet kawałka szmaty, żeby to obłożyć, więc pukam do drzwi i krzyczę "Help me! Help me!". Jakaś kobieta zapytała, czego chcę. Powiedziałem, żeby zadzwoniła na pogotowie. Musiałem dać jej swój telefon, bo dzwonienie kosztuje. Później przyszedł jakiś człowiek, dał mi torebkę foliową i zawiózł do szpitala. Zanim dojechaliśmy, ta siatka cała kołysała się od litrów krwi. Byłem słaby, a oni powiedzieli tylko "siadaj, czekaj". Na szczęście ten, co mnie przywiózł, krzyknął, że zaraz skonam. Od razu mnie wzięli na stół, potem oczy, bo niedowidziałem. Jak się okazało, kosztowało mnie to 67 tysięcy dolarów.

Miał pan wtedy takie oszczędności?

Miałem, w banku. Więc kupiłem bilet wcześniej i mówię sobie, że jak wyjdę ze szpitala, to biorę pieniądze i wracam do Polski, bo tu w Ameryce, to kaleka nie ma miejsca, będą przepędzać. Ja do banku, a oni, że nic nie ma, zero! Wszystko szpital ściągnął za operację. Miałem tylko bilet w kieszeni i ani jednego dolara. Kuzyn dał mi 800 dolarów, żebym miał za co wrócić. Tu czekał mnie jeszcze papier rozwodowy. Podpisałem i wysłałem. Tak zostałem sam, kaleki i bez niczego.

Dzięki Pani Lenie uwierzyłem, że jest kilka osób, które chcą mi pomóc… Na nic innego nie mogę liczyć. Na wygraną w totolotka też nie… Ja wewnętrznie czuję się tak, że jeszcze mógłbym potańczyć. Ale nie mogę… Jedyne czego potrzebuję to własnego kąta, dlatego wywiesiłem ogłoszenia.

Chcesz podzielić się z nami swoją historią? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (99)
Zobacz także