Po co nam pieniądze?
06.03.2015 12:31, aktual.: 08.03.2015 13:05
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W dobie niestabilnego kursu franka i niepewności zatrudnienia rewidujemy nasze podejście do finansów. Czy lepiej odkładać na czarną godzinę, aby nic w życiu nas nie zaskoczyło, czy cieszyć się chwilą, wydawać, póki mamy? Z eksperckiego punktu widzenia sytuację ocenia Agata Gąsiorowska, psycholog ekonomiczny.
W dobie niestabilnego kursu franka i niepewności zatrudnienia rewidujemy nasze podejście do finansów. Czy lepiej odkładać na czarną godzinę, aby nic w życiu nas nie zaskoczyło, czy cieszyć się chwilą, wydawać, póki mamy? Z eksperckiego punktu widzenia sytuację ocenia Agata Gąsiorowska, psycholog ekonomiczny.
Od czego zależy nasze podejście do pieniędzy?
Przede wszystkim to podejście można rozumieć dwojako. Po pierwsze jako sposób, w jaki zarządzamy pieniędzmi, czyli jak spinamy początek miesiąca z końcem, czy potrafimy oszczędzać, czy podchodzimy do wydatków w sposób planowany, czy raczej pieniądze się nas nie trzymają. A drugi aspekt, prawie w ogóle niezwiązany z tym pierwszym, to kwestia tego, jakiego rodzaju emocje budzą w nas pieniądze. I tu nie chodzi o pieniądze w kontekście dużych, małych kwot albo zarabiania, tylko o pieniądze jako element kultury.
Osoby, dla których pieniądze mają taką siłę emocjonalną, często uważają, że za ich pomocą można podnieść status, zwiększyć poczucie bezpieczeństwa, polepszyć swoją samoocenę. W tym myśleniu tkwi pułapka, bo przy takim podejściu trudno uznać, że tych pieniędzy jest już na tyle dużo, żeby można było powiedzieć, że jest ich wystarczająco. Po drugiej stronie są osoby, które z kolei w ogóle odrzucają pieniądze jako coś, co jest moralnym złem. Z psychologicznego punktu widzenia zarówno ci, którzy pieniądze kochają, jak i ci, którzy je nienawidzą, tak naprawdę niewiele się od siebie różnią. To są tak jakby dwie strony tego samego medalu – obie grupy charakteryzuje bardzo mocne, emocjonalne podejście do pieniędzy.
Jaki wpływ na nasze postrzeganie pieniędzy ma wychowanie oraz przekonania wyniesione z domu rodzinnego?
Okazuje się, że mają spory wpływ. W jednym z moich badań sprawdzałam, jak postawy wobec pieniędzy u młodych, ok. 20-letnich ludzi wiążą się z analogicznymi postawami u ich rodziców, zarówno matek, jak i ojców. Okazało się, że zarówno to, w jaki sposób ci młodzi ludzie zarządzali swoimi finansami, jak i to, jakiego rodzaju emocjonalne właściwości przypisywali pieniądzom, było mocno związane z tymi samymi cechami u ich rodziców, a zwłaszcza u matek.
Warto tu zwrócić uwagę, że na dzieci oddziałuje nie tylko świadomie przekazywana przez rodziców wiedza, ale też zachowania, które obserwują w domu. I jeżeli np. dziecko widzi, że rodzice często kłócą się o pieniądze, o to, kto za dużo wydał, a kto za mało zarabia, albo zakazuje mu się dotykania portfela, jako czegoś nie dla dzieci, to najprostszym wnioskiem, do jakiego dochodzi mały człowiek w takiej sytuacji jest to, że pieniądze są czymś niesamowicie ważnym. Bo gdyby tak nie było, to nie wywoływałyby takich gwałtownych reakcji. Natomiast jeżeli pieniądze w ogóle nie budzą emocji w domu, a rodzice rozmawiają o nich jako o czymś zupełnie neutralnym, czymś, czym trzeba zarządzać, a nie czymś, co decyduje, jakimi jesteśmy ludźmi, to jest bardzo mało prawdopodobne, że dzieci przyjmą postawę, że pieniądze są w życiu superważne.
Czy wydawanie pieniędzy może być sposobem na radzenie sobie z trudnymi emocjami?
Sam akt wydawania, szczególnie jeśli posługujemy się gotówką, a nie kartą płatniczą, jest raczej źródłem trudnych emocji, a nie panaceum na nie. Jak wynika z przeprowadzonych w latach 90. badań dwóch amerykańskich badaczy, Preleca i Loewensteina, w momencie płacenia gotówką ludzie odczuwają tzw. ból płacenia (ang. pain of paying) – czyli pojawia się u nich szereg negatywnych emocji związanych z koniecznością rozstania się z pieniędzmi. Ale jeżeli mówimy o sytuacji, kiedy ludzie chcą poprzez wydawanie pieniędzy poprawić swój nastrój, poradzić sobie z trudną sytuacją, to raczej chodzi albo o sam moment nabywania nowych produktów, albo o moment tuż przed – kiedy już wiedzą, że za chwilę dana rzecz będzie ich.
Osoby, które mają problemy związane z niską samooceną, wysoki poziom lęku, poczucie nieradzenia sobie w życiu, niekiedy próbują odrestaurować dobre samopoczucie za pomocą kupowania różnych rzeczy – i w tym przypadku mówimy o zjawisku kupowania kompulsywnego.
Co ciekawe, nie chodzi tu o kupowanie jakichkolwiek rzeczy, ale takich, które – w mniemaniu tych osób – mają wpłynąć na polepszenie ich wizerunku w oczach innych. I tak kobiety z reguły kupują kompulsywnie ubrania i kosmetyki, związane z ich pozytywnym wizerunkiem jako młodych i atrakcyjnych, a mężczyźni sięgają po gadżety elektroniczne czy sprzęt do majsterkowania, kojarzące się z wizerunkiem mężczyzny, jako sprawnego, kompetentnego, takiego, który sobie radzi z rzeczywistością.
Dlaczego niektóre osoby, pomimo że zarabiają mało, są w stanie odłożyć coś w każdym miesiącu, a innym, choć zarabiają relatywnie dużo, pieniądze przeciekają przez palce?
Ludzie pytani o to, dlaczego nie oszczędzają, zazwyczaj odpowiadają, że dlatego, że ich na to nie stać, że po prostu zarabiają za mało. Z drugiej strony, jeżeli popatrzymy na to, jak ci sami ludzie zachowują się w momencie, kiedy muszą spiąć początek miesiąca z końcem, czyli kiedy oszczędzają nie po to, żeby coś odłożyć, ale po to, żeby budżet im się domknął, to nagle okazuje się, że nawet bardzo niezamożne osoby są w stanie oszczędzać. Czyli nie chodzi tu tak naprawdę o wysokość zarobków.
Najsilniejszym czynnikiem, który definiuje to, czy będziemy w stanie oszczędzać, jest umiejętność zachowania samokontroli, a więc nieuleganie pokusom i konsekwentne trwanie w postanowieniu. I z tego punku widzenia oszczędzanie niczym się nie różni od bycia na diecie albo rzucania papierosów – to są dokładnie te same mechanizmy psychologiczne.
Dobrym argumentem chyba jest też uświadomienie sobie, szczególnie dzisiaj, w dobie umów śmieciowych i niepewności zatrudnienia, że jeżeli nie będziemy mieli żadnych oszczędności, to możemy w pewnym momencie zostać na lodzie.
No tak, z tym że my, jako ludzie, bardziej myślimy w kategoriach tego, co jest tu i teraz, przyszłość wydaje nam się czymś odległym. W związku z tym wolimy od razu skonsumować zarobione pieniądze niż odkładać tę konsumpcję w bliżej nieokreślonym czasie, tym bardziej, że nie wiadomo, jaka czeka nas przyszłość. I z tego też płynie jeden bardzo ważny wniosek – ludziom łatwiej jest oszczędzać wtedy, gdy mają wyznaczony konkretny cel.
Czyli jeżeli ja sobie powiem, że chcę do wakacji zaoszczędzić 500 zł, po to, żeby móc wykupić sobie np. pobyt w lepszym hotelu, albo że zbieram na remont czy na meble, to jest to konkretny cel. Natomiast w sytuacji kiedy oszczędzamy po to, żeby mieć na tę przysłowiową czarną godzinę, na emeryturę, na poduszkę finansową, to jest to zbyt niedookreślone – bo kiedy będziemy mieli już wystarczająco dużą kwotę? Skąd wiedzieć, że już osiągnęliśmy cel? Czyli jeżeli kieruje nami lęk o przyszłość i chcemy trochę odłożyć, ale nie określimy sobie dokładnie, o jaką kwotę nam chodzi, bo nie wiadomo jaka suma nas zabezpieczy przed wszystkimi nieszczęściami, to będzie nam trudniej.
Zdecydowanie tak. A dodatkowo, ponieważ największym problemem przy oszczędzaniu jest samokontrola, łatwiej jest oszczędzać, kiedy stosujemy zabiegi na jej wzmacnianie.
Dobrym sposobem jest wykorzystanie metody oszczędzania działającej na zasadzie świnki skarbonki – czyli założenie na swoje środki „blokady”, której przedwczesne zerwanie będzie się wiązało z poczuciem straty, jak w przypadku rozbicia świnki. To może być np. konto oszczędnościowe, z którego można wypłacić pieniądze tylko raz na miesiąc, albo takie, z którego jeśli wypłacimy jakieś środki, to będziemy musieli zapłacić dużą prowizję bankowi. Innym sposobem jest wykorzystanie takich form oszczędzania, gdzie podpisujemy umowę ze spółką finansową, że będziemy odkładać co miesiąc pewną określoną kwotę, i nie możemy wycofać środków przed np. przed upływem 5 czy 10 lat, bo jeśli to zrobimy to zapłacimy karę. To również sprawi, że się trzy razy zastanowimy, czy chcemy zapłacić karę po to, żeby te pieniądze wyciągnąć.
Czego może nas nauczyć sytuacja, o której jest ostatnio głośno w mediach, z szybującym frankiem szwajcarskim, z jego nagłym skokiem?
Przede wszystkim, jakkolwiek ten skok był nagły, to nie można uznać że zadziało się coś, co się zadziać nie mogło. Bank centralny w Szwajcarii podjął decyzję, której skutkiem było uwolnienie kursu franka, wcześniej sztucznie utrzymywanego na niskim poziomie do kursu euro i do dolara. W związku z tym, jeżeli mielibyśmy odpowiednią wiedzę ekonomiczną, to powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że w pewnym momencie może się zdarzyć taka sytuacja, to znaczy że kurs franka zostanie uwolniony i doświadczymy nagłego wzrostu jego kursu.
Problem jednak, że wielu Polakom brakuje takiej wiedzy ekonomicznej. Dodatkowo, sytuacja, w której bierzemy kredyt na mieszkanie, niezależnie od tego, czy w walucie, czy w złotówkach, bardzo angażuje nas emocjonalnie. Dochodzą do głosu nasze pragnienia, włącza się mechanizm tzw. heurystyki symulacji – wyobrażamy sobie, jak super będzie się nam w tym upragnionym domu mieszkało, wizualizujemy go sobie – i to często przysłania nam racjonalne myślenie.
Trzeba także pamiętać, że w przypadku kredytów walutowych, nie jesteśmy w stanie oszacować, jak w przyszłości będzie się zmieniać kurs waluty. Jedyne, co możemy zrobić, to sprawdzić, jak się zmieniał do tej pory, i głęboko wierzyć, że tak jak było do tej pory, tak będzie np. przez najbliższe 30 lat. I teraz, jak tak sobie o tym rozmawiamy, to wydaje się to dość logiczne, że takie myślenie jest naiwne. A jednak sporo osób dało się mu zwieść.
Dlaczego więc ludzie dawali się złapać w tę pułapkę?
Jak poczyta się teraz wypowiedzi frankowiczów na forach internetowych czy w gazetach, to przewija się tam taki wątek, że doradcy finansowi zapewniali swoich klientów, że frank jest stabilną walutą i jego kurs nie będzie się zmieniał, a przecież wypowiadanie takich opinii jest jak wróżenie z fusów. Rodzi się więc pytanie o to, dlaczego klienci tak bezkrytycznie ufali doradcom? Od pewnego czasu wraz z prof. Zaleśkiewiczem prowadzimy badania na temat tego, na jakiej podstawie ludzie oceniają doradców kredytowych jako godnych zaufania. Wyłania się z nich jeden konkretny wniosek: jeżeli doradca mówi mi, to co ja chcę usłyszeć, to go uważam za dobrego doradcę, a co za tym idzie, jest bardziej prawdopodobne, że skorzystam z jego porady. Dlatego często jest tak, że szukamy takiego doradcy, który powie nam to, co chcemy usłyszeć, bo nie chcemy, żeby nas coś hamowało na drodze do naszego nowego pięknego domu.
Z ostatnich badań opublikowanych przez „Wysokie Obcasy” i SWPS wynika, że kobiety odczuwają spory lęk o sferę finansową. Z czego to wynika?
Myślę, że przede wszystkim dzieje się tak dlatego, że cały czas zarabiają mniej niż mężczyźni – i to nie tylko jest kwestia Polski, ale całej Unii Europejskiej. W związku z tym budżet, który kobieta ma do dyspozycji, jest niejednokrotnie zdecydowanie mniejszy, szacuje się, że mężczyźni zarabiają nawet o 20 proc. więcej na analogicznych stanowiskach. A do tego jeszcze różne badania dotyczące cech osobowości pokazują, że kobiety są w ogóle bardziej skłonne do przejmowania się różnymi rzeczami niż mężczyźni, są bardziej lękowe, trudniej sobie radzą z niepokojem, niepewnością przyszłości. I w związku z tym te dwie rzeczy – to że mniej zarabiają od mężczyzn i że są bardziej wrażliwe na sytuacje lękowe – mogą łącznie powodować, że kwestie finansowe częściej spędzają kobietom sen z powiek. Inna rzecz, że kobiety często same się dyskryminują, nie negocjując w ogóle albo słabo negocjując swoje pensje. Można nawet pójść o krok dalej i stwierdzić, że już na starcie negocjują sobie złą pozycję.
Mam wrażenie, że w ogóle jest tak, że nie lubimy rozmawiać o pieniądzach. Dlaczego?
Dlatego, że żyjemy w kraju o tradycjach głęboko katolickich i jednak ma to wpływ na całą naszą kulturę. No a po pierwsze „prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do Królestwa Niebieskiego”, po drugie nie wolno rozmawiać o pieniądzach, bo to nie są rzeczy boskie i miłość do pieniędzy jest źródłem wszelkiego zła. Takich cytatów z Biblii, które deprecjonują pieniądze i to że ludzie się na nich skupiają, można wynaleźć wiele. W takich krajach jak np. Holandia, które nie mają tradycji katolickich, ale protestanckie, gdzie im więcej się zarabia, tym lepiej to świadczy o człowieku, ludzie nie mają większych problemów w rozmawianiu o pieniądzach.
A co możemy robić, aby przełamać te blokujące nas schematy myślowe?
Myślę, że przede wszystkim to, co najlepiej będzie działało na nasze funkcjonowanie, to jest przekonanie o tym, że pieniądze nie są w życiu najważniejsze. Nasze życie nie jest po to, żebyśmy się skupiali na pieniądzach. Nasze życie jest po to, żebyśmy byli blisko z osobami, które są dla nas ważne, żebyśmy sami byli szczęśliwi i dawali innym szczęście.
Większość badań z psychologii pozytywnej pokazuje, że tym, co ludziom najbardziej przydaje szczęścia, nie jest wcale status materialny, tylko dobre relacje z innymi ludźmi. I jeżeli my będziemy przekonani o tym, że nasze poczucie szczęścia jest uzależnione od tego, co mamy, ile zarabiamy, to nie zaprowadzi nas to na dobrą drogę. Co więcej, z badań prowadzonych w wielu krajach na świecie wynika, że wydawanie pieniądze na rzecz innych ludzi bardziej przekłada się na nasze szczęście, niż wtedy gdy te same pieniądze wydajemy na własne potrzeby.
dr Agata Gąsiorowska – psycholog ekonomiczny z wrocławskiego wydziału SWPS. Naukowo zajmuje się zachowaniami konsumenckimi, psychologicznymi funkcjami pieniędzy i bezrefleksyjnym kupowaniem
Rozmawiała: Aleksandra Strójwąs – redaktorka miesięcznika Sens/*magazyn Sens *