Po znajomości. Polacy uwielbiają tak załatwiać najważniejsze sprawy
W czasie pandemii znacznie chętniej korzystamy ze znajomości przy załatwianiu najróżniejszych spraw. Jednak zamiłowanie do omijania kolejek czy oficjalnych procedur to nie tylko – jak twierdzą niektórzy – pozostałość po PRL-u.
28.02.2021 08:22
– Nie ma dnia, żeby ktoś ze znajomych nie pytał mnie o możliwość załatwienia szczepionki poza kolejnością – mówi 29-letnia Maria, pielęgniarka pracująca w jednym z warszawskich szpitali. – Byłam przekonana, że afera z 18 celebrytami, którzy zaszczepili się przed większością pracowników służby zdrowia, nieco ostudzi takie zapędy. Ale skąd. Zdarza się, że ktoś proponuje, że mi zapłaci, jeśli załatwię mu zastrzyk. Inni obiecują pomoc wtedy, gdy ja jej będę potrzebowała. W różnych dziedzinach życia. A moje tłumaczenie, że przede wszystkim nie mam takich możliwości, jest przyjmowane z dużą rezerwą i niedowierzaniem. A gdy dodaję, że, nawet gdybym mogła, to i tak nie załatwiłabym na lewo szczepionki, bo to nieuczciwe, ludzie patrzą na mnie albo jak na wariatkę, albo złego człowieka.
Kamil, 34-letni ratownik, który jeździ w warszawskim pogotowiu, także nie może opędzić się od znajomych, którzy chcą się zaszczepić poza kolejnością. – A jeszcze niedawno tyle osób pomstowało na szczepionki! Przecież niektórzy zapierali się nogami i rękami, że nie są one wystarczająco przebadane, że przyjmowanie zastrzyku jest równoznaczne z wzięciem udziału w eksperymencie medycznym – opowiada Kamil. – A najciekawsze, że im ktoś ma mniejszą wiedzę o zdrowiu człowieka, immunologii i biotechnologii, tym większym był przeciwnikiem szczepionek. Teraz ludzie chyba jednak mniej boją się tych "eksperymentów" niż powikłań po covidzie. Nie ukrywam, że nie będę zdziwiony, jak dość szybko się okaże, że funkcjonuje czarny rynek szczepionek, gdzie za odpowiednią opłatą można się zaszczepić.
Jak podkreśla psycholożka Katarzyna Szymańska, pandemia to czas, w którym wiele osób odczuwa bardzo silny lęk przed własną chorobą czy śmiercią, ale też utratą bliskich, pracy, a tym samym środków do życia. – Jeśli zatem jest coś, co pozwoli uchronić siebie i bliskich przed tymi wszystkimi strasznymi konsekwencjami pandemii, złoty środek, który jest jak tarcza ochronna, to ludzie zrobią wiele, by go zdobyć – mówi psycholożka.
– Znajomości szczególnie zyskują w czasach trudnych, w chwili zagrożenia, a pandemia do takich właśnie należy. Nie bez znaczenia jest to, że załatwianie czegoś poza kolejnością, poza głównym obiegiem stanowi dla niektórych osób dodatkowe wyzwanie, które pozwala im wierzyć, że są zaradni, że umieją zadbać o bliskich. Mają przeświadczenie, że tylko to, co nie jest łatwo dostępne, jest wartościowe - wyjaśnia Szymańska.
Praca? Tylko po znajomości
44-letnia Iwona, specjalistka od sprzedaży, mówi z ironią, że gdy została dyrektorką dużego działu w międzynarodowym wydawnictwie, bardzo zyskała na popularności wśród znajomych. – Kilka koleżanek z dawnych prac zadzwoniło do mnie tego samego dnia, prosząc, bym o nich pamiętała – mówi Iwona. – Nie wiadomo, dlaczego niektóre osoby uznały, że skoro kiedyś gdzieś razem pracowałyśmy, chodziłyśmy na papierosa, to ja teraz zwolnię wszystkich ludzi w moim dziale i zatrudnię znajomych.
Jak wynika z opublikowanego w 2020 r. raportu "Barometr rynku pracy", przygotowywanego przez Work Service, więcej niż co drugi Polak planuje skorzystać ze znajomości w czasie poszukiwania pracy. Ale to nie wszystko. Przedstawiciele aż 63 proc. firm zadeklarowali, że w czasie rekrutacji pracowników będą posiłkować się rekomendacjami znajomych.
Nie ma w tym nic dziwnego, bo dla pracodawcy mniej ryzykowne jest zatrudnienie kogoś z polecenia, zwłaszcza jeśli poleca osoba zaufana, niż branie zupełnie nieznanej osoby z rynku pracy. Z drugiej strony gros pracowników uważa, że jeśli znajomy zostaje gdzieś szefem, to jest zobowiązany załatwić im pracę niezależnie od tego, jakimi są pracownikami, jakie mają kompetencje.
Jak twierdzi Iwona, zatrudnianie znajomych może być bardzo kłopotliwe. – Po pierwsze dlatego, że wiele osób jest roszczeniowo nastawionych zarówno, jeśli chodzi o spodziewane stanowiska, zakres obowiązków, jak i wysokość zarobków – opowiada managerka. – Poza tym od znajomego trudniej wymagać i egzekwować, bo jeśli było się na stopie koleżeńskiej, to trudno ją zmienić na relację szef – pracownik. Niestety kiedyś zatrudniłam znajomą i po paru miesiącach musiałam ją zwolnić, bo było to trudne dla nas obu i skończyło się na dodatek skłóceniem w towarzystwie.
Setki znajomych
Od próśb znajomych nie może się opędzić pracownica jednej z podkrakowskich gmin, w której w ciągu ostatnich kilku lat wiele się buduje. Nie chce jednak podać nawet swojego imienia, by nie narazić się na jeszcze więcej próśb o pomoc w załatwianiu urzędniczej sprawy. – Przede wszystkim dostaję prośby o przyspieszenie spraw związanych z geodezją – opowiada kobieta. – I nikogo nie obchodzi, że ja się tym nie zajmuję. Ludzie sądzą, że skoro pracuję dwa pokoje dalej, to idę do koleżanki i mówię: kochanieńka, załatw no mi tu sprawę jednego znajomego mojego znajomego i jego znajomego, bo bardzo mu się spieszy. Przecież nas obowiązują procedury, przepisy ustaw i nie załatwiamy sobie wszystkiego dowolnie. Może w PRL-u to tak działało, ale teraz tak się po prostu nie da.
Ryszard, który do niedawna pracował w jednym z warszawskich urzędów paszportowych, gdy był urzędnikiem, miał setki znajomych. – Osób, które zapłaciły za wakacje, a których paszport okazywał się nieważny lub bliski utraty terminu ważności były setki – opowiada ze śmiechem. – Kilka razy pomogłem znajomym osobom, by ten dokument dostały szybciej, ale nie byłem w stanie pomóc wszystkim, którzy się do mnie zgłaszali. Nie rozumiem też, dlaczego sam urząd nie wpadł na pomysł, by wprowadzić taką usługę: chcesz mieć paszport na jutro, to płacisz 500 proc. normalnej ceny. To pozwoliłoby ukrócić załatwianie po znajomości, a ludzie mieliby paszport wtedy, kiedy jest im potrzebny.
Siła słabych powiązań
Zdaniem socjolożki dr Pauli Pustułki z Uniwersytetu SWPS w Warszawie nasze zamiłowanie do załatwiania wielu spraw po znajomości to z jednej strony scheda postpeerelowska, z drugiej kwestia struktury społecznej i miejsca zamieszkania. – PRL nie skończył się jednego dnia i nie zniknęły wszystkie praktyki z nim związane – mówi Pustułka.
– Pewne nawyki, schematy działania bardzo utrwaliły się przez pokolenia. Nie możemy też zapomnieć, że nasze życie toczy się w większości w małych społecznościach, gdzie wiele spraw załatwia się lokalnie. I mam tu na myśli nie tylko niewielkie miejscowości, ale także dzielnice w większym mieście. W takich małych obszarach, sąsiedztwach ludzie dość dobrze się znają, więc bardzo mocno polegają na tych bezpośrednich kontaktach. Na to nakłada się udowodniona w badaniach socjologicznych i odkryta na początku lat siedemdziesiątych i ogłoszona przez Marka Granovettera teoria siły słabych powiązań.
Zgodnie z nią – tłumaczy Pustułka – przy podejmowaniu wielu decyzji życiowych dotyczących spraw publicznych, czyli m.in. pracy i zdrowia, niezwykle często korzystamy z sieci słabych znajomości, czyli nie najbliższej rodziny i przyjaciół, ale właśnie dalszych, luźniejszych kontaktów, znajomych znajomych. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze dlatego, że sięgając do tych dalszych sieci, jesteśmy lepiej poinformowani, niż gdybyśmy ograniczyli się tylko do kontaktów z najbliższymi. Gdy pozwalamy sobie na rozszerzenie kręgu osób, do których sięgamy, zapewniamy sobie więcej źródeł wiedzy, lepszy dostęp do informacji, m.in. o nowych ofertach pracy czy dobrym lekarzu. Po drugie, gdy czegoś dowiadujemy się poza oficjalnym obiegiem, od kogoś, kto jest w kręgu naszych znajomych to mamy do takiej informacji większe zaufanie. Dzięki temu czujemy się bezpieczniej, bo mamy przeświadczenie, że nie oddajemy swoich spraw w ręce zupełnie obce, nieznane.