Pochwała prostoty, czyli czemu kierowca autobusu bywa szczęśliwszy od prezesa
- Poszłam do kina i okazało się, że oglądam film o swoim życiu - zachwyca się Misia, 25-latka. – Co prawda to mój chłopak gotuje, a ja piszę. Pijemy razem kawę, bawimy się z kotem, żyjemy tu i teraz. Życie toczy się od poniedziałku do niedzieli. I to mi pasuje.
07.02.2017 | aktual.: 07.02.2017 19:55
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Misia nie jest sama. Wiele osób w jej wieku po obejrzeniu „Patersona” Jima Jarmusha ma wrażenie, że reżyser zrobił film-manifest pokolenia. Krytycy już zdążyli obwołać ten obraz pochwałą prostoty i minimalizmu, a współcześni dwudziestoparolatkowie potwierdzają, że trend na slow life jest coraz silniejszy. I wcale nie chodzi tu o rozpieszczoną młodzież na garnuszku rodziców, ale o ludzi, którzy wybrali życie zamiast kariery.
Ich starsi o dekadę lub dwie koledzy najczęściej decydowali się na wzięcie udziału w wyścigu szczurów. Zachłyśnięci otwierającymi się możliwościami, nowymi stanowiskami i coraz okgrąglejszymi sumami wpływającymi na konto, żyją od deadline’u do deadline’u, a ich kalendarzem rządzą kolejne spotkania biznesowe, służbowe lunche i plany roczne.
Z badań Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju wynika, że Polacy są szóstym najbardziej zapracowanym społeczeństwem na świecie. W dodatku, mimo że przysługuje nam dość spora liczba dni wolnych, najczęściej nie wykorzystujemy ich. Nic dziwnego, że takie postępowanie negatywnie wpływa na nasze zdrowie i… dzieci.
Do Carla Honore’a, autora książki „Pochwała powolności” i jednego z ojców slow life, objawienie przyszło na lotnisku. Czekając na samolot i przeglądając gazetę, trafił na propozycję „jednominutowych bajek na dobranoc”, które zabiegani rodzice mogą czytać swoim dzieciom. Były to streszczenia klasyczynych opowieści Hansa Christiana Andersena, które jak wiadomo, do najkrótszych przecież nie należą. Ale potrzeba matką wynalazku, czemu więc nie załagodzić rodzicielskich wyrzutów sumienia sześdziesięciosekundowym brykiem: obowiązek spełniony, bajka odhaczona. Czy dziecko będzie szczęśliwe – to już problem drugorzędny. Bo najważniejsze, by zmieścić jak najwięcej obowiązków w jak najkrótszym czasie.
- Całe moje życie zamieniło się w trening pospiesznego upychania jak największej liczby zajęć w każdą godzinę – wyznawał później Honore. - Jestem Dickensowskim Scrooge’em ze stoperem w dłoni. Obsesyjnie próbuję zaoszczędzić każdy najmniejszy okruch czasu, kilka sekund tu, jedna minuta tam.
Takie problemy bohaterowi filmu „Paterson” wydają się obce. Choć codziennie wstaje o tej samej porze, nie ma budzika. Po otwarciu oczu znajduje chwilę na przytulenie żony, zjada śniadanie i bez pośpiechu udaje się do pracy. Jest kierowcą autobusu i choć typowy warszawski japiszon pogardzi takim wyborem, Paterson nie czuje się gorszy. Zanim ruszy w swoją trasę, znajdzie jeszcze chwilę na spisanie kolejnego wiersza. Prowadząc autobus, przysłuchuje się rozmowom pasażerów: bawią go, wzruszają, niektóre dziwią, ale z jego ust nie padnie słowo skargi, nie usłyszymy narzekania. Zamiast tego Paterson zrobi sobie przerwę na lunch w urokliwym zakątku miasta, a potem wróci do domu, gdzie czeka na niego ukochana. Z równowagi nie wyprowadzą go nawet jej „szalone” pomysły. Na wieczór zostaje jeszcze spacer z psem i wizyta w barze. Scenariusz powtarza się każdego dnia. Wielu zapyta: kto chciałby tak żyć?
- Ta rutyna może wydawać się niektórym męcząca, ale tak naprawdę wielu ludzi odnajduje w takim sposobie życia urok. – tłumaczy Misia. – To urok zwyczajnych rzeczy, które ja zaczęłam odkrywać już jakiś czas temu. W tym, że można po prostu spędzać ze sobą czas, pić razem kawę, powtarzać codziennie te same rzeczy, jest bardzo dużo sensu.
Misia jest copywriterką i freelancerką, jej chłopak, z którym mieszka, projektuje strony internetowe. Oboje nie odnajdują sensu w robieniu kariery w korporacji, odhaczaniu kolejnych stanowiska na drabince: kierownik, dyrektor, prezes. To dla nich żadna atrakcja.
- My żyjemy każdym dniem – mówi Misia. – Ludzie, którzy biorą udział w wyścigu szczurów, żyją tym dniem, który dopiero nadejdzie, kiedy coś w końcu osiągną.
„Nie odkładaj życia na potem” to hasło przewodnie książki najpopularniejszej polskiej krzewicielki slow life, Joanny Glogazy, blogerki i jak czasem o sobie mówi „testerki piżam”. Na blogu Style Digger opowiada o tym, jak przytłoczona obowiązkami bizneswoman stopniowo nauczyła się skupiać na rzeczach najważniejszych i wyznaczać granice, które pozwalają je realizować.
- Slow life to nie robienie wszystkiego powoli, ale życie w zgodzie ze sobą – pisze Joanna. - Uczę, jak pracować w skupieniu, odciąć się od rozpraszaczy (również online) i nauczyć się celebrować codzienność oraz odpoczywać bez wyrzutów sumienia.
Anna Mularczyk-Meyer to autorka najstarszego w Polsce bloga o minimalizmie w życiu: prosty blog. Jak przyznaje, początkowo był pomysłem na rozprawienie się z nadmiarem zgromadzonych rzeczy, ale wkrótce przeistoczył się w zapis sposobów na upraszczanie życia, poznawanie własnych pragnień, oddzielanie ich od potrzeb sztucznie wytworzonych przez otoczenie. I mimo że Anna przeszła, jak twierdzi, długą drogę, wciąż ma czasem wrażenie, że żyje za szybko.
- Gdy przyglądam się swojej codzienności przez pryzmat opinii innych ludzi, wygląda na to, że niezły ze mnie ślimak – pisze Anna. - Bo mam czas na przyjemności, zabawę, rozrywki, życie rodzinne i towarzyskie. Na uczenie się nowych rzeczy. Na dbanie o siebie, zarówno o głowę i ducha, jak i ciało. Na ćwiczenia i ruch. Na długie i relaksujące wakacje. Na rozwijanie zainteresowań. Na słuchanie muzyki, czytanie książek, rozwijające rozmowy z mądrymi ludźmi. Na gotowanie i inne ważne rzeczy.
O czerpaniu z życia pełnymi garściami, właśnie wtedy, kiedy jest ono proste i niespieszne, pisze również Dagmara z Woman at window. Dwudziestoparolatka jakiś czas temu porzuciła świetne perspektywy, dobrze zapowiadającą się karierę i przeniosła do Barcelony. Fakt, początkowo musiała zadowolić się pracą poniżej kwalifikacji, jednak nie żałuje tej diametralnej zmiany sposobu życia. Dziś ma czas na rozkoszowanie się hiszpańską kuchnią, studia związane z jej pasją, jaką jest moda i trenowanie baletu. Bo kto powiedział, że to za późno na spełnianie dziecięcych marzeń.
Misia mówi, że do niej olśnienie przyszło, kiedy jeszcze pracowała na etacie jako organizatorka konferencji. I nie chodziło wcale o to, że pracuje w sztywnych ramach, na czyjś rachunek, ale o fakt, że robi coś, do czego nie jest przekonana.
- Ta praca ani do mnie nie przemawiała, ani nie miałam nic z życia poza nią – wspomina dziewczyna. – Po prostu brakowało na to czasu. Ciagły pęd za kolejnymi zadaniami, które nie dawały mi satysfakcji.
Dziś ważniejsze dla niej jest życie z drugą osobą, patrzenie na kota, który się bawi, wychodzenie na spacer, po prostu niespieszenie się.
- Czytam teraz reportaż o człowieku, który codziennie odbywa swój czterogodzinny rytuał picia kawy – śmieje się Misia. – Na coś takiego na razie jeszcze nie mogę sobie pozwolić, ale jestem pewna, że ten człowiek jest bardzo szczęśliwy.