Blisko ludziPodstawowa szkoła przemocy. Polskie dzieci coraz bardziej agresywne

Podstawowa szkoła przemocy. Polskie dzieci coraz bardziej agresywne

Podstawówka w Gdańsku. Po lekcji wychowania fizycznego w szatni dziewczynek wywiązuje się sprzeczka. Największa i najsilniejsza z nich, Agata, wpada na pomysł, jak dać nauczkę koleżance, która nie chce jej słuchać. „Otoczcie ją!” – rozkazuje pozostałym. „Hela i Wanda, wy ją trzymajcie!”. One wiedzą, kto tu jest liderem. Słuchają Agaty, jak zawsze. Dwie dziewczynki trzymają drobną Zuzię pod ścianą, reszta zaczyna kopać. Agata najmocniej i najboleśniej: w brzuch, a potem w krocze. Przestają dopiero, gdy słyszą kroki nauczycielki. Zuzia o całym zajściu powie rodzicom dopiero po kolacji, będzie się wstydzić. Zuzia, Agata i reszta chodzą do drugiej klasy. Mają po osiem lat.

Podstawowa szkoła przemocy. Polskie dzieci coraz bardziej agresywne
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Karolina Głogowska

29.11.2016 | aktual.: 12.06.2018 14:25

"Jesteś trup"

Inna podstawówka, tym razem w mniejszym mieście, Słupsku. Do klasy wpada roztrzęsiona matka jednej z uczennic. Poprzedniego dnia znalazła w tornistrze syna, dziewięciolatka, kartkę z wiadomością, która nią wstrząsnęła. „Zaje… cię, jesteś trup”. Nadawcę udaje się ustalić w ciągu dwóch dni. To Franek, dziesięciolatek, który terroryzuje kolegów z klasy. Szkołę zmieniał już dwa razy, nauczyciele wstrzymują oddech, gdy słyszą jego nazwisko. Młodszemu o rok Tadkowi rozbił głowę, Mateuszowi ściągnął spodnie i wrzucił do śmietnika, chłopiec musiał biec z toalety do klasy w samych majtkach. Ale najbardziej upatrzył sobie najmniejszego, Antka. Kiedyś po lekcjach rzucił się na niego i zaczął przyduszać do podłogi. Dziecko trafiło do szpitala z podejrzeniem uszkodzenia śledziony.

„Brudaska, wieśniara, sierota” – to najłagodniejsze określenia, które od dwóch lat słyszy na swój temat Ewa, uczennica czwartej klasy warszawskiej podstawówki. To szkoła z tzw. renomą i dobrą opinią. Rodzice wożą ją tu codziennie z obrzeży miasta, ale teraz rozważają zmianę placówki. Bo koleżanki nie dają Ewie żyć. Dziewczynka skarży się, że robią z niej złodziejkę za każdym razem, gdy któremuś z uczniów coś zginie. Wyśmiewają jej ubrania (rodzice Ewy są artystami i wszyscy w rodzinie ubierają się oryginalnie), zainteresowania (Ewa gra w szachy i na flecie), wygląd (tata Ewy jest Brazylijczykiem o ciemnej karnacji) nawet to, co je (jest uczulona na wiele produktów). Raz wyrzuciły jej na podłogę całą zawartość śniadaniówki. Cały dzień chodziła głodna. Apogeum jednak miało miejsce na szkolnym biwaku. Gdy Ewa brała prysznic, koleżanki zawołały chłopców i wpuściły ich do łazienki, żeby „mogli sobie popatrzeć”.

Takie przypadki jak opisane powyżej można mnożyć i w całym kraju są ich tysiące. Rodzice pokrzywdzonych dzieci łapią się za głowę. Oczywiście sami pamiętają szkolne bójki z dzieciństwa, ale nie na taką skalę.

- Przerażające jest to, że te dzieci mają po osiem, dziewięć, dziesięć lat, a zachowują się jak przestępcy, na te zachowania w prawie karnym są paragrafy – mówi Aldona, mama prześladowanej przez koleżanki Ewy. Molestowanie seksualne córki przez koleżanki chce zgłosić na policję. Dyrektor szkoły, w której doszło do sytuacji, nie chce komentować sprawy.

Dziewięcioletni bandyci

Statystyki policji mówią, że w polskich szkołach dochodzi rocznie do niemal 30 tysięcy przestępstw, z czego 4 tysiące dotyczą uszczerbków na zdrowiu, bójek i pobić. Co ciekawe, im starsze dzieci, tym skala problemu maleje – w szkołach średnich odsetek takich przypadków jest dużo mniejszy niż w podstawówkach i gimnazjach.

Tę tendencję potwierdza raport przygotowany przez Instytut Badań Edukacyjnych. Pokazuje on, że o ile w gimnazjach problemem jest głównie tzw. cyberprzemoc, to do aktów bezpośredniej agresji najczęściej dochodzi w podstawówkach. Ponad połowa uczniów przyznała, że doświadczyła dokuczania, regularnie dręczonych jest 10 proc., a 2 proc. codziennie.
Pierwsze pytanie, jakie stawiają rodzice ofiar, brzmi: „Gdzie był i co zrobił w tym momencie nauczyciel?”. Raport IBE wskazuje smutne fakty: Jedna trzecia nauczycieli uważa, że w ich klasie przemoc nie występuje, ale tylko co piąty uznaje, że jego wiedza i umiejętności w zakresie reagowania na ten problem są odpowiednie.

- Niestety, polscy nauczyciele nie są wystarczająco przygotowani do tego, by odpowiednio radzić sobie z problemami wychowawczymi wśród uczniów, w szczególności związanymi z dokuczaniem. Nierzadko zmuszeni są działać w oparciu o własną intuicję, nie mając wiedzy o skuteczności wykorzystywanych metod reagowania oraz profilaktyki – komentowała wyniki badań dr Dominika Walczak z IBE.

Grażyna jest nauczycielką z niemal czterdziestoletnim doświadczeniem w nauczaniu początkowym. Gdy słyszy historię Zuzi, Franka i Ewy, dostaje gęsiej skórki, ale nie jest zdziwiona.

- Takiej skali agresji jak w ostatnich latach, nigdy u dzieci nie widziałam - stwierdza.

A jako pedagog widziała wiele. Konflikty między uczniami to jej codzienność. Wyjaśnia, że przepisy wyraźnie nakazują nauczycielom nadzorowanie dzieci na przerwach międzylekcyjnych i nie spotkała się z sytuacją, w której uczniowie byliby pozostawieni sami sobie.

- Oczywiście, że jest głośno, jest bieganie, skakanie, wygłupy, a my musimy mieć oczy dookoła głowy - mówi Grażyna. - Jeśli tylko zauważymy coś niepokojącego, interweniujemy. Nierzadko musimy zwyczajnie krzyczeć, żeby dziecko, które w drugim końcu sali próbuje uderzyć kolegę, usłyszało, zanim dobiegniemy.

Ale dzieci są sprytne i wiedzą, że pod okiem nauczyciela dokuczać nie wolno. Zuzia została pobita w szatni, gdy maluchy się przebierały. Koleżanki Ewy wykorzystują chwile, gdy wychowawcy nie ma w klasie. Dziesięcioletni Franek na miejsce prześladowań upatrzył sobie szkolną toaletę.

- Tam dopiero dzieją się cuda – potwierdza Aldona, mam Ewy. – Do ubikacji nauczyciel przecież za dziećmi nie wejdzie, a te złośliwsze dobrze o tym wiedzą i tylko czyhają na swoją ofiarę.

U nas w szkole przemocy nie ma

Aldona podobnie jak rodzice pobitej Zuzi i chłopców z klasy Franka interweniowali u wychowawcy natychmiast po tym, jak dowiedzieli się o kłopotach dzieci. Nie we wszystkich przypadkach sprawy potoczyły się tak gładko, jak można by się spodziewać.

Koleżance, która pobiła Zuzię, obniżono zachowanie, odbyło się spotkanie z jej rodzicami i dyrekcją szkoły. Dziewczynka trafiła również na konsultacje do psychologa, podczas których okazało się, że jest maltretowana w domu przez ojca. On sam – jak stwierdził w obecności dyrekcji, nauczyciela i rodziców Zuzi – nie widzi związku pomiędzy biciem córki a jej agresją wobec rówieśników.

Agresywny Franek został przeniesiony do innej klasy. Najpierw jednak odbyło się zebranie rodziców, na którym wyszło, że poszkodowanych dzieci jest znacznie więcej. Mama chłopca tłumaczyła go, mówiąc, że jej syn jest wyzywany i wyśmiewany, bójki są prowokowane przez kolegów, którzy go nie lubią z powodu tuszy, a on tylko się broni.

- Przeniesienie do innej klasy to jedna z podstawowych rzeczy, jaką może zrobić szkoła, żeby zainterweniować - wyjaśnia Grażyna, która w swojej karierze spotkała się z podobnymi sytuacjami wiele razy. - Jeśli dziecko notorycznie wykazuje zachowania agresywne, to próbujemy oddzielić je od grupy, w której powstał konflikt. Na początku tylko na miesiąc i często wtedy następuje już znaczna poprawa zachowania. Jeśli nie, zostanie w innej klasie na stałe.

Grażyna przyznaje, że taki uczeń, to „kukułcze jajo” dla innego nauczyciela, ale dopiero po nieudanych próbach interwencji wewnątrz szkoły, dyrekcja może wnioskować o wydalenie dziecka z placówki.

- Dziecko sprawiające poważne problemy powinno być przeniesione do szkoły, która ma tzw. klasy integracyjne - mówi pedagog. - Jest w nich mniej osób, a dodatkowo jeszcze nauczyciel wspomagający.

Rodzicom nie zawsze wystarczy samo przeniesienie agresywnego ucznia i w niektórych przypadkach wstępują na drogę prawną, zgłaszając uszczerbek na zdrowiu dziecka do prokuratury. Zależy im na dodatkowym ukaraniu sprawcy, a często również na odszkodowaniu.

Zdarza się, że jak w przypadku Aldony i jej córki, Ewy, sprawa jest przez szkołę bagatelizowana.

- Na spotkaniu z wychowawcą klasy usłyszałam, że moja córka jest przewrażliwiona, a dziewczynki, które jej dokuczają, to świetne uczennice z dobrych domów i niemożliwe, żeby dopuściły się takich czynów - mówi oburzona matka. - Na spotkaniu rodziców patrzyły z niewinnymi minami i wypierały się wszystkiego. Ich było pięć, Ewa jedna. Ich słowo przeciwko jej słowu. Z Ewy zrobiono wariatkę, a z tamtych pannic niemal święte. Nikt nam nie wierzy, a dowodów, oprócz tego, co mówi Ewa, nie mamy. Ja wiem, że moja córka nie kłamie.

Z tego powodu Aldona rozważa przeniesienie córki do innej szkoły. Innego sposobu nie widzi, bo wychowawca i dyrekcja szkoły, jej zdaniem, nie chcą dostrzec przemocy.

- Niedawno nastolatka z Giżycka, Wiktoria, rzuciła się z okna, bo prześladowały ją koleżanki – mówi Aldona. – Czy naprawdę w szkole musi dojść dopiero do takiej tragedii, żeby ktoś zwrócił uwagę na problem? Przecież to się nie bierze znikąd, nagle. Takie sprawy narastają latami.

Najsilniejszy w stadzie

Wrażliwość, ale również mniejsze umiejętności społeczne czy wysoki poziom lęku to cechy, które predestynują do tego, że dziecko padnie ofiarą klasowych prześladowań.

- W grupach rówieśniczych zachodzi proces, w którym każdy musi odnaleźć sobie swoją społeczną rolę, trwają w nim nieustanne walki i tarcia – wyjaśnia psycholog, Małgorzata Ohme. – Dziecko, które jest nieśmiałe, lękliwe, ma mało sojuszników albo po prostu odstaje z jakiegoś powodu na tle klasy, pada łatwym łupem.

Małgorzata Ohme tłumaczy, że w najmłodszych klasach kategoryzacja wśród uczniów najczęściej przebiega według cech fizycznych.

- U chłopców chodzi głównie o siłę. Tych, którzy są mniejsi, słabsi, gorsi na w-fie, łatwiej wbić w negatywną rolę. Z kolei dziewczynki bywają atakowane za brak atrakcyjności. Poza grupę wyrzucane są te otyłe, wyglądające inaczej, z egzotyczną urodą, oryginalne.

Agresja sprawców, jak mówi psycholog, jest efektem napięcia, które dziecko przynosi ze sobą do szkoły i formą odreagowania – na słabszym koledze czy koleżance. Przyczyną takiego napięcia są rozmaite problemy, które dręczą dziecko, najczęściej kiepska sytuacja w domu.

- Nie zawsze będzie to fakt, że dziecko jest bite przez rodziców, choć może tak być - mówi Ohme. - Może się stresować, bo np. rodzice się kłócą lub rozwodzą, może mieć problemy z rodzeństwem. Agresja dziecka może też być efektem nadpobudliwości.

Jak w grze komputerowej

Na ten ostatni problem wskazuje również Grażyna, nauczycielka, która zaczynała swoją pracę z dziećmi jeszcze na początku lat 80. W tamtych czasach skala przemocy w szkole to był, jak mówi, jeden przypadek poważnej bójki w ciągu roku na całą placówkę. Dzisiaj to niemal codzienność.

- Dzieci są po prostu nadpobudliwe i to w stopniu, który trudno opanować - przekonuje nauczycielka. - Mają mało ruchu, po lekcjach, zamiast bawić się na podwórku, jak kiedyś, siedzą w domu przed telewizorem albo przed komputerem. To wszystko wychodzi potem w zachowaniu.

W jej klasie kilka miesięcy wcześniej uczeń złamał koleżance palec. Jak się okazało podczas rozmów z psychologiem - chłopiec chciał sprawdzić, czy to tak samo łatwe, jak w grze komputerowej, którą znalazł w sieci.

Imiona rodziców i dzieci, ze względu na ich dobro, zostały zmienione.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1204)