Podstawówka w Polsce zabija kreatywność dzieci. Trzeba je bronić przed szkołą

Fakt, że mam dziecko w prywatnej szkole, nie jest dla mnie powodem do dumy. Raczej do wstydu. Ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby uchronić je przed wszystkimi grzechami polskiej szkoły publicznej. Tak rozumiem obowiązek ojca.

Aktywność dziecka w szkole sprowadza się do notowania. To przywilej dla jednego typu wrażliwości dziecka
Źródło zdjęć: © 123RF | 123rf
Przemysław Bociąga

Sale szkolne są bajecznie kolorowe i pełne dziwnych, czasem nieoczekiwanych zabawek. W końcu to szkoła waldorfska, działająca według nietypowej metody pedagogicznej, opracowanej w Niemczech sto lat temu. W przeciwieństwie do kolorowych sal, korytarze i sekretariat szkoły sprawiają wrażenie nieco odrapanych. Publiczna szkoła wymówiła prywatnej wynajem piętra, remontować się już nie opłaca.

Zostawiam córkę z jedną z wychowawczyń, będzie przez godzinę wypełniała test kompetencji szkolnych. Sam też mam do wypełnienia formularz. Jeden z nauczycieli robi ze mną wywiad na temat dziecka. Dane osobowe, stan zdrowia, problemy rozwojowe. Na końcu pada pytanie. Dlaczego zdecydowaliśmy się na prywatną szkołę.

Jestem w kropce. Jak na warszawskie warunki ta szkoła nie jest droga. Tak zwane dobre prywatne szkoły kosztują pewnie ze dwa-dwa i pół tysiąca miesięcznie, ta kosztuje niecały tysiąc. Do udźwignięcia, chociaż będzie trzeba wyrzec się tego i owego. Na dokładkę dochodzi etyczny problem: dziecko w prywatnej szkole to coś, z czego mam ochotę się tłumaczyć. Wstyd mi przed sąsiadami. Nie lubię się w roli rodzica dziecka z prywatnej szkoły.

Dlaczego się więc zdecydowałem? Bo czuję, że publiczne szkolnictwo w Polsce jest moim wrogiem.
– Pamiętam moją szkołę – tłumaczę przepytującemu mnie nauczycielowi. – Polska szkoła to czterdzieści pięć procent przedmiotów ścisłych i czterdzieści pięć procent humanistycznych. Spośród tych drugich: gramatyka historyczna i opisowa języka polskiego. Kucie dat na historię. Kucie, kucie, kucie – mówię. A to dopiero przedmioty zwane humanistycznymi. Jak jest w ścisłych? Kucie, kucie, kucie. Kiedy nauczycielka fizyki zapytała w liceum, czym jest masa, wszyscy zbaranieli. To oznacza, że w podstawówce nikt się tego nie nauczył. Bycie "uzdolnionym do fizyki" oznaczało, że wkuło się na pamięć odpowiednio dużo wzorów. Tak samo było z matematyką. Chemią. Biologią. O wyborze studiów decydowało to, co udało się skuteczniej wkuć. Tak mieli wszyscy.

45 procent przedmiotów humanistycznych, drugie 45 procent – ścisłych. Co w pozostałych 10 proc.? Plastyka. Zajęcia praktyczno-techniczne. WF, którego nauczyciel nie spędza nawet czasu w pokoju nauczycielskim, co doskonale ilustruje, jak bardzo po macoszemu traktowany jest ten przedmiot. Zajęcia, od których zależy zdrowie, a często też życiowa satysfakcja przyszłych dorosłych. Umowne – bo przecież nie jest to żadna dokładna kalkulacja – 10 procent dzielone po macoszemu między wszystkie zajęcia rozwijające kreatywność (plastyka, muzyka), zaradność (zajęcia techniczne) i ćwiczenia fizyczne.

Wszyscy żyjemy w tym świecie. Od czasu, kiedy doświadczyłem tej edukacji na własnej skórze, szkoła zmieniła się niezwykle, ale jednocześnie nie zmieniło się w niej nic. Co roku zmieniały się podręczniki. Pojawiały się i znikały gimnazja, rejonizacja szkół, sposoby rozliczania nauczycieli i ich uprawnienia zawodowe. Nikt nie zapytał: czego i jak mamy uczyć nasze dzieci. Po co w ogóle jest szkoła?
Słucham rozmów moich koleżanek i kolegów – rodziców innych dzieci z przedszkola córki. Niektórzy porównują poziom nauczania w podstawówkach. Czasem do absurdu: która szkoła bardziej matematyczna albo lepsza w biologii, pod kątem przyszłych studiów. Na litość boską, to są siedmiolatki! Poziom nauczania? Materiał podstawówki można przerobić w kilka tygodni. Każdy z nas może być nauczycielem dziecka w wieku podstawówkowym: nawet ja mógłbym pomóc mu w fizyce, tak długo, jak mówimy o dżulach i watach, a nie o bozonach i kwarkach. Wiem już, że masa to nic innego, jak współczynnik proporcjonalności między siłą i przyspieszeniem.
Nie chodzi o materiał. Chodzi tylko o to, żeby dziecko nauczyło się uczyć. Nauczyło się korzystać z zasobów, które w sobie ma: inteligencji, kreatywności, pamięci, kojarzenia. Nie osiągniemy tego, jeśli wszystkie te rozwijające elementy (powtórzę jak mantrę): plastykę, muzykę, zajęcia praktyczno-techniczne, wychowanie fizyczne, będziemy traktować na odwal się, przydzielając po godzinie na każde z nich (dodajmy do tego obowiązkową religię, czyli umoralniające opowiastki podlane elementami wiedzy o katechizmie Kościoła Katolickiego).

A do tego wielkie klasy. Dwadzieścioro pięcioro dzieciaków to w publicznej szkole w miarę niewielka grupa. Każde z nich jest inne. Część z pewnością osiągnie sukces, ucząc się przedmiotów ścisłych – one przecież też wymagają i analitycznego myślenia, i pewnego rodzaju kreatywności. Ale część z nich, jeśli uzależnić ich wyniki od opanowania materiału z zakresu nauk ścisłych, po prostu odpadnie. Nie da się zrównoważyć trójek z polskiego, historii, matematyki, fizyki, chemii, geografii i języków kilkoma piątkami z przedmiotów kreatywnych, nawet gdyby – co jest rzadkie – nie były traktowane po macoszemu. Dziecko niezdolne do pamięciówki, mające kłopoty ze skupieniem, niezależnie od swoich zalet, po kilku latach zjedna sobie opinię niezdolnego. A dla takich jest miejsce w szkołach specjalnych. A że w wieku siedmiu lat potrafi sama wykonać większość obowiązków domowych? Że potrafi troszczyć się o innych w taki sposób, że wszystkich zadziwia jej empatia? Że ma smak i węch rozwinięty w takim stopniu, że kwalifikuje się na światowej klasy kucharza? Cha, cha, już widzę, jak tłumaczę to nauczycielce fizyki.

Tego wszystkiego nie powiedziałem nauczycielowi, z którym dziś rozmawiałem. Nie było potrzeby przekonywania przekonanych. Ale rodzicom, z którymi rozmawiam, mówię zawsze jedno: znam swoje dziecko. Gdyby dziś trafiło do takiej podstawówki, do jakiej sam chodziłem, po kilku latach nabrałoby przekonania, że jest głupie i do niczego się nie nadaje. A to nie jest prawda. Prawdą jest to, że nadaje się do rzeczy, których polska szkoła dzisiaj nie potrafi nauczyć. Ma umiejętności, których szkoła nie potrafi ocenić ani docenić. Muszę ją zabrać w miejsce, w którym nauczyciele będą mieli okazję jej w tym pomóc.

Wybrane dla Ciebie
Świąteczny gest Nawrockich. Para prezydencka kontynuuje piękną tradycję
Świąteczny gest Nawrockich. Para prezydencka kontynuuje piękną tradycję
Poszła na jarmark w Warszawie. Podsumowała dwoma słowami
Poszła na jarmark w Warszawie. Podsumowała dwoma słowami
Była hitem PRL-u, dziś jemy rzadziej. Opóźnia procesy starzenia
Była hitem PRL-u, dziś jemy rzadziej. Opóźnia procesy starzenia
Schudł 60 kg. Dziennikarz mówi, jak tego dokonał
Schudł 60 kg. Dziennikarz mówi, jak tego dokonał
Nawet 40 proc. romansów zaczyna się w pracy. Detektywka zdradza powody
Nawet 40 proc. romansów zaczyna się w pracy. Detektywka zdradza powody
Wsyp do zlewu zamiast sody. Odpływ odetka się od razu
Wsyp do zlewu zamiast sody. Odpływ odetka się od razu
"ZUS odmówił mi świadczeń". Mówi, co się stało
"ZUS odmówił mi świadczeń". Mówi, co się stało
Jej syn odebrał sobie życie. Ponad rok później sama zmarła
Jej syn odebrał sobie życie. Ponad rok później sama zmarła
Rozłóż na poddaszu, w piwnicy i garażu. Kuny nawet się nie zbliżą
Rozłóż na poddaszu, w piwnicy i garażu. Kuny nawet się nie zbliżą
Dodaj do kapusty wigilijnej. Teściowa spyta o przepis
Dodaj do kapusty wigilijnej. Teściowa spyta o przepis
Najmodniejsza spódnica na grudzień? Rozenek już się w niej pokazała
Najmodniejsza spódnica na grudzień? Rozenek już się w niej pokazała
Bawiła Polaków do łez. Tak wygląda po latach
Bawiła Polaków do łez. Tak wygląda po latach
NIE WYCHODŹ JESZCZE! MAMY COŚ SPECJALNIE DLA CIEBIE 🎯