Blisko ludziPolacy na niemieckim "socjalu". Ustawa uderzy w wyłudzaczy, ale i w uczciwe rodziny

Polacy na niemieckim "socjalu". Ustawa uderzy w wyłudzaczy, ale i w uczciwe rodziny

Polacy na niemieckim "socjalu". Ustawa uderzy w wyłudzaczy, ale i w uczciwe rodziny
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Karolina Głogowska
21.12.2016 13:06, aktualizacja: 22.12.2016 08:44

Katarzyna i Adam Sosnowscy to Polacy, którzy od dwóch lat mieszkają i pracują w Niemczech. Takich osób jak oni jest za Odrą niemal 700 tysięcy. W Polsce zostawili trzyletnią córkę Oliwkę, na którą otrzymują od państwa niemieckiego tzw. Kindergeld. W razie utraty pracy mogą też liczyć na zasiłek. Przynajmniej do tej pory mogli, bo niemiecki rząd planuje ograniczenie świadczeń dla obywateli innych państw UE. Sosnowscy boją się, że będą musieli wracać do Polski, a ich los może podzielić wielu naszych rodaków, którzy planują przeprowadzkę za zachodnią granicę. Za zaostrzeniami w prawie jest z kolei Beata, opiekunka polskich rodzin w Niemczech. Pracuje z osobami, które korzystając z paragrafów, wyłudzają od państwa nawet 3500 euro miesięcznie.

W Niemczech trwa zagorzała dyskusja o ograniczeniu zasiłków socjalnych dla obywateli innych państw UE tam mieszkających. Dla nas tym istotniejsza, że dotyczy tysięcy Polaków, którzy przeprowadzili się za Odrę. Do tej pory byli praktycznie zrównani prawami z obywatelami niemieckimi, od nowego roku może się to jednak zmienić na ich niekorzyść.

Na polskich kołach

W grudniu Bundestag zmienił ustawę dotyczącą praw obywateli innych państw Unii Europejskiej mieszkających w Niemczech. Korekta dotyczy zasiłku socjalnego ALG2, czyli odpowiednika polskiej „kuroniówki”. Teraz Niemcy chcą, aby trafiał on tylko do tych obcokrajowców, którzy przebywają u nich co najmniej od pięciu lat. Na tym świadczeniu dyskusja się jednak nie kończy. W ostatnich dniach wicekanclerz Niemiec Sigmar Gabriel z SPD wezwał do obniżenia zasiłku na dzieci obcokrajowców, które rodzice zostawili w kraju pochodzenia. Do tej pory państwo niemieckie łożyło na nie 190 euro miesięcznie (na kolejne dzieci świadczenia są wyższe, a od nowego roku ulegną jeszcze zwiększeniu), czyli tyle samo, ile otrzymywali wszyscy Niemcy.

- Jeżeli dziecko nie mieszka u nas, lecz w kraju swego pochodzenia, to wysokość zasiłku powinna być taka, jak w jego ojczyźnie - argumentuje Sigmar Gabriel. Tłumaczy również, że obostrzenia są spowodowane wyłudzeniami. - W Europie istnieje prawo do migracji w celu podjęcia pracy, ale nie istnieje prawo do migracji w celu pobierania zasiłków bez pracy.

Z takim wytłumaczeniem nie zgadza się pracujący w Getyndze prawnik i działacz społeczny, dr Marcin Przybysz, który specjalizuje się m.in. w prawie konstytucyjnym i europejskim. Podkreśla, że przepisy ustawy z 1 grudnia 2016 r., zostały negatywnie zaopiniowane przez organizacje humanitarne, związki zawodowe oraz Niemieckie Stowarzyszenie Adwokatów i Nowe Stowarzyszenie Sędziów i Prokuratorów jako naruszająca przepisy traktatowe UE, zakaz dyskryminacji oraz samą niemiecką konstytucję, a zwłaszcza zasady poszanowania ludzkiej godności i państwa socjalnego.

- Niemcy na polskim członkostwie w unii w ciągu ostatnich 12 lat bardzo skorzystali. Dla przykładu niemiecka gospodarka w dużej mierze stoi na polskich kołach - mówi Marcin Przybysz. - To polskie ciężarówki wożą niemieckie towary, znamienita większość osób, które w ostatnich latach przyjechały do Niemiec to ciężko i uczciwie pracujący Polacy, którym nic nie można zarzucić. Statystyki nie potwierdzają w żaden sposób, że mamy do czynienia z masowym wyłudzaniem pieniędzy.

Dr Przybysz zwraca uwagę, że ustawa uderzy w Polaków, bo stanowią oni drugą po Turkach najliczniejszą w Niemczech grupą obcokrajowców i najprężniej rozwijającą się. Niemiecki Urząd Statystyczny podaje, że za Odrą mieszka obecnie prawie 700 tysięcy naszych rodaków. Połowa przeprowadziła się do Niemiec w ciągu ostatnich kilku lat. 92 tysiące z nich otrzymuje świadczenia socjalne.

- W większości są to ludzie, którzy otrzymują wyrównanie do tzw. minimum życiowego i pracują, a nie żyją z pieniędzy Niemców – przekonuje Przybysz. - To najczęściej osoby, które przyjechały z rodzinami, gorzej wykwalifikowane i potrzebujące dofinansowania do życia na poziomie, który w Niemczech uchodzi za godny. Rozumiem to, że komuś przyznawanie takich świadczeń, jak Kindergeld na dzieci niemieszkające w kraju, wydaje się kontrowersyjne, ale też pamiętajmy, o jakich ludziach mówimy. To często osoby wykonujący bardzo ciężką pracę, zostawiające swoje dzieci na długie miesiące.

Według prawnika większość Polaków zachowuje się w Niemczech bardzo ostrożnie i nie nadużywa gościnności.

Zero polskich złotych

Jedną z takich rodzin są państwo Sosnowscy, którzy od dwóch lat mieszkają we Frankfurcie nad Menem. We dwoje wynajmują kawalerkę w dzielnicy znajdującej się niedaleko lotniska - dość ubogiej, zamieszkałej głownie przez Hindusów, Pakistańczyków i Turków - ale za to z niedrogimi mieszkaniami. Mówią, że są przykładem tzw. polskiej klasyki: on pracuje na budowie, ona sprząta domy zamożnych Niemek. Lekko nie jest, ale i tak zarabiają dwa razy więcej niż ich znajomi w Polsce, z wyższym wykształceniem i wykonujący tzw. pracę umysłową. W domu, w Krośnie, skąd pochodzą, czeka na nich pozostawiona z babcią, trzyletnia córeczka, Oliwka. To jest dla nich najgorsze, ale na razie nie mogą zabrać jej do siebie.

- Ja pracuję czasem po 10 godzin dziennie, biorę różne zlecenia, mąż wraca do domu po 22.00, po całym dniu na budowie jest padnięty - mówi Katarzyna Sosnowska. - Moja praca też zresztą najprzyjemniejsza nie jest. Koleżanki z Polski czasem mówią, że sprzątam niemieckie brudy, ale zarabiam za to w tydzień tyle, co one w miesiąc. Za takie pieniądze można się przyzwyczaić.

Katarzyna ma już wyrobioną markę, jej klientki są zadowolone i polecają ją sobie nawzajem.

- One myślą, że ja nie znam za dobrze niemieckiego, ale po prostu słabo mówię, za to dużo rozumiem - opowiada Kasia. - Słyszę, jak mówią do siebie, że nikt nie sprzątnie tak dobrze, jak Polka. Nie wiem, czy to komplement. Ufają mi, zostawiają na wierzchu biżuterię, drogie kosmetyki i niestety brudne majtki, które po nich zanoszę do kubła na pranie.

Jej mąż, Adam, zaczynał jak wielu najsłabiej wykwalifikowanych Polaków w wielkim niemieckim mieście, stojąc w tzw. linii na ulicy i czekając aż pracodawca przyjedzie i weźmie go do pracy.

- Są takie punkty w mieście, o których każdy robotnik wie - mówi Adam. - Ja szedłem pod dworzec, rano, tam już stało 10 takich jak ja i czekaliśmy. Podjeżdżał szef firmy budowlanej, często sam był Polakiem. Mówił, co i jak, kogo potrzebuje, za ile, co trzeba robić. I zgarniał kilku na robotę. Następnego dnia od nowa to samo.

Adam jest robotny, silny, i jak mówi, miał farta. Spodobał się, nie pił, szef zatrudnił go w końcu na stałe. Ale pracę łatwo stracić, wystarczy, że firma ma kryzys, niezapłacone zlecenie i z dnia na dzień ląduje się na bruku. Katarzyna dodaje, że w jej branży nie brakuje zawistnych koleżanek, które podbierają sobie fuchy.

- Najtrudniej jest na początku, jak nikt cię jeszcze nie zna - opowiada. - Ciężko wkręcić się w to towarzystwo. Któraś cię niby poleci, załatwi pracę, a potem jak się okaże, że radzisz sobie lepiej, to potrafi cię z niej wysiudać. Nagada na ciebie albo powie, że ta klientka już nie potrzebuje sprzątaczki. I sama wskakuje na twoje miejsce.

Oboje już znaleźli się w takiej sytuacji i pomógł im wtedy zasiłek ALG2, ale żyli z niego tylko kilka miesięcy, bo w miarę szybko Kasi udało się nabrać nowych zleceń, a Adamowi zatrudnić na stałe w innej firmie. Jak mówią, przyjechali tu pracować i zbierać pieniądze na lepsze życie - nie żerować na zasiłkach.

- Najgorsza jest rozłąka z Oliwką - mówi Kasia. - Nie ma jednej rozmowy, żebyśmy obie nie płakały.

Rozmawiają z córką prawie codziennie przez Skype, jeżdżą do Krosna na wszystkie święta, ale Kasia wie, że to za mało. Dziecko w tym wieku potrzebuje matki.

- Ludzie pytają, jak mogłam zostawić dziecko - mówi Kasia drżącym głosem. - Ale nie znają mojej sytuacji. W Krośnie mogłam co najwyżej iść do fabryki dżemu za 800 zł miesięcznie. Koledzy Adasia skończyli pod budką z piwem. Nie chcieliśmy tak żyć.

Zgodnie z niemieckim prawem Sosnowscy otrzymują na Oliwkę tzw. Kindergeld, czyli 190 euro miesięcznie, mimo że dziewczynka mieszka w Polsce. Niepokoją się słowami wicekanclerza Niemiec, który w ostatnich dniach zasugerował, że dziecko pozostające w kraju pochodzenia, powinno dostawać taki zasiłek, jaki obowiązuje w jego ojczyźnie. W przypadku Sosnowskich oznacza to zero złotych, bo na polskie 500+ się nie łapią. Boją się także, że jeśli w pracy powinie im się noga, nie dostaną zapomogi ALG2, bo przepracowali w Niemczech nieco ponad dwa lata, a nie pięć – jak będą wymagać nowe przepisy. Co wtedy zrobią?

- Nie wiem. Staram się jeszcze o tym nie myśleć - mówi Adam. - Podobno mają być jakieś dodatkowe, jednorazowe zasiłki na opłacenie kosztów powrotu do kraju. W najgorszym wypadku wrócimy do Polski. A może wyjedziemy gdzie indziej.

- Przynajmniej będziemy z Oliwką – dodaje Katarzyna.

Dr Marcin Przybysz uspokaja, że nawet jeśli ustawa wejdzie w życie, nie powinna dotknąć Polaków, którzy już mieszkają i pracują w Niemczech.

- Oni już te prawa nabyli. Pewnie zmieni się to w odniesieniu do osób, które dopiero do Niemiec trafią - wyjaśnia prawnik. - Jeśli w przyszłym roku tu przyjadą i po jakimś czasie utracą pracę, mogą mieć problemy z uzyskaniem zasiłku.

Piętnaście tysięcy zasiłku miesięcznie

Z zupełnie innej perspektywy problem świadczeń socjalnych obserwuje Beata, Polka, która od ponad 25 lat mieszka i pracuje w dużym mieście na północy Niemiec. W Polsce jej zawód byłby połączeniem kuratora i opiekuna rodzinnego. Za Odrą opiekuje się rodzinami z tzw. nizin społecznych, głównie pochodzącymi z Polski. Udziela nie tylko porad związanych z problemami psychologicznymi czy wychowawczymi, ale zajmuje się również kwestiami prawnymi - tłumaczy i wypełnia w ich imieniu druki, pisze wnioski o zasiłki. Na osiem rodzin, którymi w ciągu roku się opiekuje, nie ma takiej, która nie próbowała wyłudzić jakichś świadczeń. Dodaje, że o ich pomysłowości i skali matactw, mogłaby napisać książkę.

- Ci ludzie faktycznie to prawo wykorzystują, to co się dzieje na tym polu, to jest skandal - mówi Beata. - Przykład? Mam taką podopieczną, przyjechała do Niemiec z szóstką dzieci. Ostatnio dołączył jej partner. Znam go, rozmawiałam z nim, wiem że z nimi mieszka. Ale nie mają ani ślubu, a on nie jest tu zameldowany. O jego pobycie nikt oficjalnie nie wie. Ona dzięki temu figuruje w papierach jako samotna matka, za co przysługuje jej specjalny zasiłek. Dodatkowo dostaje Kindergeld na każde z sześciorga dzieci. To nie wszystko. W przypadku dwójki dzieci podała, że ojciec jest nieznany, więc dostaje na nie alimenty zastępcze od państwa. Państwo płaci też jej czynsz i jeszcze zasiłek pielęgnacyjny oraz rentę, bo mężczyzna, którego wpisała jako ojca ostatniego, niepełnosprawnego dziecka, zmarł. Ponieważ był Niemcem, jedno z jej dzieci jest pochodzenia niemieckiego, co zapewnia tej kobiecie pobyt stały.

Alimenty zastępcze, które w przypadku nieściągalności od ojca dziecka może ono otrzymać, to od 145 do 180 euro, w zależności od wieku dziecka. Sytuacje, w których kobiety podają w papierach „ojciec nieznany”, są dla Beaty chlebem powszednim.

- Dogadują się z jakimś bezrobotnym, od którego państwo i tak nie ściągnie pieniędzy, płacą mu określoną kwotę, a on za to zgadza się figurować jako ojciec – mówi Beata.

Do szeregu świadczeń dochodzą jeszcze uprzywilejowane warunki udzielania nieoprocentowanych pożyczek.

- Taka rodzina kupuje na przykład samochód za siedem tysięcy euro, a państwo potrąca im co miesiąc po 20 euro - wyjaśnia Beata. - Ale jeśli oni nie pracują i wykażą, że są niewypłacalni, to trafiają na tzw. listę bankrutów i nikt już od nich nic nie ściągnie. Oni dokładnie wiedzą, jakie paragrafy wykorzystać.

Beata mówi, że istnieje specyficzna grupa osób, które celowo przyjeżdżają do Niemiec, żeby czerpać profity z niemieckiego ustawodawstwa. Policzenie ich jest bardzo trudne, bo w papierach wszystko się zgadza, ale ona pracuje z takimi ludźmi na co dzień.

- To są osoby, które nigdy nie pracowały i pracować nie będą. Żyją z tych świadczeń, śmieją się niemieckiemu systemowi w twarz - stwierdza Beata. - Mam kobietę, Polkę, która przyjechała z Wielkiej Brytanii, gdzie też żyła z tzw. socjalu. Powiedziała mi ostatnio, że chyba tam wróci, bo dawali więcej.

Beata sama jest Polką i nie chce oczerniać żadnej narodowości. Zdaje sobie sprawę z tego, że kilka rodzin czy nawet kilkadziesiąt rodzin, z którymi ona pracowała, nie może wystawiać świadectwa innym. Jednak zdecydowanie deklaruje, że zaostrzenia prawne są konieczne.

- Chodzi o sprawiedliwość. Jeśli ktoś pracował 30 lat i stracił pracę, to najpierw dostaje 70 procent swojego ostatniego wynagrodzenia, ale po roku wskakuje w te same widełki socjalne, co osoba, która przez rok pracowała po pięć godzin tygodniowo. Piramida socjalna w tym kraju już dawno stoi na głowie. Jest mniej ludzi, którzy płacą pieniądze do kasy socjalnej, a więcej, którzy z tego korzystają - podsumowuje opiekunka rodzinna.

Jeśli zsumować wszystkie świadczenia, z których korzysta jej niepracująca klientka, miesięcznie otrzymuje ona od państwa 3500 euro. To ponad piętnaście tysięcy złotych.

- Ja po 25 latach pracy i z wykształceniem wyższym zarabiam 2300 euro miesięcznie. I wypełniam za tą kobietę papiery, bo ona nie zna niemieckiego - mówi Beata. - Jestem pewna, że jak wychodzę od niej z domu, to śmieje się ze mnie do rozpuku, że jestem frajerką. Kiedyś mnie zapytała: Frau Beata, to pani pracuje 40 godzin tygodniowo i ma mniej pieniędzy ode mnie? Jak to możliwe?

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (320)
Zobacz także