Blisko ludziPolka podbija kosmos

Polka podbija kosmos

Uwielbia wyścigi Formuły 1, lata na paralotni, jeździ konno, a w planach ma podbój kosmosu. Choć jest jeszcze studentką, to wie, jak smakuje praca tam, gdzie mieści się Wielki Zderzacz Hadronów. Weronika Mrozińska należy do grupy zapaleńców z krakowskiej AGH, którzy udowadniają, że Polska w kosmosie może jeszcze zaistnieć.

Polka podbija kosmos
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

13.03.2017 | aktual.: 14.03.2017 10:50

Jest jedną z czterech dziewczyn w 54-osobowym zespole AGH Space Systems. Gdy startowali ponad dwa lata temu, była jedyną. Resztę stanowiło sześciu chłopaków. Głośno zrobiło się o nich w 2015 r., kiedy przyjechali z USA w glorii chwały z konkursu organizowanego przez agencję kosmiczną NASA. Jako pierwsi Polacy w historii. W CanSat Competition w Stanach Zjednoczonych studenci z krakowskiej AGH pokonali 59 zespołów z całego świata.

Ich zadaniem było zaprojektowanie i skonstruowanie sondy planetarnej. Studenci musieli ją przetestować, czyli wystrzelić za pomocą rakiety na określoną wysokość. Sondę wyposażono w precyzyjne czujniki wykonujące ciśnieniowe pomiary wysokości, mierzące temperaturę wewnątrz i na zewnątrz, stan oprogramowania lotu, poziom zasilania czy kąt opadania. Na "pokładzie" w czasie testów znalazł się też bardzo delikatny ładunek - w specjalnej kapsule podróżowało… surowe jajko. O tym, ile dokładnie ich poświęcono, zanim próby zakończyły się sukcesem, statystyki milczą. Jednak gdy studenci AGH Space Systems pojechali z sondą do teksańskiego Burkett, podczas finału okazało się, że nie mają sobie równych.

Kosmos z przypadku?

Weronika przyznaje, że gwiazdy, planety, mgławice, komety i galaktyki fascynowały ją już w dzieciństwie. Ale kosmiczna przygoda tak naprawdę zaczęła się od amerykańskiego sukcesu.

- Miałam taki moment w życiu, kiedy byłam bardzo mała, że myślałam o tym, by zostać astronomem - zdradza w rozmowie z WP Weronika Mrozińska. - Później gdzieś ten plan kompletnie umarł, być może dlatego, że miałam wiele innych zainteresowań. Nie tylko kochałam matematykę, ale też historię, język polski i biologię. Do czysto szkolnych zainteresowań dołączyły też artystyczne i sportowe. Tak naprawdę dopiero studia sprawiły, że zaczęłam powoli się ukierunkowywać. W końcu musiałam na coś się zdecydować i wybrać coś konkretnego - postawiłam na mechatronikę w języku angielskim.

Gdy na horyzoncie pojawił się konkurs CanSat Competition, Weronika specjalnie nie patrzyła w gwiazdy, za to bardzo spodobał się jej pomysł praktycznego wykorzystania wiedzy zdobytej na studiach. Gdy przyszedł wielki sukces, wszystko w naturalny sposób ukierunkowało się w stronę kosmosu. Znajomi i rodzina gratulowali zwycięstwa, ale specjalnie się nie dziwili.

- Była to na pewno ogromna radość, euforia, duma i wszystkie pozytywne emocje temu towarzyszące, ale zaskoczenie nie takie duże. Ja generalnie mam tendencję do zaskakiwania swojej rodziny przez całe życie i oni trochę przestali się emocjonować takimi wydarzeniami - śmieje się dziewczyna.

Kiedy niektórzy jeszcze świętowali sukces, Weronika stanęła przed kolejnym dużym wyzwaniem. Spakowała walizki, wzięła rok urlopu dziekańskiego i pojechała na kontrakt do ośrodka badań CERN. Tam, gdzie znajduje się Wielki Zderzacz Hadronów.

- To była normalna praca - mówi studentka. - Spędziłam tam 14 miesięcy. CERN organizuje takie kontrakty pod nazwą Technical Student Programme. Mogą z nich korzystać osoby niemające żadnego stopnia naukowego.

Przekroczyć magiczną granicę

Po powrocie do Polski prawie nie poznała własnego zespołu. Zamiast siódemki, było już 34 członków koła naukowego. Teraz ich liczba przekroczyła 50 i trwa kolejna rekrutacja. Prężnie rozwijają się kolejne projekty. Może następna rakieta przebije wysokość 100 km, czyli umowną granicę kosmosu?

- Taki jest nasz końcowy cel - zdradza Weronika. - Ważny punkt na naszej drodze rozwojowej, aczkolwiek nie mówię, że najbliższa rakieta, którą zbudujemy, już tam doleci. Wiadomo, że trzeba to robić krokami - mniejszymi lub większymi. Aktualnie budujemy rakietę, która ma wielokrotnie przebić pułap osiągnięty przez poprzedniczkę - Betę, która wzniosła się na nieco ponad kilometr. Nie jest to w zasadzie ograniczone jej konstrukcją, co prawem panującym w Polsce. Możemy testować ją tylko podczas specjalnych wydarzeń organizowanych na poligonach wojskowych. I tylko wtedy może latać na duże wysokości. Przestrzeń powietrzna nad danym terenem jest wyłączona i rakieta nikomu nie zagraża. Nie możemy jej, ot tak sobie, wystrzelić na przykład na 5 km.

Już w kwietniu na poligonie w Drawsku Pomorskim odbędą się próby. - Nie chcemy zdradzać, na jaką wysokość planujemy wysłać rakietę. Zobaczymy, co z tego wyjdzie - tłumaczy tajemniczo Weronika Mrozińska.

Kosmiczna drużyna zgodnie pracuje. Są zżyci i po prostu się kumplują. Nikt nie jest „na sztywno” przypisany do jednego zadania, więc wszyscy mogą się rozwijać. Sukcesów mają pod dostatkiem. Teraz poza rakietami skupiają się na budowie nowego łazika marsjańskiego - Kalmana. Jego poprzednik Phobos może pochwalić się sporymi osiągnięciami - zwyciężył w trzech z dziewięciu kategorii konkursowych na European River Challenge. Ta konstrukcja świetnie poradzi sobie w misji planetarnej. Potrafi stworzyć mapę terenu, na którym wylądowała, a kamery umożliwiają jego obserwację. Kalman będzie ulepszoną wersją - lżejszą i wyposażoną w wiertło, które pobiera próbki skał do analizy.

Poza tym studenci cały czas rozwijają projekt balonów stratosferycznych. Już dwa lata temu ich balon wyniósł kapsułę na wysokość ok. 20 km, a w zeszłym roku wygrali rywalizację z 400 zespołami w Global Space Balloon Challange. Teraz wysłali w przestrzeń gondolę z mikroorganizmami. Sprawdzali, które z nich wytwarzają najwięcej tlenu, dzięki czemu mogą sprawdzić w czasie długich misji kosmicznych.

Obraz
© AGH Space Systems

Dziewczyny bez przywilejów

W zespole wszyscy traktowani na tych samych zasadach. Oprócz Weroniki także pozostałe dziewczyny - Karolina Tran, Dagmara Stasiowska oraz Agata Zwolak. Nie ma taryfy ulgowej.

- Jeśli ktoś czegoś nie zrobił, to po prostu zawalił sprawę - ucina Weronika. - Nie ma usprawiedliwień, że to dziewczyna. I przyznaje, że ona od początku dobrze czuła się w tym gronie. - Bardzo lubię współpracować z mężczyznami, nigdy nie miałam z tym problemu. W kole traktujemy się jak równi inżynierowie, nie patrzymy na płeć.

A pracy jest naprawdę sporo. Na szczęście są i pieniądze - nie tylko ministerialne czy uczelniane fundusze. Powoli pojawiają się także prywatne firmy zainteresowane studencką działalnością. Przekazują część sprzętu lub okazują wsparcie w formie grantów.

- Polska jest już członkiem Europejskiej Agencji Kosmicznej - mówi studentka. - Przemysł kosmiczny powoli się u nas rozwija. Jednak nie ma ani takich pieniędzy, ani infrastruktury, aby tworzyć nowe systemy. Powoli w tym sektorze powstają też firmy prywatne - jest zainteresowanie tym, co robimy. Pamiętajmy, że chociaż to, co tworzymy, jest na bardzo wysokim poziomie, to nadal jest to poziom uczelniany. My przecież nawet nie mamy osobowości prawnej.

Weronika Mrozińska, podobnie zresztą jak cały zespół, trzyma rękę na pulsie i cały czas pragnie być jak najbliżej prestiżowej czołówki. Niedawno nadeszła rewelacyjna wiadomość z USA - razem z kolegą z koła, Przemysławem Drożdżem, zaczynają w czerwcu staż w NASA.

„Zwykłe” przyjemności

Czy w tym natłoku zajęć udaje się jeszcze znaleźć czas na zwykłe przyjemności i spotkania z przyjaciółmi spoza kosmicznego kręgu?

- Nie mam z tym problemów - pewnie odpowiada młoda konstruktorka. - Uważam, że należy otaczać się fantastycznymi osobami, od których można dużo czerpać. Ja z siebie także staram się dawać jak najwięcej. Znajomych mam przeróżnych, nie tylko z uczelni, bo można byłoby zwariować - dodaje się, śmiejąc. - Z jednej strony przywykli do moich sukcesów, z drugiej to fantastycznie czuć ich wsparcie. Cieszą się i doceniają, ale mimo wszystko patrzą na mnie jak na człowieka, a nie jak na robota.

Weronika zamiłowanie do bujania w przestworzach ma niejako we krwi. Uwielbia paralotniarstwo, świadectwo kwalifikacji zrobiła kilka lat temu. Pasją zaraziła się od ojca. Jeszcze jako dziecko jeździła z nim po Europie i patrzyła, jak tata lata. Teraz robią to wspólnie. Tak jak i wspólnie jeżdżą na wyścigi Formuły 1. Weronika „od zawsze” jeździ też konno. Trochę żałuje, że na te pasje pozostaje coraz mniej czasu.

- Uważam, że jest to bardzo ważna odskocznia od pracy inżynierskiej - podkreśla. - Jeśli cały czas mówi się tylko o rakietach, tracąc szersze spojrzenie, przestaje się być tak wydajnym i kreatywnym, jakby się chciało.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (74)