Polka żyje w USA. Mieszka tam od dziecka i widzi różnicę
Gina Muza miała 9 lat, kiedy wyjechała z tatą do USA w poszukiwaniu lepszego życia. Nie wszystko wtedy ułożyło się po ich myśli i po kilku latach wrócili do kraju. Historia jednak zatoczyła koło. Polka ponownie trafiła do Nowego Jorku, gdzie spełniło się jej największe, dziecięce marzenie. W rozmowie z WP Kobieta, piosenkarka zdradza, komu ze sławnych osób to zawdzięcza. Wspomina też polską i amerykańską szkołę.
02.06.2021 13:34
Justyna Sokołowska, WP Kobieta: Gino, mieszkasz na 11 piętrze wieżowca z efektownym widokiem na Empire State Building. Kiedy prześledzimy twoją historię, to dojdziemy do wniosku, że chyba to miejsce na świecie było ci przeznaczone.
Gina Muza: Miałam 9 lat, kiedy wyemigrowaliśmy do USA. Ta podróż była planowana i już od 5. roku życia uczyłam się języka angielskiego. Część naszej rodziny już tam była i dlatego tata też chciał tam wyjechać. W końcu udało mu się dostać wizę, dostał tam pracę w fabryce. Na zieloną kartę czekaliśmy dwa lata i to były ciężkie czasy. Potem już było lepiej, bo mógł pracować w swoim fachu, czyli jako inżynier mechanik.
Mnie od razu zapisał do szkoły amerykańskiej, gdzie musiałam się uczyć wszystkiego od nowa. Są tu inne przedmioty w szkole, a np. geografii nie ma w ogóle. Było mi tym bardziej ciężko, bo ten mój język angielski na początku był koślawy. Dopiero po roku zaczęłam mówić znacznie lepiej, a po dwóch latach już płynnie się nim posługiwałam. W soboty chodziłam do polskiej szkoły, ale pani, która nas uczyła języka polskiego, więcej niestety mówiła po angielsku niż po polsku, bo większość dzieci do tej szkoły uczęszczających urodziła się w Stanach. Tak więc szlifowałam swój angielski-amerykański kosztem polskiego.
Dlaczego poleciałaś do Nowego Jorku tylko z tatą?
Mama i moje dwie siostry zostały w Polsce, bo plan był taki, że tata miał je potem ściągnąć do nas i naprawdę się bardzo starał. Przeszkodą okazało się zdobycie dla nich pozwolenia, ale też ogromne obciążenie finansowe, jakim byłoby opłacanie szkół wszystkim trzem córkom, bo tu wszystko jest prywatne. Zmienił więc zdanie i po siedmiu latach wróciliśmy do Polski. To nie było dla mnie dobre, bo już przecież zdążyłam się przyzwyczaić do nowego miejsca.
Czy po powrocie ze Stanów do Polski miałaś problem z przystosowaniem się do nauki w polskiej szkole, zaakceptowaniem wśród rówieśników?
Jak przyjechaliśmy do Polski, to miałam 15 lat i czułam się trochę jak kosmitka wśród swoich rówieśników. Tym razem miałam problem z mówieniem po polsku i żeby ułożyć zdanie w tym języku. Dodatkowo nie pomagał mi amerykański akcent, z powodu którego śmiały się ze mnie dzieci w klasie.
Miałam też amerykańskie ubrania, co też sprawiało, że różniłam się od reszty rówieśników. Słuchałam innej niż oni muzyki, bo w Ameryce zaraziłam się pasją do soul i R’n’B. Byłam więc trochę jak z innej planety. Poza tym w szkole znowu musiałam przestawić się na naukę innych przedmiotów. Nie obyło się bez wielu korepetycji, ale udało mi się zdać maturę, a po maturze dostać się do szkoły muzycznej w Poznaniu.
Jak tę edukację muzyczną ocenili Amerykanie?
W Poznaniu dużą wagę przykładali do dobrej dykcji, tak dobrej, że prawdę mówiąc aż ucho bolało od słuchania. Język polski dla Amerykanów brzmi ostro, niełatwo się go słucha z racji tego, że dużo jest głosek "sz" i "cz". Kiedy więc po wielu latach znowu pojechałam do USA i próbowałam śpiewać z taką hiper dokładnością, to mnie pytali, dlaczego tak dziwnie śpiewam i radzili nie iść w tym kierunku.
W międzyczasie też wylansowałaś hit w Dubaju?
To prawda. To była piosenka "My Arabian dream" nagrana przez rapera Don Preach i kobiecy duet Hypnotiq Girls, którego byłam częścią. Piosenka ta znalazła się w różnych kompilacjach muzycznych, i długi czas zajmowała pierwsze miejsce na Bliskim Wschodzie w sklepach Virgin Megastore. Stacje radiowe w Dubaju zachwyciły się nią i grały ją po prostu od rana do nocy. Potem zespół się rozpadł, każda z nas poszła w swoją stronę.
W twoim przypadku historia zatoczyła koło i po wielu perypetiach znowu znalazłaś się w Stanach. Zresztą z tym powrotem związane jest twoje dziecięce marzenie.
Wróciłam do Stanów, żeby robić muzykę, jaką lubię. Tam poznałam Nile’a Rogersa, producenta piosenek Madonny, Duran Duran, Diany Ross czy Daft Punk. Jako dziecko kiedyś powiedziałam tacie, że marzę o współpracy z Rogersem. Pamiętam jak dziś, kiedy będąc w domu, słuchałam radia i przeskakiwałam przez różne stacje radiowe i trafiłam na taką, która grała piosenki wyprodukowane przez Nile’a. Powiedziałam wtedy tacie, że kiedy dorosnę, bardzo bym chciała, żeby ten pan napisał dla mnie jakąś piosenkę. Tata się zaśmiał, bo nie potraktował tego marzenia poważnie, a jako takie dziecięce fantazjowanie.
Po latach jednak to marzenie się spełniło, a ty miałaś okazję wystąpić z nim na jednej scenie.
Tak, to było na koncercie w Stuttgarcie. Potem zresztą nagraliśmy też razem piosenkę "Habibi Love", nakręciliśmy razem teledysk. Piosenka jednak przepadła, bo w tym samym czasie Shaggy lansował piosenkę o takim samym tytule. To podcięło mi skrzydła na wiele lat.
Na szczęście teraz wracam z nową muzyką, energią i na mojej nowej płycie nagranej w Stanach znajdzie się nawet angielska wersja jednej z bardzo znanych polskich piosenek. Jej twórcy wyrazili zgodę i zaakceptowali tłumaczenie słów piosenki na język angielski, więc jestem bardzo podekscytowana i mam nadzieję, że moi rodacy przyjmą ją ciepło.
Czy myślisz, że te wszystkie przeprowadzki w twoim wieku dziecięcym, rzucenie cię na głęboką wodę, wpłynęło na to, że tak naprawdę czujesz się obywatelką świata?
Zawsze będę się czuła Polką, bo tu mieszka moja mama. Moje siostry co prawda mieszkają teraz w Anglii, ale też spędzają tu dużo czasu. W Polsce jest mój dom rodzinny, kocham polską kulturę i historię, więc część mojego serca jest też w Polsce.
Jednak amerykański styl bycia jest we mnie już zbyt zakorzeniony, żebym mogła powiedzieć, że mam polską mentalność, bo to byłaby nieprawda. USA nauczyły mnie otwartości i ukierunkowały sposób myślenia. Dzięki nim jestem osobą odważną, która niczego się nie boi, i która uważa, że wszystko jest do zrobienia, pod warunkiem, że jest siła i chęci.
Patrząc z perspektywy czasu, czy myślisz, że tak duża życiowa zmiana, jaką jest przeprowadzka do odległego kraju, jest dobra dla kilkuletniego dziecka? Czy raczej odradzałabyś ją rodzicom?
- Pamiętam, jak tatuś ze mną wyjeżdżał do Stanów i pewna pani mu powiedziała: "Co pan robi, pan zniszczy dziecko". Natomiast z perspektywy czasu jestem mojej rodzinie wdzięczna, że miałam szansę dorastania w USA. Opanowałam język angielski-amerykański, co później pomogło mi spełnić swoje marzenia o śpiewaniu.
Życie się zmienia, świat się zmienia i uważam, że każdy powinien robić tak, jak uważa, że to najlepsze dla niego i jego rodziny. Nie chcę więc nikomu dawać rad, każdy musi sam ocenić możliwości, wady i zalety takich decyzji oraz kierując się swoim sercem podjąć taką decyzję. Natomiast mój syn urodził się w Polsce, jest owocem mojej pierwszej miłości. W tej chwili jednak uczy się w szkole w Montrealu.
Często bywasz w Polsce?
Staram się bywać jak najczęściej. Ostatnio spędziłam w Polsce Boże Narodzenie. Wcześniej byłam też w 2019 roku na pogrzebie taty i zostałam na 4 miesiące, żeby pomóc mamie pozałatwiać wszelkie formalności. Było przy tym sporo urzędów do odwiedzenia, notariuszy, ZUS itp. Śmieję się, że to była operacja-biurokracja.
Twoim zdaniem to jest typowe dla Polski?
Polska jest konserwatywna w podejściu do wielu tematów i twardego trzymania się zasad, w przeciwieństwie do USA, gdzie można pójść otworzyć sobie konto w banku pod dowolnym imieniem i nazwiskiem, czy jakimś pseudonimem.
Za czym związanym z rodzinnym krajem tęsknisz?
Za jedzeniem! Moja mama powinna restaurację otworzyć z pierogami i gołąbkami wegańskimi, które dla mnie robi. Lubię barszczyk czerwony z uszkami. W Stanach staram się Wigilię spędzać zgodnie z polską tradycją, na Wielkanoc zawsze mam pisanki. Tęsknię też za Zakopanem, za moimi znajomymi i wyjazdami z nimi nad polskie morze.