Polki atakują pomysł emerytur dla matek. Pani Bożena odbiera im wszystkie argumenty
Wbrew oburzeniu sporej części kobiet, świadczenie emerytalne dla wielodzietnych matek trafi nie tylko w ręce "patologii, która narobiła dzieciaków, a później siedziała w domu, bo nie chciało się ruszyć do uczciwej pracy". 55-letnia Bożena, która jest matką piątki dzieci, zrobiła więcej niż niejedna kobieta na etacie.
W przyszłym roku wejdzie w życie ustawa, przyznająca świadczenia kobietom, które urodziły czwórkę lub więcej dzieci i nie pracowały zawodowo lub nie zapracowały na najniższą emeryturę. Tak zapewnia wiceminister rodziny, pracy i opieki społecznej Bartłomiej Marczuk.
"Matka, która nie pracowała, tylko rodziła dzieci i siedziała całe życie w domu, i nie ma ani jednej godziny przepracowanej ma dostać emeryturę? My też rodziłyśmy i pracowałyśmy" - grzmi jedna z internautek. "Jesteśmy gorsze, że mamy po jednym czy dwoje, troje dzieci? Nam się nie należy? To hańba” - dodaje.
Matki polki internautki
Negatywne głosy dominują w komentarzach pod artykułami dotyczącymi ustawy. Aktywne zawodowo Polki mają problem z tym, że matki, które przez całe życie nie pracowały też dostaną emeryturę. "Jak matka dwójki dzieci będzie biegła do pracy z podkrążonymi oczami, to w tym czasie matka czwórki dzieci będzie zastanawiała się, czy ma ugotować pomidorową, czy może ogórkową. Iść na spacer z dziećmi, czy umyć okna i pogadać z sąsiadką. Na stare lata ta pierwsza będzie musiała podzielić się z emeryturą z tą drugą” – pisze inna oburzona matka.
"Te pieniądze dostanie patologia, która narobiła dzieciaków, a później siedziała w domu, bo nie chciało się ruszyć do uczciwej pracy”, "Co miesiąc potrącają mi z pensji 700 zł składek emerytalnych o innych już nie wspomnę, a ktoś kto nic nie dopłacił, za co niby ma dostać emeryturę?!" - dodaje kolejna.
Napięty grafik
55-letnia Bożena Pietras z Lublina, czytając tego typu komentarze, czuje ogromną niesprawiedliwość. - Ja też, podobnie jak kobiety zatrudnione na etacie, wstawałam codziennie rano i pracowałam tylko, że w domu – argumentuje w rozmowie z WP Kobieta. Z wykształcenia jest pedagogiem i logopedą. Tuż po studiach zatrudniła się w szkole, lecz gdy urodziła pierwsze dziecko, musiała zrezygnować z pracy. – Obliczyliśmy, że na żłobki i przedszkola musielibyśmy co miesiąc wydawać 75 procent mojej wypłaty – przyznaje kobieta, która jak sama twierdzi, przez 28 lat była "managerem rodziny".
Cztery córki i syn od najmłodszych lat wykazywały zdolności artystyczne, a Bożena starała się pomóc im w rozwijaniu talentów. – Gdy ja lepiłam pierogi, one gniotły coś z ciasta czy z plasteliny. Zorganizowałam im kącik artystyczny w domu, gdzie przynajmniej raz w tygodniu zasiadałam z nimi do wspólnego malowania – wspomina 55-latka.
Kobieta twierdzi, że wychowanie dzieci było bardziej absorbującym zajęciem, niż gdyby poszła do pracy na etacie. Razem z mężem mieli rozplanowany każdy dzień z dokładnością co do kwadransa. – W niedziele wieczorem siadaliśmy wszyscy przy stole i dzieliliśmy się obowiązkami. Było ich sporo, bo poza szkołą dzieci miały wiele innych zajęć – opowiada kobieta. Trzy córki przez kilkanaście lat, chodziły na zajęcia plastyczne do jednej z pracowni artystycznych w Lublinie. Dwie z nich i syn uczęszczały do szkoły muzycznej. Ponadto wszyscy uprawiali jakieś sporty, np. pływanie czy jazda na nartach.
W międzyczasie Bożena starała się wyszukiwać darmowe wydarzenia kulturalne w mieście, aby mogli wyjść gdzieś wspólnie w weekendy. – Dla chcącego nic trudnego. Można ciekawie zorganizować czas i nie wydać na to majątku – opowiada. Rytm dnia był podyktowany aktywnościami dzieci, dlatego w życiu kobiety było niewiele chwil, które mogła spędzić wyłącznie z mężem. - Raz w tygodniu udawało nam się wygospodarować dla siebie kilka godzin. Bardzo doceniałam te chwile - wspomina kobieta.
Po 28 latach wróciła do pracy zawodowej
U państwa Pietras nie przelewało się. Mąż, który pracował na jednej z lubelskiej uczelni jako mikrobiolog, brał wiele dodatkowych prac, aby móc utrzymać siedmioosobową rodzinę. – Gdy dzieci były małe, często musiałam liczyć każdą złotówkę – dodaje matka piątki. Bożenie nie można odmówić zaradności i kreatywności. - Dzięki temu, że byłam w domu, mogliśmy zaoszczędzić na wielu produktach. Do dzisiaj robię rocznie po tysiąc słoików z różnego rodzaju przetworami – przyznaje kobieta.
Bożena odpiera ataki przeciwniczek emerytury dla matek, które twierdzą, że nie zasłużyła na świadczenie. – Aktualnie mam zapracowane na około 100 złotych emerytury. Musiałabym pracować do 73 roku życia, aby móc uzyskać minimalne świadczenie – opowiada nasza bohaterka, która dwa lata temu, po 28 latach, wróciła do pracy zawodowej.
Odchowała pięcioro podatników
Ponadto 55-latka podkreśla, że chodzi nie tylko o sprawiedliwość dla kobiet takich jak ona, lecz również dla jej dzieci – Odchowałam piątkę potomstwa, które będzie stanowiło trzon polskiego systemu. Troje z nich skończyło studia wyższe, jedno jest w trakcie, a najmłodsza córka robi maturę. Wszyscy będą oddawać podatki na obce osoby, a nie na mnie? To krzywdzący układ również dla nich – uważa kobieta. - Moje dzieci nie korzystały z wysoko dotowanych miejsc w żłobkach i przedszkolach. Gdybym zsumowała te lata, to byłoby 25 lat rezygnacji z dofinansowania, które dla rodzin jest oczywiste i nikt nie twierdzi, że jest to przywilej - dodaje.
Zgodnie z projektem, tzw. "matczyna emerytura" będzie przyznawana kobietom po 60. roku życia. Obliczono, że prawo do ubiegania się o nią, będzie przysługiwało ok. 80 tysiącom osób. Wysokość świadczenia wyniesie tyle samo co najniższa emerytura, czyli 880 zł netto. Ministerstwo ma przeznaczyć na ten cel 730 mln złotych rocznie. Dla porównania - roczny koszt programu "Dobry Start”, który przyznaje 300 złotych na wyprawki szkolne, to kwota około 1,44 miliarda złotych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl