Polki dręczone w sieci. Opublikowano nowy raport
"Żydowska kur…", "lewackie ścierwo", "mam nadzieję, że ktoś cię kiedyś powiesi" – takich komentarzy można by zebrać z sieci mnóstwo. Setki, pewnie tysiące. Dwie działaczki, Zuzanna Warso i Joanna Smetek z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, postanowiły pokazać, jak Polki dręczone są w internecie.
06.12.2017 | aktual.: 06.12.2017 20:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Czuje się taką bezsilność totalną. To jest coś takiego, że jak czyta się te rzeczy – to też zależy od stopnia hardcore’u – łącznie z jakimś ściśnięciem gardła, żołądka, pozbawieniem zupełnie apetytu, wymiotami ze stresu, płaczem nieustannym" – opowiada jedna z kobiet. Helsińska Fundacja Praw Człowieka opublikowała raport o cyberprzemocy wobec kobiet. Zuzanna Warso i Joanna Smetek rozmawiały z 18 kobietami, które doświadczyły agresji w sieci. Nękanie, zastraszanie. Codzienność. Jak się okazuje, mało kto dwa razy zastanawia się, co wystukuje na klawiaturze. I nawet nie zdaje sobie sprawy, że popełnia przestępstwo.
Z nadzieją, że kiedyś ktoś ją powiesi
- Ofiarą cyberprzemocy może stać się każdy, bez względu na płeć. Badania pokazują jednak, że kobiety są w sieci atakowane częściej i, co istotniejsze, ataki te mają specyficzny, seksistowski charakter. Dotyczą wyglądu, płci, życia prywatnego i tego intymnego. Choć te dwa zjawiska pojawiły się znacznie wcześniej niż internet, to sieć nadała im nowy wymiar i poszerzyła ich zasięg na nieznaną dotychczas skalę – mówi adwokat Zuzanna Warso.
Warso i Smetek rozmawiały z kobietami z różnych środowisk. Przepytały polityczki, dziennikarki, artystki. Te kobiety, które udzielają się publicznie. Co usłyszały?
"Żydowską kur... zostałam wielokrotnie w swoim życiu nazwana, co jest dla mnie fascynujące, bo nie jestem żydówką. Nie wiem, dlaczego akurat żydowską, ale tak wyszło" (pisownia oryginalna) – opowiada jedna z kobiet.
"Wystarczyły mi dwie godziny, żeby naprawdę być przytłoczonym na dobre, na jakieś... nie wiem, miesiąc totalnego strachu. Znaczy takiego strachu, że nie mogłam..., że mój narzeczony mnie nie wypuszczał samej na dwór. Trochę to było przerażające" (pisownia oryginalna) – przyznaje inna.
"Poszłam na terapię. Nie tak zaraz na początku, po jakichś dwóch tygodniach. Bo ja w sytuacjach stresowych przestaję spać i nie spałam dwa tygodnie. To gdzieś tam było kłopotliwe" (pisownia oryginalna) – opowiada kolejna rozmówczyni.
"Parę razy rozważałam też upublicznienie tych zdjęć wysyłanych do mnie z penisami i na przykład wysyłanie ich do osób bliskich tych ludzi, na przykład matek. Chciałam tak zrobić, ale okazało się, że chłopak, który mi to wysyłał, miał może z 15 lat, może nawet mniej, nie pamiętam. W każdym razie uznałam, że jest za młody, żeby do końca wiedzieć, co robi. Robienie mu aż takiego przypału nie będzie proporcjonalną karą" (pisownia oryginalna).
"Na sam koniec właśnie napisał, że miałby nadzieję, że jeżeli ktoś przyzwoity i sprawiedliwy przejmie władzę, to mnie po prostu [...] powiesi. No i poszłam z tym do znajomego prawnika, który powiedział, że mogę coś z tym próbować zrobić, ale on uważa, że to się nie nadaje w żaden sposób do sądu ani na policję. Poszłam z tym do znajomego policjanta, który powiedział dokładnie to samo. Więc nie zgłosiłam tej sprawy" (pisownia oryginalna).
Przemoc jak pogoda, nic nie poradzisz
Jeszcze nie tak dawno molestowanie seksualne w miejscu pracy było uznawane za "niewinny flirt", a przemoc domowa uchodziła za wewnętrzną sprawę rodziny. Dzisiaj zarówno molestowanie seksualne, jak i przemoc domowa uznawane są za formy dyskryminacji i przemocy wobec kobiet ze względu na płeć. Internetowy seksizm, cyberprzemoc i molestowanie seksualne, do którego dochodzi w internecie, wciąż jednak są traktowane jak społeczna norma lub element rzeczywistości, którego nie da się wyeliminować. Jedna z kobiet cytowanych w raporcie przyznała nawet, że dla niej przemoc w internecie jest jak pogoda – nie da się tego kontrolować, nie można nic z tym zrobić.
- Na pierwszy rzut oka można wprawdzie odnieść wrażenie, że w relacjach w internecie wszyscy mają równe szanse, ponieważ dysponują tymi samymi narzędziami – zasadniczo każdy może napisać komentarz lub prywatną wiadomość i odpowiadać na nie. Rzeczywistość jest jednak inna – przyznają działaczki.
Badania pokazują, że w porównaniu do mężczyzn kobiety w sieci atakowane są częściej. Między 2000 a 2013 r. były one ofiarami 70 proc. przypadków nękania udokumentowanych przez organizację Online Abuse. Z kolei jeszcze w 2006 r. badacze z Uniwersytetu Maryland przeprowadzili eksperyment, z którego wynika, że na konta zakładane na czatach internetowych o nazwach sugerujących płeć właścicielek spływało dziennie 100 wiadomości o charakterze seksualnym lub zawierających pogróżki. Na konta o niejednoznacznych nazwach docierało średnio 25 takich wiadomości, a o nazwach typowych dla mężczyzn – 3,7.
Amnesty International w lipcu tego roku podała z kolei, że jedna trzecia Polek przynajmniej raz w życiu została dotknięta cyberprzemocą. Przemoc ta najczęściej polegała na "ogólnie przemocowym języku i komentarzach" (53 proc.) oraz komentarzach "seksistowskich lub mizoginistycznych" (40 proc.). Większość respondentek (78 proc.) po atakach cyberprzemocy czuła "bezradność i osamotnienie".
- Internet może być przerażającym i toksycznym miejscem dla kobiet. Nie jest tajemnicą, że seksizm i przemoc są powszechne na portalach społecznościowych takich jak Facebook i Twitter. Przeprowadzone badania ukazują jednak jak destruktywne mogą być skutki cyberprzemocy dla kobiet, które są jej celem - stwierdziła Weronika Rokicka, koordynatorka kampanii Amnesty International Polska.
"Od 1/5 do 1/4 ankietowanych, które doświadczyły cyberprzemocy, przyznało, że grożono im również napaścią fizyczną lub seksualną. 26 proc. kobiet, które doświadczyły cyberprzemocy, wskazało jako formę przemocy udostępnienie ich prywatnych zdjęć lub informacji online bez zgody (tzw. doxing)" - podało Amnesty International.
Żeby nikt nie nazwał mnie "kur…"
"Chciałabym, żeby nie było tak, że musi być konkretna groźba pod moim adresem, realna, że »ja ci coś zrobię sam, zaraz przyjadę i ci pokażę«, ale żeby można było po prostu zgłaszać na policję hejterskie wpisy pod tytułem »mam nadzieję, że ktoś cię kiedyś powiesi, ty k...«. Nie uważam, że ta osoba powinna być jakoś ukarana, bo ja też nie sądzę, żeby kary w Polsce i więzienia spełniały funkcję resocjalizacyjną, ale uważam, że samo nastraszenie tej osoby, że przyjdzie policjant i będzie wypytywał o ten wpis... I, nie wiem, jakaś kara w stylu szkolenie antydyskryminacyjne, tak" (pisownia oryginalna) – opowiada jedna z rozmówczyń autorek raportu.
Warso i Smetek przyznają, że bardzo często kobiety są ignorowane przez policjantów. Choć istnieją przepisy prawa, które wprost mówią o tym, jak karana jest agresja w sieci, upublicznianie zdjęć pornograficznych i tak dalej, niewiele spraw kończy się w sądzie.
- W rozmowach pojawiały się przykłady pozytywnej reakcji organów ścigania i korzystnego rezultatu postępowania karnego. Niekiedy działania policji były oceniane przychylnie, nawet jeśli nie przyniosły one żadnych rezultatów. Niemniej rozmówczynie formułowały także istotne zastrzeżenia pod kątem pracy funkcjonariuszy. Przede wszystkim wskazywały na problemy z nastawieniem organów ścigania – przez bagatelizowanie spraw – a także z przygotowaniem do skutecznego reagowania na cyberprzemoc. Te przeszkody istotnie ograniczają skuteczność dostępnych narzędzi prawnych – czytamy.
Co na to prawnicy?
- Funkcjonariusze przyjmują zawiadomienia o cyberprzemocy? – pytam Lidię Makarską, radcę prawnego i konsultanta telefonicznego ofiar przemocy.
- Tak, ale problem polega jednak na tym, że niewiele kobiet zdaje sobie sprawę z tego, że mają prawo zgłaszać te przestępstwa. Jeszcze kilka lat temu niewiele kobiet w ogóle zgłaszało przypadki przemocy. Pokutowało przekonanie, że takie rzeczy załatwia się w gronie rodziny. Niewiele też osób rozumiało, że przemoc psychiczna to też przemoc. To się zaczęło zmieniać. Zmienia się świadomość nie tylko ofiar, ale i funkcjonariuszy – przyznaje prawniczka. - Prawo karne musi iść z duchem czasu. Teraz bardzo często dzieje się tak, że dowodami w sądzie są SMS-y, filmiki w sieci, print screeny rozmów. W przypadku cyberprzemocy jest szczególnie ważne to, by zadbać o dowody - dodaje.
Zobacz także: Przestępstwa przeciwko mniejszościom mniej istotne dla policji - wynika z pisma wiceszefa MSWiA
Jak przyznaje, najczęściej zgłaszają się kobiety, które były nękane w sieci.
- Nagminnie zdarza się, że w sieci rozpowszechniane są zdjęcia i filmiki (często takie o charakterze intymnym) - bez zgody danej osoby. Wysłane znajomemu lub byłemu partnerowi zdjęcie bywa przez niego wykorzystywane i trafia do publicznego obiegu w celu ośmieszenia czy zemsty, szantażu. Sprawca grozi ujawnieniem opublikowaniem zdjęć, nagrań, próbując skłonić w ten sposób ofiarę do określonego zachowania - opowiada Makarska.
- Tu od razu trzeba zaznaczyć, jakie są najczęściej trudności w prowadzeniu sprawy. Teoretycznie wystarczy, że policja sprawdzi IP komputera, z którego opublikowano taki film i sprawa wydaje się rozwiązana. Ale od strony praktyka wygląda to nieco inaczej. Jeżeli funkcjonariusze ustalą, z jakiego komputera wypłynął filmik, to potem sprawca tłumaczy, że nie tylko oni z tego sprzętu korzystają. Mówią: „owszem, z mojego komputera to wyszło, ale to nie ja zrobiłem”. A warunkiem przypisania odpowiedzialności karnej jest udowodnienie, że to właśnie ta osoba, nie kto inny, odpowiada za popełnienie przestępstwa. – dodaje.
Przemoc rośnie wokół nas
Raport HFPC skupia się przede wszystkich na historiach kobiet, które działają publicznie. Mowa o m.in. polityczkach, które doświadczają – jak same przyznają – ciągłej agresji. Ale cyberprzemoc jest powszechna i dotyczy nie tylko tych, którzy wypowiadają się publicznie. Dotyczyć może pani z warzywniaka, nastolatki z bloku obok. Wymieniać można długo. Według badania przeprowadzonego w 2014 r. przez Fundację Feminoteka wśród młodzieży gimnazjalnej i licealnej cyberprzemocy doświadczyło 37 proc. uczennic i 25 proc. uczniów.
Sprawcy cyberprzemocy nadal bywają uważani za "niedojrzałych błaznów", z kolei ofiary to w opinii wielu osób "przewrażliwione marudy". W konsekwencji internetowe ataki, zamiast wywoływać oburzenie i podlegać sankcjom, są traktowane jako coś normalnego albo w kategoriach żartu.
- Badanie potwierdza przekonanie, że cyberprzemocy nie należy ignorować, a obroną przed nią nie powinna być tzw. gruba skóra osoby atakowanej. Tym bardziej że prowadziłyśmy badanie w grupie osób, które same określały się jako szczególnie silne czy też zahartowane. Co więcej, oczekiwanie od kobiet, że uodpornią się na te negatywne zjawiska, przerzuca odpowiedzialność za ochronę przed przemocą na osobę atakowaną. Odpowiedzialność, która – na pewno w zakresie czynów zabronionych – spoczywa na państwie – przyznają działaczki HFPC.