#PortretyKobiet. Raba nad Wisłą. Tanya Segal, pierwsza kobieta rabin w Polsce i twórczyni Teatru Midraszowego
Kraków. Tutaj przeplata się kultura polska z żydowską. Tropy historii i awangardy. W tym mieście 13 lat temu zamieszkała pierwsza nad Wisłą kobieta rabin. Tanya Segal została przewodnikiem duchowym Beit Kraków. I twórcą krakowskiego teatru.
Rabin (heb. przewodnik duchowy, biegły w prawie żydowskim, kaznodzieja i doradca religijny) często jest przedstawiany jako starszy mężczyzna z brodą i pejsami. Tymczasem siedzi przede mną kobieta-artystka w gustownej sukience, bez jarmułki. Z długimi rudymi włosami i uśmiechem na twarzy, zachwycająca się kostiumami teatralnymi, które wiszą za naszym stolikiem.
Dominika Czerniszewska, WP Kobieta: Jak prawidłowo powinno zwracać się do kobiety-rabina, kobiety-rabini, kobiety-rabinki?
Tanya Segal, rabin: W naszym koledżu rabinackim przy ordynacji można wybrać czy chce się być "raw", czy "raba". Pierwsze pokolenie kobiet-rabinów wybierało przy ordynacji tytuł "raw". Podkreślało to równy status kobiet i mężczyzn w tym zawodzie. Ja – wzięłam tytuł "raba". I w naszych czasach większość kobiet go wybiera. Niektórzy błędnie mówią "rabanit", ale to oznacza żonę rabina. W języku polskim nie ma jeszcze ustalonego słowa, niektórzy mówią "rabinka", inni – "pani rabin". W mojej społeczności mówią do mnie "Rabin Tanya" albo "Raba". A w Czechach mówią – rabínka.
Urodziła się pani w ZSRR, państwie nominalnie socjalistycznym i programowo laickim. W jakim duchu została pani wychowana?
Wyraźna tożsamość żydowska była ze mną od dzieciństwa. Taki kontekst wynosi się z domu. Decydowała atmosfera, która u nas panowała. Tata cały czas czytał, pracował w gazecie. Kiedy zadawałam mu pytanie, dawał mi książkę do ręki i mówił: "Poczytaj, a znajdziesz odpowiedź". Nauczył nas, że zanim ją weźmiemy, należy umyć ręce – bo to jest wartość, coś cennego. Dlatego wpływ rodziców oraz mojej babci Ester Elki na pewno odegrał kluczową rolę, chociaż nigdy nie zostały wymówione na głos prawdziwe źródła tych domowych zwyczajów.
Następnie trafiłam na dobrego nauczyciela literatury. Należy pamiętać, że to były czasy, kiedy wszystko było pod ścisłą kontrolą. A jednak starał się nas wychować na wolnych ludzi. Podczas egzaminów mawiał: "Wybierając dowolny temat eseju, możesz napisać tam wszystko. Ta twórcza myśl może iść, gdzie chce".
Dorastałam z tą świadomością. W ZSRR nie uznawano praw Żydów. Nasze życie było prawnie ograniczone. Nie było szkół żydowskich. W Moskwie – wielomilionowym mieście – była tylko jedna otwarta synagoga. To było bardzo trudne. Z jednej strony komunizm, reżim, a z drugiej idea "kultury w masy", która nas ratowała.
Idea?
To było konceptualne. Państwo inwestowało w edukację i kulturę. Jadąc pociągiem, wszyscy czytali książki. I to jakie! Mieliśmy kulturę na wyciągnięcie ręki. Bilet do teatru kosztował tyle, ile dzisiaj bułka. W domu się nie przelewało, ale do teatru mogliśmy chodzić codziennie. I chodziliśmy! Wówczas dla Rosjan teatr był częścią życia, oknem, w którym odbijała się uwięziona wolność umysłu. Ludzie oglądali z pasją, przeżywali, dyskutowali. W Krakowie w ten sposób odbija się słońce w oknach zabytkowych budynków.
Rozumiem, że teatr skradł pani serce już w dzieciństwie?
Pamiętam, gdy po raz pierwszy tata zabrał mnie i siostrę do Teatru "Bolszoj". To była opera Mozarta "Wesele Figara". Do dzisiaj pamiętam chwilę, gdy odsłoniła się kurtyna i zobaczyłam ogród. Miałam wtedy pięć lat, nie widziałam jeszcze, że to scenografia. Zastanawiałam się, jak oni to zrobili. Jak można wejść z zaśnieżonej ulicy i znaleźć się w ogrodzie? Nie mówiąc o kostiumach czy nieziemskich głosach. To było niesamowite przeżycie. Zupełnie inny świat. To była dla mnie pierwsza i najlepsza lekcja.
A lekcja druga? Pierwsza wstępna, druga utrwalająca…
Ze szkoły zapamiętałam bajkę Jewgienija Szwarca. Znanego też w Polsce jako Eugeniusz Szwarc ze sztuki "Smok". Siedzieliśmy na sali, dźwięk dzwoneczków i pojawia się księżniczka z długimi włosami. Przedziera się przez publiczność. I to był ten moment, gdy wiedziałam, że ja z tego świata teatralnego już nie wyjdę. To z jednej strony jest życie – jesteśmy my – tu i teraz, a z drugiej strony to rodzaj twórczego lotu. Nagle zwykłe krzesło staje się czymś więcej niż miejscem do siedzenia. Teatr to sposób myślenia. Ty jesteś częścią tego mechanizmu i procesu.
I wtedy zapragnęła pani zostać reżyserem? Większość nastolatek myśli raczej o aktorstwie lub scenie estradowej…
Chciałam "rozebrać" teatr na części pierwsze, by wiedzieć, jak go stworzyć. Trochę jak inżynier. Od aktorstwa i wokalu wolałam reżyserię, światła i scenografię. Dlatego wybrałam wydział reżyserski w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej (GITIS). A moim pierwszym "uniwersytetem" był moskiewski teatr im. E. Wachtangowa, gdzie przesiadywałam na wszystkich próbach i się uczyłam. Miałam wtedy 17 lat.
Skoro świat teatru tak panią pochłonął, dlaczego zdecydowała się pani opuścić rodzinny dom?
Bo miejsce człowieka jest tam, gdzie się czuje w zgodzie ze sobą. Krótka lekcja historii: w latach 30. Stalin zdecydował o wysiedleniu Żydów z Moskwy i w ogóle z centralnych terenów Rosji. Musieli wyjechać do Birobidżanu (stolica rosyjskiego Żydowskiego Obwodu Autonomicznego na Dalekim Wschodzie – przyp. red.). To było zagłębie przemysłowe, gdzie najpierw pojechali partyjni robotnicy. Jednak Stalin nie zrealizował tego planu do końca, zmarł w 1953 roku. W latach 80. właśnie do tego miasta formalnie należał Teatr Żydowski, którego zespół twórczy zebrał się w Moskwie. Dyrektorowi udało się przekonać władze, że teatr powinien być zarejestrowany w stolicy, a trupa teatralna odbywać tournée. I zaczęliśmy tworzyć różne spektakle i jeździć. Udało się.
Jak reagowała publiczność?
W Moskwie i licznych innych miastach ZSRR, gdzie graliśmy, ludzie rozpaczliwie płakali na naszych spektaklach. To było wzruszające! Ale i niebezpieczne dla naszego rozwoju zawodowego. Już sam fakt grania w teatrze w języku Jidysz czynił z nas artystów ulubionych przez publiczność. (Jidysz – to żydowski język w Europie Wschodniej, wykształcony z elementów niemieckich, słowiańskich i rdzennych hebrajskich. – przyp. red.)
W Rosji w czasach komunizmu Jidysz był zakazany, używało się go tylko ostrożnie w domu, a uczenie się hebrajskiego w ogóle było ryzykowne. Teatr w tej kwestii był dla nas i dla publiczności strefą wolności, taką piwnicą... "pod Baranami".
Mimo to porzuciła pani grę na deskach teatralnych i wybrała Izrael.
Gdy otworzyły się granice, wielu z nas wyjechało. Zostawiliśmy wszystko. Próbowałam przekonać babcię, żeby jechała ze mną. Wolała zostać. Nie czuła już wtedy tej wewnętrznej siły, która całe życie była jej główną cechą (przeżyła dwie wojny, zarazę i głód). Mamy już nie było. Zmarła w wieku 42 lat. A tata na moje pytanie: "Czy wierzysz w tę 'pierestrojkę'?", odpowiadał: "Chcę wierzyć". Wzięłam dwuletniego syna, gitarę, psa, jedną walizkę i wyjechałem do Izraela.
W Rosji była wtedy inna sytuacja, inne podejście do człowieka, inna koncepcja. Nie liczyła się jednostka. Byliśmy odcięci od swojej kultury żydowskiej w kraju, gdzie kultura i edukacja były przecież bardzo wartościową rzeczą. Paradoks? Nie miałam wykształcenia żydowskiego, dopiero w Izraelu – na Uniwersytecie w Tel Awiwie – otrzymałam taką możliwość. Tam było serce, treść, źródła, narzędzia. To zwyciężyło.
Co zatem stanowiło punkt zwrotny, w którym postanowiła pani zostać rabinem?
Moim zdaniem nie było takiego momentu. Widzę to jako proces rozwoju. Wszystko, co przeżyłam, było mi potrzebne – dla mojej tożsamości. Zadawanie pytania – kim jesteś? To pytanie, które cię buduje. Nieważne, jakiej jesteś wiary czy narodowości, każdy myślący człowiek będzie szukał odpowiedzi na nie.
W 2000 roku podjęłam studia w Jerozolimie na Hebrew Union College-Jewish Institute of Religion – Wyższa Szkoła Rabinacka, która kształci rabinów judaizmu reformowanego. 7 lat później zostałam ordynowana na rabina.
Dlaczego akurat nurt judaizmu postępowego?
Mój reżyser, kiedy wyczuł moje poszukiwania duchowe, poradził mi, żebym się przyjrzała temu nurtowi. I tak zaczęłam się zagłębiać. W XVIII i XIX wieku zaszły wielkie zmiany – francuska rewolucja, emancypacja i wszystkie te procesy oświeceniowe i demokratyzacyjne – stworzyły one nową rzeczywistość. Ludzie otrzymali prawo głosu. I żydowska społeczność też otrzymała prawa.
W wielu krajach aż do XVIII-XIX wieku Żydzi nie mogli ani posiadać, ani dzierżawić ziemi. Nie mogli nawet na niej pracować. Nie mogli być urzędnikami czy wojskowym, nie mogli studiować na uniwersytetach. I tak było w całej Europie. Więc z czego mogli żyć? I jeszcze te powtarzalne wygnania z krajów, w których zamieszkiwali i budowali życie od nowa. Anglia, Francja, Hiszpania, Portugalia… Teraz w rozmowie z tobą zrozumiałam, dlaczego włączyłam w spektakl "Samotne Tango Wiery Gran" (2014) piosenkę "Tango Portugalskie". Słowa: "...Czy znasz ten kraj, który nocą i dniem błękit nieba tak lśni jak emalia. Ten kraj jak baśń dzisiaj dla mnie jest snem, to Ojczyzna jest ma Portugalia…". I wiesz co? – "Emalia" to nazwa fabryki Schindlera. Niesamowite. Jak sztuka odsłania niewidoczną nić historii. Polin (heb. Polska – przyp. red.) od stuleci stała się również naszym domem. Do czasu Holocaustu... u nas mówi się "Szoa". To słowo jest znacznie mocniejsze. To oznacza całkowitą zagładę, zniszczenie. Ludzki umysł nie jest w stanie tego pojąć.
Tak jak było w przypadku urodzonej w Berlinie pierwszej na świecie rabinki Reginy Jonas, którą zamordowano w Auschwitz.
Dokładnie. Regina Jonas otrzymała ordynację rabinacką w 1935 roku w Berlinie. Była rabinem 9 lat... W obozie Theresienstadt prowadziła lekcje, podtrzymała ludzi na duchu… Została zamordowana w Auschwitz w 1944 roku. Nikt o niej po wojnie nie mówił. Liczyliśmy więc początek ordynacji kobiet w nurcie postępowym od lat 70., dopóki nie odnalazły się archiwalne dokumenty. W 2015 roku byłam z delegacją pierwszych kobiet-rabinów z całego świata (z różnych nurtów w judaizmie) w muzeum obozu Theresienstadt, gdzie zawiesiłyśmy tablicę upamiętniającą pierwszą rabina-kobietę Reginę Jonas. Było to wzruszające wydarzenie historyczne, które naprawiło tę niesprawiedliwość. Dzisiaj Regina jest uznawana powszechnie i jest symbolem wielkiej zmiany w rabinacie.
Jak kobiety są postrzegane w judaizmie?
W judaizmie jest zapisane wiele kobiet, które odgrywały rolę przewodniczą w kwestiach praktycznych i duchowych (Sara, Rywka, Rachela, Leya, Miriam, Debora…). To, można powiedzieć, przewodnictwo ukryte, chociaż opisane w literaturze biblijnej dość jasno. Natomiast, w żadnej księdze przecież nie jest napisane, że kobieta nie może być rabinem. To była norma społeczna. I zobacz: na samym początku nurt postępowy zadeklarował równość mężczyzny i kobiety. A na szerszą skalę szkoły rabinackie zaczęły ordynować kobiety na rabinów dopiero w latach 70. XX w. Pierwsza rzecz to zadeklarować, ale druga – należy jeszcze taką zmianę wprowadzić w życie.
Czasy zmieniły się. Jest już znana na całym świecie organizacja kobiet-rabinów. I jest też uroczystość związana z wejściem dziewcząt w okres dorosłości. Wcześniej była tylko bar micwa (uznanie 13-latka za pełnoletniego w świetle prawa żydowskiego – przyp. red.) – dla chłopców, a teraz jest też bat micwa – dla dziewcząt. Świadomość społeczna zmienia się, a razem z nią i układy społeczne. Powoli, ale konsekwentnie.
A codzienność kobiety-rabin w społeczności żydowskiej?
Bycie rabinem to starożytny zawód. Część społeczności nadal powie, że ich zdaniem to nie jest fach dla kobiet. I nie widzą w tym nic niesprawiedliwego. Po prostu uważają, że kobiety mają określone role. Tak samo jak mężczyźni. Ja w swojej społeczności spełniam wszystkie tradycyjne funkcje rabina społeczności. A teraz jestem także rabinem w Czechach, w Gminie Żydowskiej w Ostrawie, której historia sięga XVIII wieku. Ale to, że kobieta może być rabinem gminy, jest zmianą społeczną, która nastąpiła dopiero za naszych czasów.
Skoro odkryła pani swoją tożsamość w Izraelu, dlaczego zdecydowała się pani na przyjazd do Polski?
Droga do tożsamości jest długa i kręta. Człowiek potrzebuje wskazówek. Spędzony jeden dzień w Warszawie wzbudził we mnie poczucie pustki (znane mi z Moskwy, z dzieciństwa, gdzie żydowskie życie było ograniczone). To był czas, kiedy ludzie w Polsce intensywnie poszukiwali swoich korzeni. Wyczułam to dobrze. Chciałam przyjechać i pomóc. W taki sposób, jak ktoś kiedyś mnie.
Pracę w Krakowie rozpoczęłam jeszcze w 2008 roku, kiedy raz w miesiącu przyjeżdżałam prowadzić modlitwy szabatowe i warsztaty teatralne. Jednak tutaj przyjechać na krótko nie wystarczy. W Krakowie trzeba po prostu być.
I tak została pani na stałe…
W 2009 roku założyliśmy postępową społeczność żydowską Beit Kraków i zaczęłam pracę jako rabin. Wszystko było u nas, czyli w Krakowie, mieście z ponad stu pięćdziesięcioletnią historią nurtu postępowego, po raz pierwszy! Pierwsza reformowana społeczność żydowska po wojnie. Pierwszy Szabat postępowy. Pierwsze reformowane obchody świąt. Pierwsza reformowana "bar micwa". Pierwsza "bat micwa". Pierwsze konwersje. Pierwszy upszerin (obcinanie włosów dziecka w 3. urodziny – przyp. red.). Pierwszy reformowany ślub. Pierwszy po wojnie polski Beit Din (heb. polski Sąd Rabinacki – przyp.red.).
Cecha, która szczególnie wyróżnia nas spośród innych społeczności żydowskich, to nasze działania artystyczne. Jeszcze na Uniwersytecie w Tel Awiwie myślałam o społeczności żydowskiej, która będzie społecznością artystyczną. W Beit Kraków to się udało. Większość naszych członków i przyjaciół to zawodowi artyści, osoby związane z krakowskim środowiskiem artystycznym.
Czyli połączenie działań artystycznych i rozwoju religijnego?
Tak. Moją główną działalnością w tym połączeniu jest Teatr Midraszowy – Teatr Żydowski w Krakowie. Midrasz (heb.) to rodzaj literatury żydowskiej – opowieść mająca na celu wyjaśnienie i komentowanie fragmentów biblijnych i innych klasycznych tekstów żydowskich, odsłanianie ich głębokiego sensu duchowego. Midrasz to też metoda myślenia, czyli w nawiązaniu do teatru – technika reżyserska, która zapewnia treść. Nawet w spektaklu o charakterze rozrywkowym. Jeszcze w Moskwie nauczyłam się, że nie mogę nic robić w teatrze, jeśli nie ma treści. A w Izraelu na Uniwersytecie i w koledżu rabinackim opracowałam metodę "interpretacyjnych warstw", czyli "teatr midraszowy", w której elementy spektaklu jakby interpretują się nawzajem. Często swoim aktorom daję midraszowe tłumaczenie, aby dać im kontekst kulturowy tego, co grają.
A jak Teatr Midraszowy radzi sobie w dobie pandemii?
W zespole dużo rozmawialiśmy, jak znaleźć to narzędzie, które zachowa naszą interakcję z publicznością. Krakowski Teatr Żydowski jest przede wszystkim teatrem przestrzeni. Jako reżyser zawsze zaczynam nowy pomysł od przestrzeni. Uważam, że ona jest podstawą opowieści. Jest kluczem spotkania, które następuje w teatrze. Na naszej scenie w Centrum Kultury Żydowskiej używamy wszystkich elementów architektonicznych. Gramy w różnych kierunkach sali, nawiązując do historii i architektury tego historycznego budynku. On nas inspiruje, daje reżyserskie i aktorskie wskazówki, łączy aktora i publiczność, wpływa na treść spędzonego razem czasu. Brakuje nam teraz tej sceny i przestrzeni całego Kazimierza, w której często gramy.
W teatrze interakcja pomiędzy publicznością i aktorem za każdym razem jest inna. Ktoś się spóźnił, drzwi się otworzyły, kaszlnął – każda rzecz to żywa dynamika. W internecie bardzo trudno ją odnaleźć. Jednak przenosimy tegoroczną edycję Krakowskiego Festiwalu Żydowskiego Teatru, który rozpoczęliśmy jako pomysłodawcy i organizatorzy w zeszłym roku – do przestrzeni internetowej. Chcemy znaleźć taki sposób, żeby osoba, która siedzi na sofie, w domu, odczuwała taką samą dynamikę interakcji z aktorami jak podczas obecności w teatrze… To jest wyzwanie w przestrzeni internetowej! Jednak tęsknimy za publicznością i podejmujemy to wyzwanie "e-sceny"– na żywo, w internecie. To na pewno przyniesie swoje twórcze owoce i radość z nowatorskiego spotkania teatru z widzem.