Poświęcenie. Dlaczego inni tak rzadko je szanują?
Zawsze stają na wysokości zadania, są gotowi do wielu poświęceń, mogą na nich liczyć rodzina, znajomi i przyjaciele. Z tego powodu nie tylko często są wykorzystywani, ale też traktowani jak osoby, o których potrzeby nie trzeba dbać. - Dopóki sami o siebie nie zadbają, nikt tego nie zrobi - przekonują psycholodzy.
05.12.2020 | aktual.: 02.03.2022 17:51
Poświęcenie dla rodziny
41-letnia Małgorzata, dziennikarka i krytyczka literacka, ma dwoje rodzeństwa: starszego o dwa lata brata Marka i młodszą o pięć lat siostrę Marysię. Relacje z rodzeństwem popsuły się, gdy ich mama zachorowała na chorobę Alzheimera, a u taty, który przeszedł ciężki zawał, stwierdzono obturacyjną chorobę płuc. - Zawsze byłam pomocna i oddana rodzinie - opowiada Małgorzata. - Opiekowałam się dziećmi mojego brata, zwierzętami mojej siostry, robiłam zakupy babci, jeździłam do ciotki pomagać jej, po tym, gdy nie zauważyła otwartej klapy do piwnicy, wpadła do niej i połamała obie nogi.
Małgorzata skarży się, że jej rodzeństwo założyło rodziny, a ona nie, wszyscy więc uważali, że to ona powinna pomagać rodzicom, gdy się zestarzeli i rozchorowali. - Tata nie zgodził się oddać mamy do prywatnego ośrodka opieki, nie chciał też pozwolić, by w domu na stałe mieszkała opiekunka - wspomina kobieta. - W efekcie przez pięć lat opiekowałam się leżącą w łóżku mamą, jedynie z pomocą przychodzącej na kilka godzin dziennie opiekunki. Moje rodzeństwo uznało, że pomagając finansowo tacie, który coraz bardziej podupadał na zdrowiu, spełnia swoje obowiązki wobec rodziców. Nikt nie myślał o mnie, o moich potrzebach, wyczerpaniu fizycznym i psychicznym. Ale przecież nie mogłam zostawić rodziców - mówi Małgorzata.
Zdaniem psycholożki Katarzyny Szymańskiej, można wyszczególnić kilka wspólnych cech charakterystycznych dla osób, które gotowe do poświęceń dla innych, same czują się wykorzystywane i niedoceniane. - U takich osób często zauważalny jest brak szacunku do samych siebie - mówi specjalistka. - Przymykają oczy na złe traktowanie, bagatelizują krzywdy wyrządzane przez innych, wycofują się, gdy ktoś je atakuje lub lekceważy. Często takie osoby podświadomie czują się gorsze, uważają, że każda okazana im życzliwość jest na kredyt i muszą za nią podwójnie podziękować i zapłacić – dodaje.
Poświęcenie dla miłości
Krystyna poznała Tomasza, gdy była w czwartej klasie liceum. On wtedy studiował na pierwszym roku Politechniki Warszawskiej, jednak mieszkał już sam, bo jego ojciec odszedł, gdy Tomasz był mały, a mama rok wcześniej umarła na raka. - Wzbudzał moje współczucie i chyba jakiś instynkt macierzyński. Bardzo było mi go żal, bo ja miałam wspaniałych, kochających mnie i siebie wzajemnie rodziców, ciepły dom i oparcie w rodzinie. On za to sprawiał wrażenie człowieka, który ma do wszystkich żal o to, że jest samotny, że jego rodzice odeszli. Teraz myślę, że mi zazdrościł, a z drugiej strony czerpał energię ze mnie i z mojej rodziny. I jakoś chyba to nas połączyło: ja myślałam, że mogę mu wiele dać, a on wiele ode mnie brał.
Po 20 latach związku Krystyna zdała sobie sprawę, że jej relacja z mężem (wyszła za mąż za Tomka po obronie pracy magisterskiej na wydziale żywienia człowieka warszawskiej SGGW) jest jednostronna. - Przez lata wszystko w naszym życiu było podporządkowane potrzebom mojego męża - opowiada Krystyna. - Nie mieliśmy dzieci, bo on ich nie lubi, przestaliśmy jeździć nad morze, bo go nudzi, za to wszystkie wakacje spędzaliśmy w górach na zwiedzaniu jaskiń, bo tym właśnie się interesuje. Przestałam chodzić na koncerty muzyki poważnej, którą uwielbiam. Ba! Nawet przestałam jej słuchać w domu. Za to reggae zagościło w naszym życiu na dobre. Mój mąż nie skończył studiów, bo go rozczarowały - były nudne. Nie podjął innych, bo nie miał pomysłu, czego chciałby się uczyć. Po latach wykrzyczał mi, że to moja wina, bo nie stymulowałam go do rozwoju. Na lata porzuciłam narciarstwo, bo on nigdy nie jeździł, za to skończyłam kurs żeglarski, bo on uwielbiał łódki.
Zobacz także
Krystyna mówi, że nie zauważyła, jak z radosnej, szczęśliwej osoby stała się sfrustrowaną, poświęcająca się dla męża kobietą. - A najgorsze w tym wszystkim jest to, że on nigdy nie docenił tego, co dla niego robiłam - skarży się Krystyna. - Nieustająco ma do mnie pretensje o wszystko. Każdą swoją porażką obarcza mnie. Nigdy nie interesował się moimi sprawami, co zresztą wielokrotnie mi oświadczył. „Nie obchodzisz mnie ani ty, ani nic, co ciebie dotyczy” - powtarza.
Psycholożka Katarzyna Szymańska zwraca uwagę na jeszcze jeden problem, który dotyczy ludzi mało asertywnych. - Choć pozornie zdają się cenić swoje poświęcenie, to w środku czują się bezwartościowi. A ten brak poczucia własnej wartości sprawia, że łatwo nimi manipulować, wzbudzać w nich poczucie winy, sterować ich nastrojem. Inni dość szybko wyczuwają słabość osób gotowych do poświęceń - wyjaśnia.
- Żeby zmienić tę sytuację, trzeba na nowo stać się dla siebie podmiotem, pokochać się, uznać, uszanować. Często wymaga to pracy w gabinecie psychoterapeutycznym. Pacjent uczy się wtedy nie tylko uznania siebie, ale też stawiania granic innym i dbania o własne dobro – stwierdza Szymańska.
Poświęcenie dla kariery
39-letni Czarek wylądował na kozetce u psychoterapeuty po tym, jak w kolejnej, szóstej już pracy, awans dostał ktoś inny. - Zawsze byłem oddanym pracownikiem, zaangażowanym w pracę na tysiąc procent - opowiada mężczyzna, który pracuje jako project manager w branży IT. - Moja partnerka wielokrotnie ciosała mi kołki na głowie za to, że znacząco więcej energii poświęcam pracy niż rodzinie.
Co skłoniło Czarka do wizyty u psychologa? - Skończyłem studia z wyróżnieniem, nieustająco doszkalałem się na kolejnych kursach, skończyłem studia podyplomowe z project managmentu. W każdej pracy w czasie ocen pracowniczych zdobywałem wysokie oceny, szefowie mówili, że jestem obowiązkowy, sumienny, twórczy, dobrze komunikuję się ze współpracownikami, ale gdy dochodziło do awansu, zawsze byłem pomijany. Zawsze. Niestety nigdy nie udało mi się uzyskać od przełożonego rzeczowej informacji, dlaczego nie zasługuję na podwyżkę i wyższe stanowisko. Gdy ta sytuacja powtórzyła się kolejny, szósty raz, uznałem, że to we mnie jest problem. Pracuję z psychologiem nad własnym poczuciem wartości, z którym - okazało się - mam bardzo poważne problemy wynikające z mojego dzieciństwa, relacji z ojcem.