Potajemny ślub polskiej królowej. Nie pozwolono jej nikogo zaprosić, szła do ołtarza w samym "staniczku"
Ślub francuskiej arystokratki Marii Gonzagi z królem Polski Władysławem IV miał być wydarzeniem sezonu. Monarcha nie pofatygował się wprawdzie nad Sekwanę, ale w drugiej połowie 1645 roku do Paryża wysłano jego reprezentanta, by jako pośrednik wziął udział w oficjalnych zaślubinach. Uroczystość, potwierdzającą otwarcie nowego rozdziału w relacjach polsko-francuskich, planowano urządzić z pompą i blichtrem w katedrze Notre Dame. Niespodziewanie decyzja została jednak cofnięta.
21.10.2022 14:18
Maria Gonzaga, w przeszłości związana z bratem francuskiego króla, rządząca całą prowincją kraju i od lat marząca o koronie, oczekiwała, że francuska elita będzie oglądać jej wspaniały ślub godny córy Francji i przyszłej monarchini. Taki był zresztą pierwotny zamysł.
"Miano zamiar celebrować to małżeństwo z ceremoniałem przewidzianym na te okazje, aby barbarzyńskiemu narodowi [Polaków] pokazać całą wielkość Francji" — tłumaczyła dama paryskiego dworu, pani de Motteville. Nagle jednak z Luwru nadeszła inna decyzja.
Zamiast w katedrze Notre Dame, przy licznych świadkach i w sposób, jakiego nie poskąpiono by córce monarchy, ślub miał się odbyć w kaplicy pałacowej. Dyskretnie, niemal w tajemnicy i tylko przy garstce ściśle dobranych gości.
Tajemnica dyskretnego ślubu
"Nie ma zgody co do tego, dla jakiej przyczyny tak postąpiono" — zanotował w diariuszu kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł. Różne krążyły wyjaśnienia. Wedle pewnej plotki poszło o konflikt między francuskimi książętami, niezdolnymi ustalić kolejności miejsc zasiadania.
Inna pogłoska mówiła, że Gaston książę orleański okazał fochy, bo Władysław IV Waza wolał wziąć ślub z Ludwiką Marią, nie zaś z jego młodą córką. To miało ponoć sprawić, że dawny ukochany księżnej de Nevers "odradzał okazywanie jej czci".
Bardziej przekonuje jednak wersja, w myśl której decyzja wyszła wprost od regentki. Za projektem małżeństwa stał kardynał Giulio Mazzarini, grający wówczas pierwsze skrzypce we francuskiej polityce. Oficjalną władczynią kraju była jednak matka małoletniego Ludwika XIV, Anna Austriaczka.
Należy się domyślać, że królowa, zwracająca baczną uwagę na kwestie ceremoniału i szacunku względem tronu, nie chciała tworzyć złych precedensów na przyszłość. I sprawiać, że także inne księżniczki spoza dynastii Burbonów będą oczekiwać ślubów w Notre Dame, z iście monarszą pompą.
Za pretekst do zmiany miejsca posłużył opór hierarchów Kościoła. Zawczasu ustalono, że to poseł polskiego króla, biskup Leszczyński, połączy węzłem małżeńskim Ludwikę Marię i zastępcę monarchy – wojewodę poznańskiego Krzysztofa Opalińskiego. Francuski episkopat twierdził jednak, że mszę w katedrze może celebrować wyłącznie arcybiskup Paryża, a związek zawarty tam przed kimś innym niekoniecznie będzie ważny.
"Królowa polska" — stwierdził cynicznie sam stołeczny metropolita Jan Retz — "nie chciała, by cokolwiek w jej ślubie mogło budzić zastrzeżenie". Przełknęła więc dumę i pogodziła się z dość uwłaczającym i wstydliwym potraktowaniem.
"Piękniejsza i bledsza niż zazwyczaj"
Wczesnym rankiem 5 listopada 1645 roku Maria Gonzaga, od niedawna posługująca się imionami Ludwika Maria, przybyła do Luwru, do apartamentu pani de Brégy, ulokowanego blisko kaplicy pałacowej. Tam z pomocą żony francuskiego posła w Warszawie szykowała się do ceremonii.
"Poszłam ją zobaczyć, gdy się ubierała" — można wyczytać we wspomnieniach pani de Motteville. Przyszła królowa wydała się damie dworu "piękniejsza i bledsza niż zazwyczaj". Drugi szczegół pamiętnikarka wiązała nie z tremą czy zmęczeniem, ale z zabiegami kosmetycznymi, w modzie było bowiem wprost obsesyjne wybielanie cery przez arystokratki.
Dwórka pozostawiła zresztą szerszą i wyjątkowo szczerą charakterystykę księżnej de Nevers w chwili, gdy ta znajdowała się na progu nowego życia:
Miała cudowne czarne oczy, olśniewające zęby, inne zaś szczegóły nie były ani ładne, ani brzydkie. W całości urodziwa, przy tym cała jej postać tchnęła wielkopanieństwem — cechą odpowiednią dla królowej. Zasługiwała chyba na to, co [przed laty] spodziewała się uzyskać, wychodząc za mąż za księcia orleańskiego, oraz na to, czego miała dostąpić, poślubiając króla [Polski].
Staniczek i biała spódnica
Panna młoda skrzętnie przygotowała swój strój, jeszcze z myślą o publicznej ceremonii. Przywdziała "spódnicę i suknię srebrzystą, srebrem haftowaną". Na nie chciała zarzucić "płaszcz królewski polski, biały, usiany wielkimi złotymi płomieniami".
W takiej garderobie wyglądałaby dumnie, wprost ostentacyjnie. Wątpliwości zgłosiła jednak Anna Austriaczka, nie chcąc, by księżna prezentowała się wspanialej od niej. Regentka stwierdziła, że ponieważ ślub odbywa się (za sprawą jej decyzji!) "bez pompy", toteż Ludwika Maria nie powinna wkładać płaszcza. Efekt był dość żenujący.
Pani de Nevers nałożyła wprawdzie "kolię z diamentów i pereł, pochodzących ze skarbca królewskiego", ale poza tym miała na sobie tylko "staniczek i białą spódnicę", przygotowaną pod płaszcz.
Samodzielnie był to strój niezbyt majestatyczny, a do tego… zbyt krótki, czego nie omieszkała wyciągnąć na jaw pani de Motteville. Oczywiście przyszła królowa Polski nie odsłoniła łydek ani kolan. Widać było jednak jej pantofle, a wedle prawideł XVII stulecia już to uchodziło za dowód niewyrobionego smaku.
"Łaskawie odpowiedziała, że księżniczka nie ma prawa"
Może stylistyczna pomyłka umknęłaby uwadze świadków, gdyby nie kolejna decyzja regentki. Wprawdzie Ludwika Maria miała zostać ogłoszona królową dopiero po przybyciu do Polski, ale zaplanowano, że już przy okazji ślubu symbolicznie włoży na swe skronie koronę.
Insygnia miała przywdziać jeszcze przed ceremonią. W ostatniej chwili naszły ją jednak wątpliwości i posłała do Anny Austriaczki panią de Motteville z pytaniem w tej sprawie. Królowa francuska "łaskawie odpowiedziała, że księżniczka nie ma jeszcze prawa" nosić korony, a przed biskupem powinna stanąć z gołą głową.
Panna młoda nie miała innego wyjścia, jak tylko pogodzić się z nakazami swojej władczyni, patronki i dobrodziejki. Nie oddała jednak pola całkowicie. Zanim skierowała kroki do kaplicy, postanowiła odwiedzić komnaty regentki i zaprezentować jej swą garderobę.
Do celu zmierzała… po odsłoniętym tarasie, tak że zebrani na dziedzińcu Polacy mieli okazję wiwatować na jej część i "obsypywać ją niezliczonymi błogosławieństwami". A przecież na pewno nie na tym zależało Annie Austriaczce, gdy postanowiła o organizacji niemalże potajemnego rytuału.
"Czy jest jej do twarzy w koronie?"
Co do korony, Ludwika Maria znalazła też fortel pozwalający jej już teraz ozdobić skronie symbolem władzy. Z pełnym uniżeniem "podziękowała królowej za okazaną łaskę", po czym zwróciła się do obecnego u niej kardynała Mazzariniego.
Stwierdziła, że ponieważ tak ogromnie jej się przysłużył, to chciałaby, aby ocenił, "czy jest jej do twarzy w tej koronie, którą włożą jej na głowę za jego sprawą". Tak sprytnie sformułowanej prośbie trudno było odmówić.
Tylko w sprawie odsłoniętych pantofli nic nie dało się począć. Jean Ganière, rytownik, który uwiecznił ceremonię, rozumiał jednak skalę faux pas i zdecydował się zamaskować przytyk uczyniony przyszłej monarchini. Na jego grafice Ludwika Maria ma suknię długą, i to tak bardzo, że aż musi ją podtrzymywać jedna z dwórek.
"Ceremonia była raczej skromna" — stwierdziła historyczka Wanda Więckowska-Mitzner. To zdecydowane niedopowiedzenie. Pani de Motteville zdradziła, że na rozkaz Anny Austriaczki kolejno eliminowano niemal wszystkich przewidzianych gości. Efekt był iście historyczny. "Nigdy jeszcze ślub pod znakiem purpury i berła nie odbył się przy tak małej liczbie uczestników" — utrzymywała pamiętnikarka.
Do kaplicy wkroczyli regentka wraz z małym królem i jego młodszym bratem Filipem. Obecny był jeszcze Gaston. Na tym Anna Austriaczka chciała zamknąć listę gości. Tylko z wielkim trudem przyszła królowa Polski "uprosiła ją, by zechciała ścierpieć obecność" jej trzech bliskich przyjaciółek, dam goszczących w salonie pałacu Nevers i jedynych osób, które mogłyby później opowiedzieć o tym, co nastąpiło w tak kluczowym dla Ludwiki Marii momencie.
"Miano jej to za złe, ponieważ królestwo polskie było elekcyjne"
"Księżniczka, przeznaczona do noszenia królewskiej korony, uklękła na dywanie. Król znajdował się z jej prawej strony, królowa z lewej" — zapisała pani de Motteville.
Brat Ludwika XIV klęczał dopiero za nimi, na mniej uprzywilejowanym miejscu. Tam też relegowano Gastona orleańskiego, który niegdyś proponował Gonzagównie potajemne małżeństwo.
"Chwila, w której [Ludwika Maria] znalazła się ponad tym niewiernym księciem, a nawet ponad królową, której była poddaną, należała niewątpliwie do najszczęśliwszych i najjaśniejszych w jej życiu" — komentowała dama dworu. I chyba to jedno zdanie wystarcza, by wyjaśnić, dlaczego Annie Austriaczce tak bardzo zależało na zorganizowaniu ślubu bez tłumu i przedstawicieli elit.
Cierpkich komentarzy i tak nie udało się zupełnie uniknąć. Po zaślubinach regentka łaskawie pozwoliła, by Ludwika Maria podążała na zaplanowany obiad nie parę kroków za nią, lecz z przodu.
Jak zanotowała niezawodna kronikarka wydarzeń, wielu ludzi "miało jej to za złe, ponieważ królestwo polskie było elekcyjne". I tym samym nie uważano, by protokół zezwalał na czynienie szczególnych uprzejmości przyszłej władczyni.