Powód rozwodu - niezgodność charakterów
Liczba rozwodów stale rośnie – o kilkadziesiąt rocznie. Bo o ile w 2005 roku adieu powiedziało sobie ponad 67,9 tys. małżonków, to w ubiegłym roku już 73 tysiące, a w pierwszym półroczu tego roku – ponad 47 tysięcy.
18.09.2007 | aktual.: 30.05.2010 12:12
Liczba rozwodów stale rośnie – o kilkadziesiąt rocznie. Bo, o ile w 2005 roku adieu powiedziało sobie ponad 67,9 tys. małżonków, to w ubiegłym roku już 73 tysiące, a w pierwszym półroczu tego roku – ponad 47 tysięcy.
Na ogół, pozew o rozwód składają kobiety. Powód? Niezgodność charakterów. Taka przyczyna jest bezpieczna, bo wtedy nie trzeba wywlekać intymnych szczegółów na sali sądowej. Oficjalnie rzadko powodem jest zdrada, przemoc w rodzinie i pijaństwo, choć to się najczęściej zdarza.
Zanim jednak zdecydujemy się na rozwód, jest przecież istna sielanka. Poznawanie siebie nawzajem i ślub. Zdecydowanie najwięcej par staje na ślubnym kobiercu w przedziale wiekowym 20-24 lata. A więc nie lecimy przed ołtarz tuż po maturze, jak nasi rodzice. Wydawałoby się, że związki, które tworzymy będą dojrzalsze, lepsze, bo bardziej przemyślane. Paradoksalnie, nie są. Bo o ile w 1999 roku zerwało węzły małżeńskie na Lubelszczyźnie 1696 par, to w roku 2000 już 1712, w 2001 roku – 1944, a w 2002 roku – 2019. Rok później zanotowano spadek do 1829 rozwodów. Ale już w 2004 roku wpłynęło aż 5157 pozwów. Jednak to był rok wyjątkowy. Na wzrost pozwów wpłynęła likwidacja Funduszu Alimentacyjnego i wprowadzenie jednego świadczenia rodzinnego z tytułu samotnego wychowywania dziecka. Rozwód zyskał przyzwolenie społeczne
Najwięcej rozwodów na Lubelszczyźnie (a i w całym kraju) przypada na mieszkańców miast. Im dalej, im mniejsza miejscowość, tym mniej rozstań. Najlepiej sytuacja wygląda na wsi. Ale tylko na papierze, w statystykach. Bo rozwód na wsi wciąż bywa czymś zawstydzającym. W dużych miastach przeciwnie, to bardzo powszechne zjawisko. Dlatego mieszczuchy łatwiej podejmują decyzję o zakończeniu małżeństwa. Bo i cóż, w porównaniu do czasów sprzed kilkunastu lat, bardzo zmieniła się nasza mentalność, rozwód przestał być zjawiskiem piętnowanym społecznie. Wcześniej bycie rozwodnikiem, rozwódką było określeniem pejoratywnym. Teraz już nie jest. Rozwód zyskał przyzwolenie społeczne.
W małżeństwach różnie bywa
Na porządku dziennym są konflikty, których psycholodzy wymieniają cztery obszary. Zaliczają do nich: wychowanie dzieci, sposób spędzania wolnego czasu, wydawanie pieniędzy i seks. Najbardziej zaskakujący jest drugi problem, czyli relaks po pracy. Temat wydawałoby się nieistotny, wręcz błahy, a jednak rzeczywistość temu przeczy. Podczas gdy ona lubi spędzać czas na odwiedzaniu supermarketów (ach, te ciuchy!), on woli leżeć bezczynnie na tapczanie. Ona kocha dyskoteki, on rodzinne obiady. I to wystarczy, żeby zaczęli mieć siebie dość. Taka niezgodność może być źródłem wielu niesnasek i świadczy najczęściej o niedojrzałości związku. Z kolei, jak wynika z badań, kłócimy się o pieniądze oraz ... podział obowiązków domowych i rodzinnych. Ale też wszczynamy awantury z powodu, że partner za... dużo pije.
Przez wódkę rozstają się najczęściej osoby pracujące fizycznie. „U wykształciuchów, jak zauważa reporter „Gazety Wyborczej”, decyduje z reguły niezgodność charakterów i zdrada. Marginesem są rozstania z powodu trudnych warunków mieszkaniowych. Rozwodząca się para spędza ze sobą średnio 13 lat. Grupą największego ryzyka są trzydziestoparolatkowie między piątym a dziewiątym rokiem po ślubie”. Oficjalnie rzadko przyczyną rozwodów jest przemoc fizyczna. Ale wolimy o tym głośno nie mówić. Tymczasem co ósma kobieta i co jedenasty mężczyzna jest bity przez małżonka. Tylko że o mężach, jako ofiarach przemocy domowej, raczej się milczy. Bo i cóż mężczyzna nie ma się komu zwierzyć, jeśli jest bity czy poniżany. Nie powie przecież o tym koledze. Będzie się wstydził przyznać, że nie on gra pierwsze skrzypce.
Ale nie tylko bicie jest formą kary. Małżonkowie bywają bardziej pomysłowi. Ponad połowa par stosuje tzw. ciche dni. I nie jest to domena pań, mężowie równie często z niej korzystają. Z kolei w co piątej rodzinie jest głośno, a kłótniom towarzyszą wyzwiska. Powszechną formą kary jest odmowa współżycia. Tak mści się 19 procent żon i ... aż 15 procent mężów.
Jak uratować związek?
Czasami wystarczy wizyta u terapeuty. Ale małżonkom często trudno się przyznać do tego, że potrzebna im pomoc. Poza tym, po co wtajemniczać obcego w domowe brudy? Jak mówi ludowe przysłowie, najlepiej je prać we własnym domu. Tylko że nie zawsze uda się „wywabić plamy”. Na szczęście, coraz częściej, zwłaszcza w dużych miastach, przełamujemy się i idziemy na terapię. Bywa, że pośrednio zmusza nas do tego dziecko. Bo ono jest najlepszym przekaźnikiem tego, co dzieje się w małżeństwie rodziców. Jeśli dzieje się źle, dziecko ma problemy. Maluch zaczyna się moczyć, ma stany lękowe, a starsze dziecko, które do tej pory dobrze się uczyło, nagle zbiera jedynki. Rodzice przychodzą z nim do psychologa i wtedy dowiadują się, że terapię powinna odbyć cała rodzina. Bo kłopoty malucha mają źródło w małżeńskich problemach jego rodziców. Taka wizyta, uświadomienie sobie głęboko tłumionych pretensji, często pozwala uratować związek. A kiedy to się nie udaje, terapeuta pomaga i doradza małżonkom godnie, bez wzajemnego
ranienia, się rozwieść. Prognozy nie są optymistyczne
Będzie więcej rozwodów. „Dzieci z rodzin niepełnych – czytam w jednym z opracowań – same często się rozwodzą. Z jednej strony mają utrwalony taki model zachowania, przekazany przez rodziców: „skoro ci nie wyszło, możesz zrobić tak jak ja”. Z drugiej strony, tym dzieciom trudniej stworzyć udany związek. Nie nauczyły się bowiem bliskości w rodzinie, trudniej im przychodzi okazywanie miłości. Zwłaszcza, że często mają traumatyczne doświadczenia w związku z rozwodem rodziców”. Rozwody po polsku – zdaniem psychologów – wyglądają fatalnie. Zazwyczaj rodzice rozgrywają między sobą batalie, wykorzystując dzieci. Nastawiają je przeciwko drugiej stronie, grają dziećmi i obarczają dużą dawką negatywnych emocji. Chcą budować z dzieckiem front przeciwko drugiemu rodzicowi. To się dzieje z ogromną szkodą dla tego dziecka. Bardzo rzadko spotyka się pary, które mimo rozstania, wspólnie wychowują dzieci, potrafią ze sobą rozmawiać i współpracować.
„Dziecko, które stało się elementem takiej rozgrywki, będzie miało duże problemy ze stworzeniem własnej, udanej rodziny. Syn ma w pewien sposób (psychologiczny, nie fizyczny) zastąpić matce męża, który odszedł, a córka ojcu żonę. Z tym, że ten drugi przypadek występuje sporadycznie, bo niezwykle rzadko dzieci po rozwodzie trafiają pod opiekę taty”.
Zdaniem psychologów „zazwyczaj dzieje się tak, że matka nawiązuje bardzo silny związek z synem, bardzo zbliża się do niego emocjonalnie, tworzy koalicję przeciwko ojcu. Rzutuje to na jego przyszłość. Syn, który trafił po skrzydła nadopiekuńczej matki, która zbyt silnie go do siebie przywiązywała, może mieć kłopoty w związkach z kobietami. Na zawsze zostanie synem mamusi, która po jego rozwodzie z otwartymi ramionami (i uczuciem ulgi) przyjmie go z powrotem. A córka, zbytnio związana z ojcem, nie ułoży sobie życia z innym mężczyzną”. Jacek Kolesiewicz