Pożegnanie z kuzynkami
Siostra Głowy Rodziny ma dwie śliczne bliźniaczki – Józefinę i Klementynę. Mają sześć miesięcy, ale zdążyły zaprzyjaźnić się ze swoją starszą kuzynką Jadźką. Różnice między nimi są kolosalne. Jadźka łazi i wrzeszczy, one śpią, jedzą i się uśmiechają.
Siostra Głowy Rodziny ma dwie śliczne bliźniaczki – Józefinę i Klementynę. Mają zaledwie sześć miesięcy, ale zdążyły zaprzyjaźnić się ze swoją starszą kuzynką Jadźką. Moja córka przejęła na siebie od razu rolę starszej, doświadczonej życiowo towarzyszki zabaw. Niestety, prędko ich teraz nie zobaczy. Dziewczyny pojechały do Warszawy.
Kuzynki Tysia i Fisia przyszły na świat w dwudziestym ósmym tygodniu i ważyły po 750 gram. Malutkie, chudziutkie, słabiutkie. Jadźka przy nich wyglądała jak Kolos z Rodos. Dzisiaj mają już sześć miesięcy i dobijają do sześciu kilo. Mimo że wcześniaki, szybko załapały o co w tym życiu chodzi i radzą sobie z trudami dzieciństwa wyśmienicie. Tylko Jadźka nie może przeżyć, że bliska rodzina, w dodatku prawie rówieśnice, odjadą jej do stolicy i widywać je będzie na święta i na wakacje. Smutno.
Kuzynki wiele ze sobą przeżyły. Kiedy przychodziły na świat przez cesarskie cięcie, na początku siódmego miesiąca ciąży, nie sposób było odczuwać nic innego niż wielki strach. Głowa Rodziny była wtedy w szpitalu, a ja z półroczną Jadźka gryzłyśmy poduszki ze zdenerwowania i przerażenie. Powiedziałam jej, co się dzieje i dlaczego lecą mi z oczu łzy. Nic nie zrozumiała, a gdzież tam, ale była świadkiem tworzenia rodzinnej historii.
Kiedy bliźniaczki przez trzy miesiące leżały w inkubatorach, ani ja, ani ona nie mogłyśmy ich nawet zobaczyć. Dlatego pierwsza wizyta, pierwsze spotkanie Jadźka przeżywała przez najbliższe cztery noce. Widząc dwa małe szkraby, na jej twarzy pojawiał się wielki uśmiech, a ręce same rwały się do chudziutkich ciałek. Niestety, nadpobudliwa Jadźka chcąc zrobić „aja, aja” nie potrafi zastosować się do polecenia „delikatnie” i wymierza dzieciom niezasłużone policzki. Nie za mocne, ale dalekie od czułości. Odciągamy ją do niemowlaków, w mieszkaniu rozlega się dziki ryk.
Potem było jednak coraz lepiej. Spotykaliśmy się z kuzynkami na korcie tenisowym. Ciocia Iza i ja grałyśmy na zmianę z dziadkiem, a kiedy jedna nie grała, druga pilnowała, żeby Jadźka miała czym się bawić, a bliźniaczki miały smoczki w buzi i smacznie spały. Jadźka co chwilę przerywała zabawę piłeczką lub rakietą i zaglądała do Tysi i Fisi, często powodując niechciane przez ciocię Izę przebudzenie. Tenis bądź co bądź zbliżał do siebie nasze dzieci. Żadna z nich nie wiedziała, po co my tak latamy za tymi piłkami, skoro można je sobie pomalutku pokulać wokół rudego „boiska”.
Iga właśnie w stosunku do Józefinki i Klementynki pierwszy raz mogła wykazać się opiekuńczością i zaradnością. Na kilka tygodni przed wielkim pożegnaniem, spotkaliśmy się na urodzinach babci Neli. Małe siedziały sobie w fotelikach, a Jadźka człapała dookoła nich. My, starszyzna, zasiedliśmy przy stole i bacznie obserwowaliśmy początek akcji wspólnej „zabawy”. Różnice między nimi są kolosalne. Jadźka waży 12 kg, one mają tyle razem. Jadźka łazi i wrzeszczy, one śpią, jedzą, ewentualnie gapią się i uśmiechają. Wszystkie trzy miały więc mało punktów zaczepienia. Ale nasza córka dała radę. Pierwsze co zrobiła, brała ich ręce w swoją rękę i nimi potrząsała w geście przywitania. Ten jakże prosty gest pozwolił cudownie rozluźnić atmosferę. Fiśka i Tyśka widocznie lubią być nieco potrząsane, przynajmniej czują, że żyją.
Dalej było tylko zabawniej. Jadźka wzięła do ręki swoją brzęczącą zabawkę i trzęsła nią nad główkami dziewczynek. Po zabawie przyszła kolej na dożywianie. Brała ze stołu ich butelki i przykładała im do ust, udając, że karmi je tak, jak codziennie swojego Kłapouchego. Małe tu miały lekkiego dąsa, że nie dostają prawdziwego jedzenia, ale szybko im przeszło. Przyszła pora na tańce. W radio leciało coś na tyle miłego dla ucha, iż nasz kochana córka postanowiła chwilę potuptać, czyli spontanicznie sobie potańczyć. Stała przed nimi i podrygiwała. Można to zaliczyć do atrakcji kulturalnej. Zobaczyliśmy więc wszystko: zabawę, opiekę oraz odrobinę kultury (nie za wysokiej, ale czego wymagać od dziecka, które ma 86 cm wzrostu?).
A teraz małe dwie ślicznotki pojechały w siną dal. Przez czas jakiś nie będzie wspólnych zabaw. Jadźka nie będzie wykazywać się inwencją starszaka, nie zadziwi nas swoimi wychowawczymi zdolnościami. Trudno. Trzeba będzie posłać ją do żłobka. Coraz więcej mówi się o tym w naszym domu. Szczególnie, że nasze dziecko na każdym kroku przypomina nam, że jest zwierzęciem stadnym. A matka jej ile by miała czasu, ile zaoszczędziłaby przepracowanych nocy, móc pracować w dzień w ciszy i spokoju. Znalazłam prywatny żłobek (na państwowy szans nie mamy), gdzie można swe pociechy oglądać w internecie na żywo, dzięki kamerom zamontowanym w miejscu opieki nad maluchami. Zobaczę, jak mała radzi sobie w społeczeństwie. Żebym tylko znalazła czas na pracę, bo oglądanie własnego dziecka może być wciągające bardziej od najlepszego serialu świata.