Przejechała pociągiem Europę i wskazała "antywzór" kolei. To nie PKP
Katarzyna Lipska postanowiła spełnić jedno ze swoich podróżniczych marzeń - zobaczyć Alhambrę. Ale zamiast zabukować bilety lotnicze do Hiszpanii, postanowiła tam pojechać pociągiem. Sama.
- Pierwszy raz zdecydowałam się na wyjazd solo w 2016 roku. Byłam wtedy studentką i wybrałam się na Erasmusa do Ołomuńca – opowiada Katarzyna Lipska. 31-latka na co dzień mieszka w Lublinie. Od lat jeździ na dłuższe i krótsze wyjazdy solo.
Pod koniec semestru razem z dwoma koleżankami, Turczynkami, wybrała się do Bukaresztu, by odwiedzić wspólną znajomą. - Pojechałyśmy z Ołomuńca pociągiem. Chociaż to nie wydaje się długa podróż, jest męcząca. Stamtąd koleżanki z Turcji jechały do domu, a ja musiałam jeszcze wrócić do Czech. Nie bardzo uśmiechało mi się jechać samej pociągiem - wtedy nie byłam tak odważna, żeby to zrobić - śmieje się Kasia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wszystkie loty do Pragi czy Budapesztu okazały się za drogie na jej ówczesne możliwości. - Wtedy wybrałam w wyszukiwarce lotów opcję "gdziekolwiek". Znalazłam połączenie z Bukaresztu do Mediolanu za 10 euro. Pomyślałam, że trzeba wykorzystać tę okazję, zwłaszcza że nigdy nie byłam we Włoszech na dłużej. Na bazie tego biletu postanowiłam "skonstruować" podróż. Poleciałam do Mediolanu, zostałam tam na dwie noce w hostelu, potem pojechałam do Werony, do Padwy i Wenecji, stamtąd do Słowenii, gdzie mieszka moja koleżanka, do Grazu w Austrii, a potem do Ołomuńca - opowiada.
Kasia podkreśla, że tamten wyjazd zmienił jej podejście do podróżowania. Wcześniej chciała zwiedzać świat - ale nie wyobrażała sobie, żeby robić to samodzielnie.
- Myślałam, że będę się nudzić, że nie dam sobie rady. A tydzień samej z plecakiem uświadomił mi, że jest dokładnie odwrotnie. Wszystko zależy ode mnie i nie doskwiera mi samotność. To bardzo odpowiada mojemu charakterowi, więc szybko polubiłam - podkreśla.
- Ostatnio rozmawiałam z koleżanką o pierwszym locie samolotem. Bardzo się dziwiła, że leciałam sama, bo ona zawsze lata z kimś. Dla mnie z kolei w tym momencie to byłoby dziwne, bo zdecydowana większość moich lotów jest samotna. Znam już swój "protokół", wiem, jak się sobą zająć - dodaje.
Pojechała pociągiem przez Europę
W 2023 roku Kasia postanowiła spełnić jedno ze swoich podróżniczych marzeń - zobaczyć Alhambrę. - To pojawiło się podczas studiowania iberystyki. Byłam biedną studentką, miałam dosłownie kilka groszy na koncie i na jednych zajęciach zobaczyłam Alhambrę, zespół pałacowy w Grenadzie w Hiszpanii. Z koleżanką sprawdzałyśmy ceny biletów - pomyślałam wtedy, że pewnie nigdy nie będzie mnie na to stać. A z drugiej strony, poczułam, że bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć ten cud. Teraz to było możliwe.
Jednocześnie czuła, że nie chodzi tylko o wizytę w konkretnym miejscu, ale o bycie w podróży. Przyszedł jej do głowy śmiały plan, który miała jeszcze przed pandemią. Chciała odwiedzić swoich znajomych, którzy mieszkają w różnych miejscach w Europie.
- Napisałam do nich, odnowiłam kontakty czasem sprzed 7-8 lat. Umówiłam się z koleżankami z Pragi, Barcelony i Drezna. - To ustawiło mi plan podróży, którą chciałam pokonać przede wszystkim pociągami. Wszystko zaplanowałam w pierwszym tygodniu września. Wyruszyłam w październiku - mówi.
Z Lublina do Granady. "Sześć tygodni i trzy dni"
Jak wyglądała trasa? Z Lublina Kasia pojechała do Krakowa, gdzie spędziła weekend z przyjaciółmi. Dalej pociągiem do Pragi, gdzie miała kilka noclegów u znajomych. - Potem ruszyłam do Drezna – i to był mój ulubiony fragment trasy kolejowej w Europie, jaki miałam okazję zobaczyć - dodaje.
Z Drezna pojechała do Kolonii – i to był najdłuższy jednorazowy etap. - Spędziłam prawie cały dzień w pociągu, ale to jednocześnie był jeden z moich ulubionych dni w podróży. Dalej pojechałam do Brukseli na kilka dni, a potem do Paryża. Pierwszą rzeczą, jaką tam zrobiłam, było głosowanie – akurat był 15 października. Spotkałam się też z przyjaciółką, która akurat była na miejscu. Po kilku dniach ona wróciła do Polski, a ja pojechałam pociągiem do Lyonu i dalej do Barcelony – relacjonuje Kasia.
Później odwiedziła Kordobę, gdzie zrobiła sobie dłuższy, tygodniowy przystanek. - A potem pojechałam do Granady, która była moim wielkim celem, i zobaczyłam Alhambrę. Z jednej strony byłam bardzo wzruszona. A z drugiej – był to zimny, deszczowy dzień, kryzysowy pod względem sił, na dodatek się przeziębiłam.
Ale to nie był koniec trasy. Kasia pojechała dalej do Sewilli, Kadyksu, Madrytu i Walencji. Stamtąd, już samolotem, do Norymbergi. W Bawarii spędziła tydzień. - A później znów Praga, Kraków, Lublin. Cała wyprawa zajęła mi sześć tygodni i trzy dni.
Czytaj także: Pracują na kolei. "To był męski świat"
"Miałam dużo obaw"
- Co czułam na myśl o wyprawie? Byłam bardzo podekscytowana, ale też się bałam. Dawno nie podróżowałam w taki sposób. Poza tym kiedy byłam młodsza, miałam więcej brawury i mniej zastanawiałam się nad różnymi niebezpieczeństwami. Oczywiście, że miałam dużo obaw, jeśli chodzi na przykład o to, czy nie zostanę okradziona, czy nie zdarzą mi się potencjalnie groźne sytuacje. Na szczęście nic z tego się nie sprawdziło - mówi Kasia.
Podkreśla, że sama należy raczej do ludzi ostrożnych z natury i świadomie unikałam miejsc czy sytuacji, które mogłyby być groźne. - Nie wychodziłam dużo późnymi wieczorami, dla mnie to była raczej wyprawa, żeby odpocząć - śmieje się.
- Nie chcę mówić, że wszystko zależy od nas. Najlepszym przykładem jest to, że 10 minut od miejsca, w którym spałam w Brukseli był zamach terrorystyczny niecałe 24 godziny po tym, jak wyjechałam z miasta. Sama mogłam się tam znaleźć. Ale na szczęście wiele można przewidzieć.
Przed wyjazdem ostrzegano ją głównie przed kradzieżami. - Koleżanka została okradziona w Brukseli, straciła portfel i dokumenty. Było to dla niej dość traumatyczne, więc kiedy się dowiedziała, że tam jadę, to kazała mi na siebie bardzo uważać
Największe trudności podczas podróży koleją po Europie okazały się czysto logistyczne. Czasem zaskakująco ciężko było odnaleźć właściwy peron albo i wsiąść do dobrego pociągu.
- Antywzorem jeśli chodzi o koleje okazały się Niemcy. Opóźnienia czy anulowanie połączeń, dość częste w połączeniach regionalnych i bardzo słaby system informowania o tym, co się dzieje. Na przykład w Kolonii czekałam na pociąg do Brukseli. Nie podjechał na tor, na który miał przyjechać, a komunikat był w ostatniej minucie, tylko po niemiecku. Okazało się, że dużo ludzi mimo wszystko pomyliło go z innym składem. Straszny chaos. Spotkałam też sporo osób, którzy musieli zmienić plany, bo na przykład Deutsche Bahn odwołało połączenie - opowiada.
Czytaj także: Pojechała autostopem nad Bajkał. Wszyscy ją ostrzegali
Mało przyjemne okazały się też karaluchy w mieszkaniu w Sewilli. - Zobaczyłam dwa już pierwszego wieczora. Nie mogłam się cieszyć tym pobytem, bo bałam się, że jeśli otworzę kolejną szufladę w kuchni albo pójdę pod prysznic, spotkam ich więcej - śmieje się.
"Nie mogłabym być podróżniczką na pełen etat"
Kasia przekonała się, że nie chciałaby tak żyć na stałe. - Nie mogłabym być podróżniczką na pełen etat. Wiem, że jest wielu ludzi, którzy stają się na przykład "cyfrowymi nomadami", pracują w drodze i pasuje im to, że nie mają jednej przystani. Chociaż w swojej etatowej pracy wzięłam urlop, miałam sporo dodatkowych zleceń. Okazało się to dużym wyzwaniem! W przeszłości pracowałam z różnych miejsc na świecie, ale teraz, przy tak intensywnym trybie, częstych zmianach miejsca i nowych bodźcach, skupienie na zadaniach było trudne - przyznaje. - Myślę, że gdybym zorganizowała coś takiego jeszcze raz, zatrzymywałabym się na dłużej w konkretnych miejscach.
Jednocześnie wyprawa dała jej dużo wolności i sprawczości.
- Uświadamiasz sobie, że jesteś w stanie zrobić różne rzeczy - często trudne, wymagające. Wszystko jest na twojej głowie. To jest i męczące, i satysfakcjonujące. Dziś, po kilku miesiącach, podchodzę do życia inaczej - mówi.
W trasie spotkała wielu ludzi, którzy robili podobne rzeczy. - W pociągu do Brukseli poznałam pana z Anglii, który wracał z Grecji – ale nie samolotem, tylko koleją i autobusem przez Bałkany. To i tak była krótka trasa, bo wcześniej pojechał lądem z Anglii do Hongkongu. Mam wrażenie, że to jest jakiś nowy trend – ocenia.
Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski