Projektuje jachty dla miliarderów. "Zażyczył sobie tajny pokój zabaw"
- Widziałam budżet na łazienkę przy sypialni, który był większy od mojego rocznego czynszu w Londynie - opowiada Alicja Kotlarek, która projektuje wnętrza jachtów dla miliarderów.
Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski: Zajmuje się pani projektowaniem luksusowych jachtów. Skąd taka ścieżka kariery?
Alicja Kotlarek: Dzięki pomocy rodziców mogłam pozwolić sobie na studia artystyczne za granicą. Moim marzeniem była Francja i jeszcze przed maturą dostałam się do szkoły projektowania w Paryżu. To był wspaniały, intensywny rok, ale czułam, że to, czym się tam zajmuję - przede wszystkim historia sztuki i rysunek – może okazać się za mało konkretne. Zaczęłam myśleć o kształceniu się w stronę designu. Zmieniłam studia na projektowanie wnętrz w Mediolanie, potem kontynuowałam edukację w Londynie na kierunku scenografii.
Wydawało mi się, że wszystko idzie doskonale. Miałam za sobą świetne projekty, oceny, studia. Ku mojemu zaskoczeniu – szukając prac, okazało się, że nikt mnie nie chce. Byłam pewna, że kiedy wrócę z zagranicy, w Polsce przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Nie było tak – ani w Polsce, ani poza nią. Wszędzie słyszałam: gratulujemy edukacji, proszę wrócić za parę lat, kiedy będzie miała pani doświadczenie. A gdzie miałam je zdobyć?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Błędne koło.
Bezradność. Naiwnie aplikowałam do wielu biur, coraz bardziej obniżając swoje oczekiwania. Bez wielkiej nadziei wysłałam portfolio m.in. do Karima Rashida, ikony designu i, ku mojemu zaskoczeniu, on jeden odpowiedział. Pamiętam, że byłam w Bydgoszczy u rodziców i dostałam wiadomość, że od poniedziałku zaczynam staż w Nowym Jorku. Był czwartek. Miałam 25 lat i wiedziałam, że chociaż miałabym spać na kartonach, muszę jechać.
Spędziłam tam cztery miesiące. Trochę jak w filmie "Diabeł ubiera się u Prady" - od razu weszłam w wir projektów. To zaprocentowało, bo otworzyło się przede mną wiele drzwi. Kiedy latem 2015 roku wróciłam do Europy, prawie wszystkie zgłoszenia zaczęły spotykać się z odzewem. Szukałam pracy w projektowaniu wnętrz, ale w pewnym momencie pomyślałam, że spróbuję czegoś innego – ryzykuję, najwyżej mi odmówią. Jesienią trafiłam do londyńskiej firmy H2 Yacht Design, która projektuje jachty.
Czytaj także: Pracuje jako domina. "Nie wstydzę się tego"
I spróbowała pani.
Na rozmowie kwalifikacyjnej usłyszałam, że rzadko spotyka się w tej branży kobiety, więc moja aplikacja od razu przykuła uwagę. Szef powiedział, że ma pod dostatkiem kandydatów, którzy kończyli studia z designu transportu, a ja - kobieta niedługo po studiach, wykształcona w nowoczesnym projektowaniu, tworzeniu wizualizacji 3D - mogę wnieść powiew świeżości. Pracowałam w biurze H2 Yacht Design stacjonarnie przez cztery lata i tam nauczyłam się wszystkiego.
Czym różni się projektowanie jachtów od tradycyjnego projektowania wnętrz?
Nawet słownictwo jest inne - mówimy o kabinach, a nie pokojach czy kambuzach, a nie kuchniach. Projektowanie jachtu działa jak system naczyń połączonych – każdy dział odpowiada za swoją część, ja nie wymyślę niczego bez inżynierów, ani oni beze mnie. Mamy też dużo nałożonych odgórnie ograniczeń, dotyczących chociażby ciężaru budulca czy ilości użytego drewna. Stosujemy też specjalnie przygotowane atestowane materiały, na przykład odporne na zasolenie i promienie UV.
Jest też wiele zasad dotyczących urządzania przestrzeni. Nie postawiłabym na środku kaktusów (śmiech). Unikamy ostrych kantów, bujających elementów, zabezpieczamy lampy i kinkiety – to kwestia bezpieczeństwa. Ale jeśli klient życzy sobie na przykład wiszący żyrandol, można to zrobić. Możemy zabezpieczyć każdy z kryształków - to kwestia finansów.
Jak wygląda praca nad scenariuszem?
Każdy jacht to z założenia luksusowy produkt - człowiek, który ma możliwość, żeby go kupić, chce go maksymalnie dopieścić. Najpierw rozmawiamy o pomyśle. W jakim stylu to zrobić? Egzotyczny? Pełen przepychu? A może loftowy? Kolejne pytanie – do czego będzie nam służyć ten jacht? Czy będzie wynajmowany, na przykład do filmu, czy może klient zechce spędzać w nim wakacje? Dla niektórych to coś w rodzaju działki, na którą się jeździ - wtedy kolor i faktura każdej klamki albo światło lampki jest szczegółowo omówione - ma sprawiać przyjemność. Inaczej, jeśli chcemy, żeby nasz jacht robił wrażenie, bo mamy w planach przede wszystkim imprezy – wybieramy mniej wygodne, a bardziej popisowe rozwiązania.
Pewnie często pojawiają się ekstrawaganckie życzenia co do wnętrza. Z czym się pani spotkała?
Pamiętam na przykład jacht z podświetlanym od dołu basenem, który zamieniał się w parkiet taneczny. Jednym z ciekawszych przykładów był jacht dostosowany do potrzeb psów właściciela. Materiały musiały być praktyczne – odpadał na przykład jedwab, bo gdyby pies dostał choroby morskiej, zostałyby nieusuwalne plamy. Robiliśmy research, które materiały są łatwe do prania, a jednocześnie jak najbardziej naturalne. Zabezpieczyliśmy schody, obniżyliśmy też okna, żeby pies widział ocean.
Czasem pomieszczenia są dopasowywane do tego, że właściciel chce umieścić tam dzieło sztuki. Ono jest w centrum, musi być obudowane tak, żeby było jak najlepiej widoczne, pracujemy nad oświetleniem. Ostatnio pracowałam też nad jachtem z pełnowymiarowym kortem tenisowym. Musieliśmy ustawić specjalne siatki na piłki.
W zeszłym roku z kolei ktoś zażyczył sobie tajny pokój zabaw, na dziobie, gdzie wydawało się, że już nic nie ma, za ukrytymi drzwiami. Dostałam tylko trzy wytyczne: agresywne kolory, styl "Blade Runner" i mocne światła. Jedynym elementem romantycznym miała być kobieta, która tańczy na rurze na środku.
Najśmieszniejsze jest to, kiedy mówię, że jacht ma pięć czy dziewięć pokładów, słyszę pytanie, że chyba potrzebna jest winda! Odpowiadam: Ależ oczywiście, są nawet dwie – osobna dla gości i obsługi! (śmiech)
To robi wrażenie?
Mówię o tym lekko, już się przyzwyczaiłam. Widziałam na przykład budżet na łazienkę przy sypialni, który był większy od mojego rocznego czynszu w Londynie.
A czy mimo wszystko jakieś prośby klientów panią zaskakują?
Ciekawi mnie, że dla niektórych zupełnie bezproblemowa może być decyzja o przedłużeniu jachtu - miał mieć na przykład 150 metrów, a przebudowujemy na 160 czy 180. Ogromnie zwiększa się wtedy koszt i czas oczekiwania.
Rzadko jeżdżę na spotkania z klientami – oni najczęściej się nie ujawniają, a łącznikiem z ich reprezentantem jest szef, zleceniodawca czy project manager. Ale raz byłam na spotkaniu, gdzie klient nie był zadowolony właściwie z żadnej propozycji. Kolejny salon go nie interesował - chciał za to, żebyśmy sami zaproponowali coś "absurdalnie ciekawego". I to była naprawdę zaskakująca prośba. Siedzieliśmy z designerami i główkowaliśmy - bo SPA już jest, salon fryzjerski, pokój gier i galeria sztuki... Nie mogę zdradzić, co wymyśliliśmy, ale to było wyzwanie.
A jak wyglądają budżety?
To zależy od wielu czynników. Najdroższy jacht na świecie to niewielka łódka, ale jej ściany są okryte złotem. Z drugiej strony mamy wielki jacht, budowany latami, który jest o wiele tańszy - ale nadal mówimy o setkach milionów funtów. Jako ciekawostkę powiem, że zdarzyło się nam przekroczyć budżet na meble i wyposażenie o około milion funtów, okazało się to nie stanowić wielkiej różnicy dla klienta.
Pamiętajmy, że jacht to nie jest jednorazowy wydatek, a jego utrzymanie to naprawdę czarna dziura – stacjonowanie w marinach, finansowanie załogi, prądu, paliwa, czyszczenia. Osobiście uważam, że taniej byłoby kupić i utrzymać zamek.
Kim są klienci?
Tak jak wspomniałam - najczęściej nie znam ich nazwisk. Ale nie są to aktorzy z Hollywood czy celebryci. Oni być może mogą pozwolić sobie na katamarany czy niewielkie jachty – ale górna półka należy przewidywalnie do przedsiębiorców związanych z ropą czy gazem, czasem z produkcją, do oligarchów z krajów arabskich, z Rosji, oraz nowej "elity" finansowej z Indii czy Chin.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Czekamy na was!