Wskazują największy grzech Polaków w Tatrach. "Nie warto się chwalić"
Tatry to wciąż jeden z najpopularniejszych wakacyjnych kierunków. Tylko do lipca odwiedziło je już ponad 2,4 mln osób. Niestety, nie wszyscy wiedzą, jak należy zachować się w górach. O największych grzechach turystów mówią Szymon Tatar, ratownik TOPR i GOPR oraz Klaudia Tasz, przewodniczka wysokogórska.
27.08.2023 | aktual.: 27.08.2023 10:22
Od początku tego roku do końca lipca Tatrzański Park Narodowy odwiedziło niemal 2 mln 434 tys. turystów - w przypadku tak ogromnej grupy trudno generalizować. - Przyjeżdżają wyposażeni i przygotowani turyści, wspinacze i taternicy, ale też osoby, które wyglądają jakby trafiły na szlak zupełnie przypadkiem – mówi Szymon Tatar, ratownik górski - ochotnik w TOPR i GOPR Grupie Podhalańskiej, a także przewodnik tatrzański III klasy.
- Turyści w Tatrach to bardzo różnorodna grupa. Oczywiście znam takich, którzy są odpowiednio przygotowani do wycieczki. Przede wszystkim mają dobre obuwie - pełne, na podeszwie wibramowej oraz adekwatne do pogody warstwowe ubranie, czapkę i rękawiczki bez palców, jeśli planują wyjście w wyższe partie. Ale często zdarza się, że widzę osoby ubrane fatalnie – dodaje Klaudia Tasz, przewodniczka wysokogórska II klasy i wieloletnia członkini Kadry Narodowej Polski w skialpinizmie.
"Góry stały się miejscem lansu"
Czym jest złe ubranie? - Zupełnie nieturystyczne, wynegliżowane. Obuwie na cieniuteńkiej podeszwie czy trampeczki do biegania. Czasem mam wrażenie, że zdjęcia ze szlaku zastępują portal randkowy, a góry stały się miejscem lansu – ocenia. Z jej obserwacji wynika, że taki strój to przede wszystkim domena "późnych turystów", którzy wychodzą na szlak dopiero późnym popołudniem, mimo że idą dość daleko – na przykład w górę od Czarnego Stawu pod Rysami albo w stronę Szpiglasowej Przełęczy.
- To też duży błąd, wtedy raczej powinniśmy kierować się już w stronę zejścia. Kiedy zaskoczy nas zmierzch albo zmiana pogody, może dojść do tragedii – zaznacza i dodaje: - Mam wrażenie, że Tatry zyskały lukrowany wizerunek miejsca, w którym można się romantycznie zaręczyć czy odpocząć od trosk codzienności. Na pewno też tak jest, ale nie powinno się tam wyruszać spontanicznie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Innym razem, podczas wycieczki na Giewont, przewodniczka spotkała chłopaków, którzy poprosili ją o coś do jedzenia. Sami nie zabrali ze sobą nic. - Miałam jakieś batony, dałam im. Poczuli się lepiej i zamiast zejść, poszli do góry. Byłam w szoku i próbowałam im wyjaśnić, że to zły pomysł, ale powiedzieli tylko, że dadzą radę.
Czytaj także: Zużyte pampersy, papierosy i seksizm. To oblicze turystów, którzy psują innym wypoczynek w górach
"Brak szacunku dla sił przyrody"
Zdaniem Klaudii Tasz, problemem jest też lekkomyślne podejście turystów do zdobywania szczytów i jednocześnie brak wcześniejszego przygotowania kondycyjnego. - Niektórzy są dumni, że wstali zza biurka i idą na Rysy. Nie przypuszczają nawet, że legitymują się kompletnym brakiem odpowiedzialności. Nawet dziś, właśnie na tym szlaku, rozmawiałam z panem, który w pracy niemal całą dobę siedzi przy komputerze, ale postanowił wybrać się na Rysy. Nie chcę osądzać, ale to naprawdę nie są rzeczy, którymi warto się chwalić - opowiada. - Narażamy się na niebezpieczeństwo. Naprawdę nie trzeba iść w góry na najtrudniejsze i najdłuższe szlaki, żeby sobie coś udowodnić.
Wciąż zdarza się też lekceważenie pogody. Czasem nawet skrajne. - Mam kolegę, który pracuje na Kasprowym Wierchu. Opowiadał, że pewnego dnia przeszła nad Tatrami tak ogromna burza, że kiedy piorun uderzył w piorunochron, doszło do przebicia po instalacjach i w budynku spaliło mu dwa komputery. I co mi powiedział? Że jednocześnie widzi, jak za oknem ludzie spacerują sobie po grani. Kiedy słychać grzmot, ludzie rzucają się na ziemię, jakby ktoś dał komendę "odłamkowym ładuj". Przez chwilę siedzą przyczajeni w kuckach, a kiedy orientują się, że nic się nie stało, wstają i idą dalej - relacjonuje Klaudia Tasz.
Jej zdaniem winą jest kompletny brak wyobraźni i roszczeniowa postawa. - Jeśli mamy urlop i jedziemy w konkretne miejsce, nie odpuścimy wycieczki, bo nam się należy. Brak szacunku dla sił przyrody - mówi.
Nieraz zresztą widzi, jak ludzie idą na Giewont, znany z przyciągania piorunów, chociaż zbiera się na burzę. - W 2019 roku, kiedy doszło do najgłośniejszej tragedii, gdy zginęły cztery osoby, na szczycie były tłumy ludzi, których nie powinno tam być - przypomina przewodniczka. Sama niedawno widziała też grupę, która wychodziła na Skrajny Granat mimo późnej pory i nachodzących burzowych chmur.
- Ludzie nie boją się tego, czego trzeba się bać w górach. Wie pani, czego trzeba się bać oprócz burz? Żwiru, który turla się pod butem jak rolki albo piachu na pochyłych płytach, które stają się strasznie śliskie. Do upadku na takim podłożu nie trzeba złego obuwia. Wystarczy brak ostrożności. Albo skracania sobie szlaku bardziej stromym podejściem. Mało kto wie, że trawa wysokogórska może być śliska jak igelit - tłumaczy.
Czasem zdarza się też, że turyści gubią szlak. Klaudia Tasz wspomina takie spotkanie przy zejściu z Zadniego Mnicha. - Było popołudnie, a ja mijałam pana, który szedł w górę. Był w dżinsach, cienkich "halówkach" bez dobrej podeszwy, plecak wiszący na pupie. Zagadnęłam go, pytając, czy o tej godzinie nie za późno na takie dalekie wyjście. Na co on zapytał, jak daleko jeszcze na Wrota Chałubińskiego. Pomylił szlak, poszedł ścieżką taternicką, od dawna nie miał żadnych oznaczeń i nie zorientował się, że zmierza w zupełnie innym kierunku, idąc dalej niż na Mnicha - mówi.
To najczęstszy powód wypadków w górach. Ratownik wyjaśnia
Jak wyjaśnia Szymon Tatar, do wypadku najczęściej doprowadza suma drobnych rzeczy i błędów. Wymienia przeszacowanie swoich umiejętności, nieznajomość szlaku, nieumiejętność dobrania sprzętu posługiwanie się nim czy zbyt późne wychodzenie w góry.
- Podręcznikową kwestią jest niebranie pod uwagę gwałtowności zmian w pogodzie- deszcz, niski pułap chmur, spadek temperatury. To generuje prawdopodobieństwo wypadku - tłumaczy.
- Zdarzyło mi się spotkać na szlaku osobę, która szła w zwykłych klapkach na rzepę. - To było w listopadzie na szlaku na Rysy - mówi ratownik. - Najwięcej takich nietypowych zachowań jest na najbardziej popularnych szlakach – do Morskiego Oka czy dnem Doliny Kościeliskiej albo Chochołowskiej. Tam na szczęście można szybko przeprowadzić interwencję za pomocą samochodu. Ale im wyżej, tym trudniej. Przy złej pogodzie, kiedy nie możemy skorzystać ze śmigłowca, czas do udzielenia pomocy znacznie się wydłuża.
Tatar podkreśla jednak, że oprócz akcji spowodowanych brawurą czy bezmyślnością, najczęściej miał do czynienia z niefortunnymi urazami czy zwykłym pechem. - Wiele osób wręcz przeprasza za to, że wezwało TOPR, że zabiera nasz czas, ale od tego jesteśmy i dyżurujemy gotowi na każde wezwanie, żeby nieść pomoc w górach.
Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl