"Przemoc w białych kołnierzykach". Biją dyrektorzy, prezesi, lekarze
Każdego dnia 2 tys. kobiet jest bitych, poniżanych, terroryzowanych w domu i aż 150 z nich umrze w wyniku tzw. nieporozumień domowych. - Przemoc domowa dotyczy także kobiet, które z pozoru radzą sobie w życiu bardzo dobrze - alarmuje Anna Zielenkiewicz z fundacji "Na wszelki wypadek". Niektórzy używają na to zjawisko określenia "przemoc w białych kołnierzykach".
Fundacja "Na wszelki wypadek" opracowała warsztat "Złota klatka". Skierowany jest do kobiet, które pozornie są zaradne i nikt nie podejrzewa, że skrywają dramaty, doświadczają różnych form przemocy, również tej seksualnej i ekonomicznej.
- Wciąż pokutuje scenariusz, że przemoc przypisana jest wyłącznie do środowisk patologicznych - ofiarą męża, który wraca do domu pod wpływem alkoholu, jest niepracująca żona. Musimy obalić te schematy - przemoc zdarza się także w domach polityków, dyrektorów i profesorów – mówi w rozmowie z serwisem WP Kobieta Anna Zielenkiewicz, terapeutka z fundacji "Na wszelki wypadek".
Warsztaty, które opracowała, cieszą się dużym zainteresowaniem. Biorą w nich udział m.in. kobiety ze świecznika. - Otoczenie takich par, małżeństw często dziwi się, gdy kobieta opowie o przemocy w domu. "Przecież jesteście tak świetnie dobrani, dopiero co byliście na Dominikanie, zrobiliście sobie taką piękną bożonarodzeniową sesję zdjęciową z dziećmi" – mowią. Pamiętajmy, że statystycznie przemoc jest rozłożona równiemiernie we wszystkich środowiskach – komentuje Anna Zielenkiewicz.
W ramach warsztatów "Złota klatka" kobiety m.in. poznają techniki, których mogą użyć w komunikacji, rozmawiają z ekspertkami o współuzależnieniu emocjonalnym. Uczą się, jak powinny reagować na manipulacje partnera. Do ich dyspozycji jest również prawnik.
Zofia Ragankiewicz, kobieta sukcesu, sama doświadczyła przemocy. Przerwała milczenie i publicznie opowiedziała o tym, co działo się w jej życiu. - Przemoc w rodzinie dotyczyć może każdej z nas niezależnie od wykształcenia czy statusu społecznego – mówi. - W Polsce przyzwolenie na przemoc jest bardzo powszechne. Nawet polskie przysłowie mówi: „Jak mąż żony nie bije, to jej wątroba gnije” - dodała Ragankiewicz w wywiadzie dla "Gali". W 2012 roku powołała ruch "Mamy dość!". Głównym celem jest organizowanie, wspieranie i pomaganie w oddolnych inicjatywach przeciwdziałających przemocy wobec kobiet, zwłaszcza tych mieszkających w małych miastach, masteczkach i na wsiach.
Podobne idee przyświecają Anicie Kucharskiej-Dziedzic, prezes Stowarzyszenia na Rzecz Kobiet „Baba”. - Jeżeli taka kobieta jak Katarzyna Figura, z pozycją i pieniędzmi, nie jest w stanie wyrwać się z toksycznego związku przez tyle lat, to co ma powiedzieć kobieta, która nie ma pracy i umówiła się z mężem, że będzie opiekować się dziećmi? – zastanawiała się na jednym z Kongresów Kobiet.
- Domagamy się od rządu przestrzegania Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet. To dziś poważny problem w polskich rodzinach - tłumaczy w rozmowie z serwisem WP Kobieta Ewa Lieder, posłanka na Sejm partii Nowoczesna.
Być może efektem m.in. jej działań w przyszłości będzie zmiana, która poprawiłaby los ofiar przemocy w rodzinie. - Obecnie agresora zatrzymuje się na 48 godzin. My chcemy wydłużyć ten czas do około pięciu-siedmiu dni. To propozycja profesor Moniki Płatek (Instytut Prawa Karnego na Wydziale Prawa i Administracji UW, członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet - przyp. red.) – tłumaczy Ewa Lieder z partii Nowoczesna.
Jedna z ofiar przemocy opowiada o tym, że siniaki i inne urazy zniknęły, ale wydaje się, że one nadal są i bolą. - Nie patrzę w lustro. Najgorsza jest psychika. Znajomym odważyłam się powiedzieć po ostatnim pobiciu. Nikt nie mógł uwierzyć. On taki wspaniały mąż, ojciec, dziadek, sąsiad, "polska scena straciła wspaniałego aktora" - ktoś kiedyś powiedział o nim. Każdy twierdził: ,,nie obraź się, ale czemu byłaś taka głupia i nic nie robiłaś". Próbowałam, ale osoby, do których wtedy się zgłosiłam, wykorzystały to do swoich celów. Ja na długie lata zostałam sama. Modliłam się, żeby dzieci jakoś ochronić i żeby wyjechały. Potem nic im nie mówiłam, żeby choć w nowym życiu miały spokój. Myślałam, że jak dzieci odejdę i on przejdzie na emeryturę, to będzie spokojniej. A było coraz gorzej. I byłam sama – mówi.
Osamotniona czuła się również kulinarna bogini i idolka kobiet na całym świecie – Nigella Lawson. W 2013 roku świat obiegły zdjęcia, na których mąż dusi Lawson w jednej z londyńskich restauracji. - To tylko figlarna sprzeczka, dyskutowaliśmy o naszych dzieciach. Płakała, bo oboje nienawidzimy się kłócić, a nie dlatego, że sprawiłem jej ból – mówił potem Charles Saatchi, mąż Nigelli. Jakiś czas po opublikowaniu zdjęć sąd orzekł rozwód pary. Były małżonek Nigelli nie przyznał się do stosowania przemocy, za to oskarżył ją o uzależnienie od leków. Przez parę miesięcy media spekulowały o prawdziwym toku wydarzeń.
- Z jednej strony upublicznienie tych zdjęć to sytuacja bardzo trudna dla bliskich, dla dzieci, bo pamiętajmy o tym, że w takich związkach ludzie nie są sami. Mają rodzinę i przyjaciół więc wątek prywatności, bardzo trudnych intymnych sytuacji, które stają się publiczne – to sprawa dyskusyjna – mówiła w wywiadzie dla TVP Info Maria Rotkiel, psycholog.
- Jednak z drugiej strony taka publikacja ma nieocenioną wartość społeczną. Temat przemocy w związku, w rodzinie, piętnowania takich zachowań, mówienia o tym, że nie ma miejsca w relacji między ludźmi na przemoc, przypominanie, że zawsze jest to problem sprawcy przemocy, że ofiara nie ponosi winy… Podkreślanie, że takie sytuacje się zdarzają niestety w wielu domach, tam gdzie są pieniądze i tam, gdzie jest skromnie, u ludzi wykształconych i tych, którzy studiów nie skończyli. To wszystko jest bardzo ważne – dodała Rotkiel.