"Przemoc w białych kołnierzykach". Biją dyrektorzy, prezesi, lekarze
Każdego dnia 2 tys. kobiet jest bitych, poniżanych, terroryzowanych w domu i aż 150 z nich umrze w wyniku tzw. nieporozumień domowych. - Przemoc domowa dotyczy także kobiet, które z pozoru radzą sobie w życiu bardzo dobrze - alarmuje Anna Zielenkiewicz z fundacji "Na wszelki wypadek". Niektórzy używają na to zjawisko określenia "przemoc w białych kołnierzykach".
21.12.2016 | aktual.: 22.12.2016 11:16
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Fundacja "Na wszelki wypadek" opracowała warsztat "Złota klatka". Skierowany jest do kobiet, które pozornie są zaradne i nikt nie podejrzewa, że skrywają dramaty, doświadczają różnych form przemocy, również tej seksualnej i ekonomicznej.
- Wciąż pokutuje scenariusz, że przemoc przypisana jest wyłącznie do środowisk patologicznych - ofiarą męża, który wraca do domu pod wpływem alkoholu, jest niepracująca żona. Musimy obalić te schematy - przemoc zdarza się także w domach polityków, dyrektorów i profesorów – mówi w rozmowie z serwisem WP Kobieta Anna Zielenkiewicz, terapeutka z fundacji "Na wszelki wypadek".
Warsztaty, które opracowała, cieszą się dużym zainteresowaniem. Biorą w nich udział m.in. kobiety ze świecznika. - Otoczenie takich par, małżeństw często dziwi się, gdy kobieta opowie o przemocy w domu. "Przecież jesteście tak świetnie dobrani, dopiero co byliście na Dominikanie, zrobiliście sobie taką piękną bożonarodzeniową sesję zdjęciową z dziećmi" – mowią. Pamiętajmy, że statystycznie przemoc jest rozłożona równiemiernie we wszystkich środowiskach – komentuje Anna Zielenkiewicz.
W ramach warsztatów "Złota klatka" kobiety m.in. poznają techniki, których mogą użyć w komunikacji, rozmawiają z ekspertkami o współuzależnieniu emocjonalnym. Uczą się, jak powinny reagować na manipulacje partnera. Do ich dyspozycji jest również prawnik.
Zofia Ragankiewicz, kobieta sukcesu, sama doświadczyła przemocy. Przerwała milczenie i publicznie opowiedziała o tym, co działo się w jej życiu. - Przemoc w rodzinie dotyczyć może każdej z nas niezależnie od wykształcenia czy statusu społecznego – mówi. - W Polsce przyzwolenie na przemoc jest bardzo powszechne. Nawet polskie przysłowie mówi: „Jak mąż żony nie bije, to jej wątroba gnije” - dodała Ragankiewicz w wywiadzie dla "Gali". W 2012 roku powołała ruch "Mamy dość!". Głównym celem jest organizowanie, wspieranie i pomaganie w oddolnych inicjatywach przeciwdziałających przemocy wobec kobiet, zwłaszcza tych mieszkających w małych miastach, masteczkach i na wsiach.
Podobne idee przyświecają Anicie Kucharskiej-Dziedzic, prezes Stowarzyszenia na Rzecz Kobiet „Baba”. - Jeżeli taka kobieta jak Katarzyna Figura, z pozycją i pieniędzmi, nie jest w stanie wyrwać się z toksycznego związku przez tyle lat, to co ma powiedzieć kobieta, która nie ma pracy i umówiła się z mężem, że będzie opiekować się dziećmi? – zastanawiała się na jednym z Kongresów Kobiet.
- Domagamy się od rządu przestrzegania Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet. To dziś poważny problem w polskich rodzinach - tłumaczy w rozmowie z serwisem WP Kobieta Ewa Lieder, posłanka na Sejm partii Nowoczesna.
Być może efektem m.in. jej działań w przyszłości będzie zmiana, która poprawiłaby los ofiar przemocy w rodzinie. - Obecnie agresora zatrzymuje się na 48 godzin. My chcemy wydłużyć ten czas do około pięciu-siedmiu dni. To propozycja profesor Moniki Płatek (Instytut Prawa Karnego na Wydziale Prawa i Administracji UW, członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet - przyp. red.) – tłumaczy Ewa Lieder z partii Nowoczesna.
Jedna z ofiar przemocy opowiada o tym, że siniaki i inne urazy zniknęły, ale wydaje się, że one nadal są i bolą. - Nie patrzę w lustro. Najgorsza jest psychika. Znajomym odważyłam się powiedzieć po ostatnim pobiciu. Nikt nie mógł uwierzyć. On taki wspaniały mąż, ojciec, dziadek, sąsiad, "polska scena straciła wspaniałego aktora" - ktoś kiedyś powiedział o nim. Każdy twierdził: ,,nie obraź się, ale czemu byłaś taka głupia i nic nie robiłaś". Próbowałam, ale osoby, do których wtedy się zgłosiłam, wykorzystały to do swoich celów. Ja na długie lata zostałam sama. Modliłam się, żeby dzieci jakoś ochronić i żeby wyjechały. Potem nic im nie mówiłam, żeby choć w nowym życiu miały spokój. Myślałam, że jak dzieci odejdę i on przejdzie na emeryturę, to będzie spokojniej. A było coraz gorzej. I byłam sama – mówi.
Osamotniona czuła się również kulinarna bogini i idolka kobiet na całym świecie – Nigella Lawson. W 2013 roku świat obiegły zdjęcia, na których mąż dusi Lawson w jednej z londyńskich restauracji. - To tylko figlarna sprzeczka, dyskutowaliśmy o naszych dzieciach. Płakała, bo oboje nienawidzimy się kłócić, a nie dlatego, że sprawiłem jej ból – mówił potem Charles Saatchi, mąż Nigelli. Jakiś czas po opublikowaniu zdjęć sąd orzekł rozwód pary. Były małżonek Nigelli nie przyznał się do stosowania przemocy, za to oskarżył ją o uzależnienie od leków. Przez parę miesięcy media spekulowały o prawdziwym toku wydarzeń.
- Z jednej strony upublicznienie tych zdjęć to sytuacja bardzo trudna dla bliskich, dla dzieci, bo pamiętajmy o tym, że w takich związkach ludzie nie są sami. Mają rodzinę i przyjaciół więc wątek prywatności, bardzo trudnych intymnych sytuacji, które stają się publiczne – to sprawa dyskusyjna – mówiła w wywiadzie dla TVP Info Maria Rotkiel, psycholog.
- Jednak z drugiej strony taka publikacja ma nieocenioną wartość społeczną. Temat przemocy w związku, w rodzinie, piętnowania takich zachowań, mówienia o tym, że nie ma miejsca w relacji między ludźmi na przemoc, przypominanie, że zawsze jest to problem sprawcy przemocy, że ofiara nie ponosi winy… Podkreślanie, że takie sytuacje się zdarzają niestety w wielu domach, tam gdzie są pieniądze i tam, gdzie jest skromnie, u ludzi wykształconych i tych, którzy studiów nie skończyli. To wszystko jest bardzo ważne – dodała Rotkiel.