Przepytała z seksu 3 tysiące kobiet i 7 tysięcy mężczyzn. Wyniki jej badań wstrząsnęły Ameryką
Ową drobną blondynkę o sennym spojrzeniu obwołano królową czarownic i feministek, która miała ukraść mężczyznom ich moc, a kobiety zamieniła w "onanistyczne diablice". Jak? Mówiąc, że kobietom do orgazmu nie wystarczy zwykły stosunek.
Na Youtube wyświetlam sobie talk show z 1982 r. Gospodarz programu to mężczyzna koło pięćdziesiątki: ma farbowaną na kasztanowo plerezę, garnitur i zatroskany wyraz twarzy. Obok niego rozsiadł się aktor, bożyszcze kobiet: David Hasselhoff. W koszuli i krawacie, ale też skórzanej kurtce, dżinsach i kowbojkach, które – dzięki jego swobodnej pozycji – w szerokim planie są w centrum uwagi widza. Pomiędzy nimi siedzi przyczajona kobieta–zjawisko: po pierwsze, przez cały czas rozmowy pali papierosa, po drugie, na głowie ma słodkie, prerafaelickie złote loczki, które równoważy znużone kocie spojrzenie oraz gotycka, czarna, koronkowa suknia.
Jak zaspokoić kobietę?
Jakkolwiek Hasselhoff nie będzie próbował jej ukraść show, to ona jest tu najważniejszym gościem. To bowiem ona swoim hipnotyzującym głosem opowie o tym, że – w skrócie – "można by się w łóżku dogadać". Że mężczyźni czują na sobie presję oczekiwania, że spełnią kobiece wymagania, że będą mieli stosunek tak długo, aż ona będzie spełniona i że to ich wykańcza. – Tymczasem – kontynuuje kobieta sennym głosem – przecież kobiety dochodzą głównie od stymulacji łechtaczki: można by się więc porozumieć ku wspólnemu zadowoleniu.
Skąd blondynka w loczkach o tym wie? Jest autorką dwóch bestsellerów o seksie, które sprzedały się w – uwaga! – parudziesięciu milionach kopii. Nie jest jednak kurtyzaną, sex-guru czy pop-psycholożką, lecz poważną badaczką. Nazywa się Shere Hite i ma magisterkę z historii, którą zdobyła na Uniwersytecie Stanowym na Florydzie oraz niedokończony doktorat na nowojorskiej Columbii. Wykłada w Stanach, Chinach i Japonii.
Hasselhoff próbuje delikatnie odebrać jej pałeczkę pierwszeństwa: jest czarujący, błyskotliwy, zadaje pytania, ale kiedy naukowczyni daje mu się wypowiedzieć, a dodatkowo dopytuje go sam prowadzący, Hasselhoff plącze się, odchrząkuje i rumieni, aż w końcu rzuca: "Jak w ogóle się mówi na TE tematy?". Ale w końcu – lekko się jąkając i podśmiewając nerwowo – opowiada o swoich doświadczeniach ze stymulacją łechtaczki. Badaczka patrzy na niego z przyjaznym zrozumieniem. Przypomnijmy: jest rok 1982. Czy taka rozmowa mogłaby się odbyć w amerykańskiej telewizji aktualnie? A co z naszą rodzimą TV?
No i co takiego sprawiło, że akurat prace badaczki w czarnych koronkach stały się bestsellerami? Przecież książek o seksie wydawano – wtedy i dziś – multum! Pani w koronkach jest spadkobierczynią takich badaczy i badaczek jak Alfred Kinsey czy William Masters i Virgina Johnson, jednak jej trzy najważniejsze książki: "The Hite Report on Female Sexuality"(1976, 1981, wznowiona w 2004), "The Hite Report on Men and Male Sexuality" (1981) i "Kobiety i miłość: Rewolucja kulturalna w toku" (The Hite Report on Love, Passion, and Emotional Violence) (1987) skupiały badania wokoło zupełnie innych kwestii niż wspomnianych badaczy.
Prawda o orgazmie
Hite chciała bowiem wiedzieć, jak przepytywane przez nią osoby – 3 tys. kobiet i 7 tys. mężczyzn (jak podkreślała – w wieku od 13 do 93 lat!) – czują się ze swoimi seksualnymi przeżyciami. O ile więc jej badania bazowały na pracach wspomnianych biologów i lekarzy, o tyle sama odwoływała się również do prac teoretycznych, politycznych i psychologicznych związanych z ruchem feministycznym lat 70., takich jak choćby "The Myth of the Vaginal Orgasm" ("Mit waginalnego orgazmu") Anne Koedt.
Wynik? Szalenie kontrowersyjny. Wedle jej badań – co powtarza od lat w swoich pracach, niezliczonych talk show i wywiadach – około 70 proc. respondentek przeżywało orgazm na skutek pobudzenia łechtaczki i okolic krocza, a jedynie 30 proc. w wyniku stosunku waginalnego, uznawanego wtedy jako jedyny słuszny. Przypomnijmy, że od czasów Freuda orgazm łechtaczkowy postrzegany był jako zastępczy dla waginalnego, "gorszy" i "mniej dojrzały". A do tego jeszcze Hite w swoim raporcie sklasyfikowała techniki masturbacji kobiet i na tej podstawie postulowała ponowne zdefiniowanie pojęcia seksu, który do tej pory był zawężany do stosunku waginalnego (chciała go rozszerzyć o masturbację i choćby orgazmy łechtaczkowe).
"Onanistyczne diablice"
Nic dziwnego, że amerykańscy mężczyźni postrzegali jej raport jako atak na ich męskość. Hite została obwołana królową czarownic i feministek, która miała "ukraść męskie mojo" (czyli magiczną moc) i zamienić kobiety w "onanistyczne diablice". Na specyficznej w obejściu Hite nie robiło to jednak wrażenia - nie zrażała się i zgadzała się na rozmaite społeczne eksperymenty: na Youtube dostępne jest wideo, w którym występuje u Oprah, a na widowni siedzą… sami wkurzeni mężczyźni.
To, co zrobiła Shere Hite w swoim pierwszym raporcie, tym na temat kobiecej seksualności, wydaje się bardzo proste, ale patrząc na dotychczasowy (a również aktualny) sposób pisania o seksie ta prostota okazała się kluczowa. Badaczka wysłała kwestionariusze do 3 tys. kobiet w różnym wieku – różnych zawodów i ze zróżnicowanych lokalizacji geograficznych, pytając je o właściwie wszystko na temat seksu, orgazmu, masturbacji. Raport ułożyła z ich odpowiedzi. Kobiety mówiły więc – w końcu! – własnymi słowami, a to, co miały do powiedzenia, okazało się niezwykle fascynujące i zaskakujące. Tym bardziej oczywiście próbowano podważyć "nienaukową" i "emocjonalną" metodę Hite. Niezrażona badaczka postanowiła ją jednak powtórzyć na mężczyznach – wysyłając ankietę do 7 tys. respondentów. A tym, którzy mówili, że jej próba 3 tys. kobiet była "niereprezentatywna", zgrabnie odparowywała, że Freud swoje wnioski na temat orgazmu łechtaczkowego opierał na relacjach jedynie trzech pacjentek.
Aż do momentu wydania książki Hite o seksualności kobiet pisali i ekspercko wypowiadali się zazwyczaj mężczyźni, a sposobu pisania o seksie nie zmieniły nawet ruchy kobiece, bo i w ich początkach kobietom narzucano raczej co o seksie powinny myśleć, niż pozwalano mówić, co czują.
Kobiety mają głos
Erica Jong pisała: "Z 'The Hite Report' dowiadujemy się, jak wiele jest głodu seksualnego pośród tej pozornej obfitości. Dowiadujemy się, że 95 proc. kobiet (nawet tych, które uważają się za "oziębłe") zawsze osiąga orgazm podczas masturbacji, mimo że nikt ich jej nie nauczył i nawet chociaż większość z nich czuje się z tego powodu winna. Dowiadujemy się, jak to robią, jak trzymają nogi w górze, żeby szczytować, o czym wtedy myślą, czy hałasują, poruszają się, jak leżą nieruchomo, jakich urządzeń używają (od elektrycznych szczoteczek do zębów po dysze wodne!). Dowiadujemy się, co czują podczas stosunku, o ich złości z powodu nieosiągania orgazmu, podczas gdy ich mężczyźni go mają, o ich prawdziwej przyjemności z sprawiania innym przyjemności, o ich paradoksalnej skłonności do tłumienia złości (i własnych uczuć) w celu zdobycia miłości i aprobaty".
To, co uderza szczególnie, gdy po latach czyta się – nigdy nie wydane w Polsce – raporty Hite, to ich aktualność. Czyżby Polska dzisiejszych czasów – tak naprawdę niewiele lat po transformacji politycznej i obyczajowej, ciągle ciążąca ku konserwatyzmowi i nieustannie bez edukacji seksualnej – podobna była latom 70. w Ameryce? Do podobnego sposobu opisu seksualności Polek co Hite zbliża się jedna z polskich badaczek – równie nieortodoksyjna. Voca Ilnicka wydała właśnie "Uniesienie spódnicy. Seksualne doświadczenia i kobieca moc" – książkę, w której oddaje swoim bohaterkom głos.
Czy opracowanie Hite przez lata jakoś potwierdzili badacze działający w następnych dziesięcioleciach? Przynajmniej to dotyczące orgazmu łechtaczkowego? Jak pisze Naomi Wolf, autorka książki "Wagina. Nowa biografia": "Cóż, od 40 lat, od czasów Shere Hite, dane dotyczące satysfakcji seksualnej kobiet właściwie się nie uaktualniły". A Jane Usher, profesorka Psychologii Zdrowia Kobiecego z Centre for Health Research na Western Sydney University dorzuca w kontekście badań Shere Hite na łamach "The Conversation", że aktualnie ręka w rękę idą w świecie akademickim badania dowodzące, że coś takiego jak orgazm waginalny nie istnieje (włoscy naukowcy twierdzą, że chodzi o budowę waginy, w której niejako schowana jest część łechtaczki) z tymi, które twierdzą, że do szczęśliwej relacji potrzebny jest orgazm waginalny, do niego z kolei potrzebny jest ... długi penis.
Usher stara się ten trwający już ponad sto lat mecz rozstrzygnąć po swojemu: "Z perspektywy kobiety cała ta debata – waginalny czy łechtaczkowy jest trochę nieistotna. (…) Niezależnie od tego, jak osiągany jest orgazm, z definicji jest to niezwykle przyjemne doświadczenie. Żadna kobieta, którą znam, nie oceniłaby jednej formy orgazmu jako bardziej 'dojrzałej' niż innej. Większość byłaby po prostu szczęśliwa, gdyby miała jakiś, jakimkolwiek sposobem! Sugerowanie, że wszystkie kobiety są takie same, że powinniśmy mieć jakikolwiek orgazm, a jeśli tego nie zrobimy, będziemy dysfunkcyjne, jest najbardziej szkodliwą częścią tej całej awantury". I temu zdaniu współczesnej badaczki na pewno przyklasnęłaby aktualnie 78-letnia Shere Hite.