Radosny ruch to rewolucja w podejściu do sportu. Jego założenia są proste
Już po kilku sesjach ze znaną trenerką Joanna wiedziała, że to dla niej – bo jak czerpać radość z aktywności fizycznej, gdy ktoś stoi nad tobą i wymusza kolejną serię wyczerpujących ćwiczeń? Z pomocą przychodzi tzw. joyful movement.
08.09.2020 14:50
Kanon urody coraz bardziej oddala się od rzeczywistości. Jeszcze 10 lat temu "wystarczyło" mieć szczupłą sylwetkę i nosić rozmiar 34, ewentualnie 36. Dziś trzeba do tego dorzucić sześciopak, ramiona jak u Madonny i robienie 15-km biegów przełajowych z uśmiechem na ustach.
Jednak na instagramowych kontach gwiazd uśmiechy związane z treningiem bywają wymuszone. Raczej mowa jest o tym, że sport trzeba "zaliczyć" albo uprawiać, żeby odpokutować za zjedzenie pączka czy makaronu z białej mąki. Ewentualnie pojawia się poczucie ulgi, gdy jest już "po krzyku".
A gdyby tak odejść od przekonania, że aktywność fizyczna jest wymogiem, a zacząć patrzeć na nią, jak na przyjemność? Właśnie to założenie leży u podstaw idei "radosnego ruchu" (ang. joyful movement). Niby nic rewolucyjnego, prawda?
Dzieci i emeryci mają najwięcej radości z ruchu
– Chcesz zobaczyć radość w ruchu? Przejdź się gdyńskim bulwarem wcześnie rano albo o zachodzie słońca. Zobaczysz starszych mężczyzn, marynarzy, którzy codziennie, bez względu na pogodę, wchodzą do morza. Czasem pływają przez 5 minut, czasem przez 50. Nie robią tego dlatego, że muszą, że każą im instatrenerki. Robią to, bo to sposób na podtrzymanie połączenia z morzem, które jest ich życiem – mówi Karolina Gełdon, trenerka personalna, edukatorka i fizjoterapeutka pracująca w Trójmieście. Radość z ruchu to nurt, który praktykuje w swojej pracy.
Jak go definiuje? Przede wszystkim jako ruch płynący z chęci, a nie przymusu i ruch pozbawiony bólu. – Dlatego za skandaliczne uważam zachowania trenerów, którzy klientom wijącym się z bólu krzyczą do ucha: "dajesz, mocniej, jeszcze trzy powtórzenia". Przyczyny bólu podczas wysiłku mogą być różne. Nie można bólu lekceważyć, należy diagnozować. Zwłaszcza że nie wyklucza on aktywności. Nawet na oddziałach pooperacyjnych wykonywane są ćwiczenia, ale programy ustalane są na podstawie wcześniejszych badań i obserwacji – zaznacza Gełdon.
Zdaniem ekspertki rolą trenera jest przede wszystkim udzielanie wsparcia klientowi, a nie stawianie mu wymagań. – Zadaniem trenera-profesjonalisty jest ocenienie nie tylko potencjału klienta, wspólne odkrycie metod, które przynoszą radość, a razem z nią – rezultaty, ale też takie dobranie metod motywacyjnych, żeby one faktycznie działały – podkreśla. Jej zdaniem trener, który każdemu zaleca ten sam zestaw ćwiczeń i każdemu mówi te same motywacyjne formułki, nie powinien nazywać się trenerem, a influencerem.
Trening unisex? To nie może się udać
Joanna Piotrowska ma na swoim koncie doświadczenia z treningiem pod okiem "fitinfluencerek". – Na zajęciach jednej ze słynnych trenerek były osoby w wieku od 20 do 50 lat. Ich możliwości, zdolność do podejmowania wysiłku, były bardzo różne. A mimo to każda z nas – bo na zajęciach były tylko kobiety – miała wykonywać te same ćwiczenia, tyle samo razy. Na początku jeszcze wierzyłam w te teksty, że moje ciało da radę, że to moja głowa broni się przed wysiłkiem. Potem przestałam. Bo jednak moje ciało chyba wie lepiej, niż dziewczyna, która nad nim stoi i wymusza jeszcze jedną serię pompek – wspomina kobieta.
Po kilku treningach Joanna zaczęła się rozglądać za innymi sposobami na ruch. – Chciałam ruszać się w towarzystwie innych osób, ale zraziłam się do klasycznego fitnessu – zdradza. – Jednak opatrzność czuwała i ruch był mi chyba pisany. Na wakacjach natknęłam się na otwarty trening salsation. No porwała mnie ta muzyka i ta swoboda! – Joanna uśmiecha się szeroko i tłumaczy, że salsation to trening oparty na elementach tańca. Daje dużo swobody, nieźle podnosi tętno, ale jest przy nim mniejsze ryzyko kontuzji i jego intensywność można dostosować do swoich możliwości.
Karolina Gełdon podkreśla, że taniec i pokrewne formy ruchu są świetnym wprowadzeniem do aktywności fizycznej dla tych, którzy do tej pory tego unikali. – Po pierwsze, na zorganizowanych zajęciach raczej nie ma atmosfery musztry i przekraczania swoich granic. Nie ma nacisku na wynik, na spalone kalorie. Jest po prostu dobra zabawa. Po drugie, nie ma tam figur czy ćwiczeń, które wymagają specjalnych umiejętności – wyjaśnia.
Każdy może się ruszać, ale nie każdy może robić to samo
Gełdon, która w swoim gabinecie widziała niejedną kontuzję, każdemu klientowi powtarza, jak ważne jest dobranie rodzaju ruchu do możliwości ciała. – Radosny ruch ma tę podstawową zaletę, że holistycznie patrzy na człowieka, pod uwagę brane są możliwości fizyczne, ale też psychiczne jednostki. Bo są takie dni, kiedy mamy ochotę na dynamiczną salsę, są takie, kiedy chcemy boksować i krzyczeć, i są takie, kiedy w grę wchodzi tylko spokojny spacer brzegiem morza. Dla mnie ważne jest to, żeby nie wartościować ruchu. To wartościowanie płynie z nastawienia na cel. Wydaje nam się, że to, co spala więcej kalorii, szybciej podnosi tętno, jest lepsze. A to bardzo szkodliwe uproszczenie – dodaje.
Zdaniem trenerki na radosny ruch trzeba się otworzyć. I przygotować na to, że nie od razu znajdziemy taką aktywność, która nam pasuje w 100 proc. – To trochę jak z psychoterapią. Na początek decydujemy się w ogóle pójść. Potem szukamy terapeuty. I możliwe, że z pierwszym czy drugim nie będzie chemii. To nie znaczy, że nie nadajemy się na terapię, czy że ona nam nie pomoże, tylko że ta konkretna osoba nam nie odpowiadała. Z ruchem jest tak samo. Ludzkie ciało ma tak niesamowity wachlarz możliwości, że każdy znajdzie coś dla siebie. Pod warunkiem, że nie trafi na ludzi, którzy podkopią jego przekonanie o swoich możliwościach – mówi.
Szukaj radości, wyniki przyjdą przy okazji
Ewelina, która na niejednej siłowni zaczynała swoją "walkę o lepsze ja", doskonale wie, o czym mówi Karolina Gełdon. – Całe życie staram się schudnąć. Próbowałam każdego treningu, miałam trenerów-sadystów, trenerów-motywatorów, ćwiczyłam przed komputerem i przed lustrem. Wiesz, kto okazał się najskuteczniejszym trenerem? – pyta ze śmiechem. – Bezdomne psy ze schroniska. Zaczęłam wyprowadzać je na spacery. Czasem szalejemy w parku, skaczemy przez przeszkody, czasem przechadzamy się ślimaczym tempem. Zawsze wiem, że psy mają radochę, a ja czuję wdzięczność i ulgę. Bo zamiast na swoich osiągnięciach, pokonanych kilometrach, skupiam się na tym, że robię coś dobrego dla innych – wyjaśnia i dodaje, że radość z ruchu ma dla niej jeszcze jedną zaletę.
– Przestałam postrzegać ruch jako rzecz, za którą należy mi się nagroda. Kiedyś po powrocie z siłowni nagradzałam się, a to nowymi butami, a to gałką lodów. Wiesz, jak z dziećmi – dostają lizaka za wizytę u lekarza. Spacery z psami to dla mnie przyjemność. Nie muszę się więc nagradzać. Podejmuję dzięki temu mądrzejsze wybory żywieniowe – analizuje Ewelina.
Karolina Gełdon zgadza się, że ten mały krok w kierunku radosnego ruchu może zapoczątkować kolejne zmiany. Będzie to o tyle łatwiejsze, że nie mamy wobec siebie wielkich oczekiwań. – Przecież nikt nie spodziewa się, że pójście na salsę czy na plac zabaw z dzieckiem odmieni jego życie. Nie ma więc presji. I jeśli zdarzy się tak, że na ten plac zabaw nie chce nam się iść, to nie ma samobiczowania. A wtedy łatwiej wrócić do aktywności, nawet po dłuższej przerwie. Równowaga. Równowaga to naprawdę najważniejsze słowo, gdy mowa o aktywności. Nie spalone kalorie – kwituje ekspertka.