Rezyliencja, czyli sztuka dostosowywania się
- Gdy pytam moich pacjentów, czego się w życiu najbardziej boją, to 90 proc. z nich mówi, że śmierci kogoś bliskiego. Nic dziwnego, bardzo trudno jest zaadaptować się do takiej sytuacji, która jest doświadczeniem skrajnym – mówi psycholożka i psychoterapeutka Karina Choroś-Wrzeszcz, która o rezyliencji, czyli zdolnościach adaptacyjnych opowiada Katarzynie Trębackiej.
19.05.2021 14:34
Katarzyna Trębacka: Do polskiego słownika języka psychologii trafiło nowe słowo - rezyliencja. Proszę wyjaśnić, co ono oznacza.
Karina Choroś-Wrzeszcz: Gdy zagłębiałam się w ten temat, byłam ciekawa, po co ktoś za pomocą rezyliencji zastąpił słowo, które w polskim języku już istnieje. Mam tu na myśli adaptację. Rezyliencja oznacza ni mniej, ni więcej umiejętność dostosowania się do zmieniających się warunków życia do nowej sytuacji.
Ale z jakiegoś powodu słownik wzbogacił się o nowe określenie…
Myślę, że to sformułowanie zrodziło się na fali pandemii, ponieważ problemy z adaptacją w tych szczególnych, trudnych warunkach, dotknęły miliony osób na świecie.
Jak sobie radzimy z pandemią jako społeczeństwo? Czy wykazaliśmy się rezyliencją?
Nas, ludzi, postawiono pod tablicą i zmuszono do zdawania niezwykle ciężkiego egzaminu z rezyliencji. W każdym aspekcie. Przede wszystkim zdrowotnym. Musieliśmy się adaptować do sytuacji, w której choroba panoszy się wszędzie, wiemy to z mediów, ale nikt z nas ani naszych znajomych na nią nie chorował. Mimo to zostaliśmy zamknięci w domach. W późniejszych miesiącach musieliśmy się godzić z tym, że jednak znajomi i bliscy chorują, wirus jest coraz bliżej, a my nadal umiemy się uchować. Kolejny etap to dostosowanie się do sytuacji, w której sami chorujemy, znosimy chorobę zwyczajnie albo bardzo ciężko, niektórym z nas umierają bliscy. Tak naprawdę doświadczaliśmy różnych form tej pandemii, na każdym odcisnęła ona swoje piętno. Przez ten cały okres pracowałam i ciągle pracuję z pacjentami, którzy z powodu wirusa nie radzili sobie w wielu sytuacjach. Mnóstwo osób potrzebuje pomocy psychologicznej, a my jako społeczeństwo, bardzo dotkliwie odczuwamy i długo będziemy odczuwać skutki pandemii. Wiele osób musiało zaadaptować się do nowej sytuacji w związku ze zmianą miejsca pracy. Mnóstwo moich pacjentów potraciło też pracę będąc czy to na bardzo wysokich stanowiskach managerskich, czy też na tych bardziej przyziemnych, choćby w gastronomii czy branży hotelarskiej. Na pewno ogromnymi zdolnościami adaptacyjnymi musieliśmy się wykazać w sprawach finansowych. Uważam, że stan psychiczny Polaków nigdy nie był tak zły, jak obecnie.
Od czego zależy nasza rezyliencja? Czy to jest cecha wrodzona, czy trzeba ją nabyć?
Adaptacji uczymy się od dziecka poprzez doświadczenia. Z pewnością nie jest to cecha wrodzona. Myślę, że pierwszym ważnym doświadczeniem adaptacyjnym może być pójście do przedszkola. Dziecko w domu rodzinnym wychowuje się w jakiś konkretnych schematach, obowiązują określone reguły. W przedszkolu środowisko z założenia jest inne, ponieważ są tam inne dzieci, jest ich dużo, są inne panie, które mają swoje schematy wychowawcze. To sytuacja, która wymaga od malucha dostosowania się, na dodatek bez udziału najbliższych osób, czyli rodziców. Później dziecko znajduje się w nowych dla siebie sytuacjach przez cały okres dorastania. Z roku na rok doświadczamy adaptacji do nowych sytuacji. Wiąże się to z nawiązywaniem relacji społecznych. Bardzo często znajdujemy się w sytuacji, w której czegoś nie umiemy, gdy tymczasem inni to umieją. Oprócz kompetencji społecznych, adaptujemy się też emocjonalnie. Przeżywamy to, co nas spotyka, w bardzo różny sposób. Na dodatek musimy radzić sobie często z trudnymi uczuciami, choćby w sytuacjach konfliktowych. Ważnym egzaminem dla naszych umiejętności związanych z rezyliencją jest pójście do pracy, gdzie wymaga się od nas byśmy dostosowywali się do ludzi, których uważamy za mądrzejszych czy bogatszych. Do tych, których z jakiegoś powodu uważamy za lepszych od nas.
Dla osób, które są w jakiś sposób odmienne od większości, adaptacja może być trudniejsza?
Tak, wystarczy przyjrzeć się osobom, których seksualność jest odmienna od tej reprezentowanej przez większość społeczeństwa. Często z adaptacją do nowej sytuacji nie radzą sobie rodziny, w której jeden z jej członków, często jest to dorastające dziecko, robi tzw. coming out, czyli gdy okazuje się, że jest homoseksualne lub transpłciowe. W swoim gabinecie spotykam pacjentów, którzy borykają się z właśnie z takim problemem, bo ich dziecko, które wydawało się rozwijać – jak to mówią – "normalnie", w "normalnym środowisku", ma odmienne preferencje seksualne. Dla wielu rodziców to jest ogromny problem, że ich dorastające dziecko nie spełnia ich oczekiwań, okazuje się kimś innym niż sądzili.
Kilka lat temu trafiła do mnie na terapię online pewna kobieta, matka dwóch synów. Jeden z nich, starszy, to chłopak ociekający testosteronem. Lubił wdawać się w bijatyki, nosił przy sobie scyzoryk, do tego wulgarnie się zachowywał. "Kolekcjonował" kolejne dziewczyny, gdy jego młodszy o sześć lat brat był całkowitym jego przeciwieństwem. Wrażliwy, zawsze lubiący pomagać mamie, spokojny i cichy. Moja pacjentka mówiła, że to była zawsze taka jej wymarzona córeczka, której nigdy nie miała. Gdy chłopak w wieku 17 lat wyznał jej, że jest homoseksualny, zawalił się jej świat. Ta kobieta niezwykle to przeżywała, do tego stopnia, że mówiła, że wolałaby być matką narkomana niż homoseksualisty. Co gorsza, syn wyznał swoją tajemnicę tylko matce, bał się, że ojciec i brat tego nie zaakceptują. Zatem ta kobieta sama musiała się mierzyć z powierzoną jej przez syna tajemnicą. Dla tej rodziny, która na dodatek mieszkała za granicą i takim państwie, w którym homoseksualizm nie jest akceptowany, była to sytuacja potwornie trudna, a adaptacja do niej niemal niemożliwa.
Czy ta historia skończyła się happy endem?
Połowicznie. Ten chłopak przyjechał do Polski na studia, a jego rodzina została za granicą. Zaadaptował się tu świetnie, wszedł w związek ze starszym od siebie partnerem. Jego rodzina nie pogodziła się jednak z tym, kim jest ich syn i brat. Moja pacjentka do tej pory nie akceptuje, że jej dziecko jest homoseksualne. Z tą samą sytuacją dwie bliskie osoby poradziły sobie kompletnie inaczej. Na tym przykładzie widać, że zdolność do rezyliencji zależy od osobniczych uwarunkowań, ale też wcześniejszych doświadczeń. Ten dorastający mężczyzna, którego ojciec i brat reprezentowali raczej typ macho, w okresie dojrzewania zdał sobie sprawę, że jest homoseksualny, czyli całkowicie odmienny od wzorca, który miał w domu. Zanim jednak powiedział matce, kim jest, miał czas, by zaadaptować się do tej sytuacji. Jego matka nie umiała tego zrobić, mimo upływającego czasu.
Co powoduje, że adaptacja jest łatwiejsza?
Właśnie czas jest tym niezwykle ważnym czynnikiem, który pozwala zdobyć nowe umiejętności, przetrawić doświadczenia i dostosować się do zmiany. Większą rezyliencją wykazują się osoby, w których życiu często dochodzi do różnych zmian. Ci, którzy zmieniają często pracę, dużo podróżują, poznają wiele osób i nawiązują z nimi relacje, mają większą łatwość dostosowania się do nowych sytuacji. Na zdolność do adaptacji ma też wpływ charakter oraz osobowość człowieka, czyli cechy indywidualne. Niektórzy są bardziej elastyczni, inni – zamknięci i mniej otwarci na zmiany. Większą rezyliencję obserwuje się u osób samotnych, ponieważ łatwiej im zaakceptować nowe warunki, bo te dotyczą tylko jednej osoby, a nie np. całej rodziny. Miałam w swoim gabinecie pacjenta, który właśnie zgłosił się do mnie w związku z czekającym go kilkuletnim kontraktem na innym kontynencie. Miał wyjechać do Ameryki Południowej z całą swoją rodziną, co stało się przyczyną poważnych stanów lękowych.
A co było przyczyną jego lęków?
Że sobie nie poradzi nie tylko z przeprowadzką, ale także z adaptacją jego i jego rodziny w nowym miejscu. W trakcie terapii okazało się, że mój pacjent miał bardzo zaniżone poczucie własnej wartości. Ciągle zadręczał się, że dostał taką świetną propozycję, jednak pewnie sobie z tym wszystkim nie poradzi. A takiej adaptacji nie da się przeprowadzić w laboratoryjnych warunkach, nie ma się jak do niej przygotować. Zawsze to będzie nauka na żywo. Koniec końców, dzięki pracy nad poczuciem własnej wartości, nad wiarą we własne możliwości, udało się tej rodzinie wyjechać na inny kontynent.
Co jednak, gdy ktoś nie umie sobie poradzić z adaptacją do nowej sytuacji?
Tak też bywa. Zgłosiła się do mojego gabinetu ok. 40-letnia kobieta. Miała męża i dziecko, jednak któregoś dnia okazało się, że jej mąż prowadzi podwójne życie. Jest ojcem innego kilkuletniego chłopca, z którego mamą nawiązał romans już w czasie trwania małżeństwa. Świat tej kobiety w jednej chwili legł w gruzach. Na dodatek cała sprawa wydała się, bo okazało się, że to drugie dziecko jest chore i potrzebuje krwi, którą mógł mu oddać właśnie jego ojciec. Czyli na cały ten podwójnym życiem nałożyła się sprawa życia i śmierci jednego z dzieci. Ta kobieta potrzebowała czasu, by dostosować się do tej nowej sytuacji, zastanowić się, czy chce być dalej ze swoim mężem, czy nie. W takich sytuacjach trudno wykazać się rezyliencją.
W jakich jeszcze okolicznościach rezyliencja jest umiejętnością rzadko spotykaną?
Śmierć bliskich osób. Umieranie towarzyszy nam całe życie, jednak w naszej kulturze wiedzę o śmierci i jej istnieniu wypieramy, nie mówimy o tym. Uciekamy przed nią i nic dziwnego, że gdy dotyka kogoś bliskiego, kompletnie nie umiemy sobie z nią poradzić. Gdy pytam moich pacjentów, czego się boją najbardziej w życiu, to 90 proc. z nich mówi, że śmierci kogoś bliskiego. Bardzo trudno się zaadaptować do takiej sytuacji, która jest doświadczeniem skrajnym. Mówi się, że jeżeli pacjent radzi sobie z żałobą, to najprawdopodobniej żałoba jest na poziomie wyparcia, a nie przeżywania. Żałobę powinno się przeżywać książkowo ok. 12 miesięcy.
Karina Choroś-Wrzeszcz - absolwentka wydziału Społecznej Psychologii Klinicznej w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Ukończyła czteroletnie szkolenie w rekomendowanym przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne Ośrodku Psychoterapii Systemowej w Krakowie. Swoje doświadczenie zdobywała na oddziałach dziennych w szpitalach warszawskich. Odbyła również dwuletni staż jako terapeuta systemowy (terapia par i rodzin) w Ośrodku Zdrowia Psychicznego i Problemów Rodzinnych SYNAPSIS.