Wychowałam syna bez 500+. Dziś nie rozumiem zdziwienia rodziców, gdy przychodzi do płacenia [LIST]
Mam na imię Ewa. Mieszkam w Warszawie, skończyłam 48 lat. Pracuję w branży medycznej, a po godzinach angażuję się społecznie. Nikt nigdy nie dał mi złotówki na syna. Nie załapałam się na żaden "plus", a udało mi się go wychować i wykształcić. W jaki sposób? Dzięki ciężkiej pracy. Dzisiaj rodzice wolą narzekać, jak jest drogo, i domagać się jeszcze większych pieniędzy - pisze w liście do redakcji nasza czytelniczka.
Przeczytałam Wasz artykuł na temat cen wyprawek szkolnych i przeraża mnie współczesna roszczeniowość. Dawniej tego nie było. Każdy uczciwy człowiek wiedział, że po prostu musi pracować. Ja kiedyś pracowałam na dwie zmiany, często w soboty. Z kolei mąż prowadził własną działalność.
Nie było łatwo. Był okres, gdy tylko jedno z nas zarabiało. Pamiętam pytanie mojego 5-letniego Janka: "Mamo, dlaczego musisz iść do pracy w sobotę?". "Żeby zapracować na twoje samochodziki" – odpowiedziałam, a on na to: "Przecież możesz wyciągnąć pieniądze z bankomatu!".
Wytłumaczyłam mu, że to tak nie działa. Wcześniej trzeba zapracować na pieniądze, które wybiera się z okienka. To jest jedna z podstawowych wartości, które chciałam przekazać dziecku. Świadomość, że nic nie spadnie z nieba, że trzeba wykonać jakąś pracę, aby dostać pieniądze, a później dobrze nimi gospodarować.
Gdy Janek chciał konsolę do gier, musiał odkładać sobie kieszonkowe i drobne od dziadków. Do dzisiaj trzyma ten sprzęt, bo pamięta, jak długo zbierał pieniądze. Jako nastolatek wymarzył sobie drogie buty. Nie mógł powiedzieć: "Kup mi, przecież dostajesz na mnie kasę", tylko poszukał sobie dorywczej pracy. Dziś trochę czuję się tak, jakbym go oszukała.
Łowczyni promocji
Świadome zarządzanie pieniędzmi to klucz. Wyprawkę szkolną kompletowałam tak, jak większość - w sierpniu. Jednak przez cały rok miałam z tyłu głowy myśl, co może się przydać, i gdy trafiłam np. na zeszyty w promocyjnej cenie, to korzystałam z okazji.
Nie wybierałam najdroższych przyborów. Dziecko nie potrzebuje Parkera, żeby napisać sprawdzian na piątkę. Zapewniam, że wystarczy do tego najzwyklejszy jednorazowy długopis.
Książki również można nosić w tornistrze bez markowego znaczka. Zauważyłam, że całkiem dobre plecaki można było zdobyć dzięki punktom ze stacji paliw, więc mąż zbierał je przy każdym tankowaniu. Nasz syn przechodził całe gimnazjum i liceum w dwóch plecakach i nie narzekał.
Gdybym dzisiaj miała dziecko w wieku szkolnym, to prawdopodobnie jeszcze sprawniej kompletowałabym wyprawkę. Teraz prawie wszystko można kupić przez internet i na bieżąco porównywać ceny w kilkunastu sklepach. Ponadto dostęp do hurtowni jest o wiele łatwiejszy. Już nie trzeba prowadzić działalności gospodarczej, żeby móc wyrobić sobie kartę wstępu.
Nie rozumiem zdziwienia rodziców, gdy przychodzi do płacenia. Przecież to żadna nowość, że trzeba kupić podręczniki i przybory przed nowym rokiem szkolnym. Teraz to już głównie przybory, bo podręczniki w podstawówce są darmowe.
Często też słyszę, że obecnie utrzymanie dziecka dużo kosztuje, ponieważ rodzice na własną rękę starają się zapewnić mu wszechstronny rozwój. Zajęcia pozalekcyjne to żadna nowość. Ja również zawoziłam i płaciłam. Mój syn chodził do klasy sportowej, dlatego oprócz podstawowej wyprawki musieliśmy opłacić zajęcia na basenie w ramach SKS czy obozy sportowe. Ponadto od przedszkola chodził na angielski, później na taniec i kółko teatralne.
I tak samo zdarzały się różne nieprzewidziane sytuacje, np. jednej zimy musiałam kupić dwie pary butów, bo synowi tak szybko urosła stopa. Nie mówcie, że było taniej czy łatwiej. Wydatki były relatywnie porównywalne do zarobków.
Tylko inne było podejście do pieniądza. Starałam się systematycznie odkładać gotówkę i robiłam przemyślane zakupy. Inaczej wydaje się własne pieniądze, a inaczej te podarowane. Oczywiście 500+ nie ma nic wspólnego z prezentem, ale niestety mnóstwo rodziców tak to postrzega. Coraz częściej słyszę, że kwota powinna wzrosnąć do 700 zł, bo ceny tak bardzo poszły w górę. Absurdalne myślenie.
Wniosek odrzucony
Gdy wprowadzono program 500+, mój syn nie został zakwalifikowany, ponieważ jest jedynakiem. Nie czułam się pokrzywdzona, bo wiedziałam, że te pieniądze nie są za darmo. Zresztą nigdy nie liczyłam na pomoc. Razem z mężem uważaliśmy, że skoro zdecydowaliśmy się na potomstwo, to naszym obowiązkiem jest wykarmić je i wykształcić.
Z czasem świadczenie przyznano na każde dziecko, ale Janek był już pełnoletni. Ominęło go również 300 złotych na wyprawkę. W momencie startu programu syn był po maturze i w sierpniu miał 20. urodziny. Wnioski można było składać do pierwszego lipca, więc uznałam, że będzie miał chociaż na półroczną kartę miejską.
Odrzucono mój wniosek. Okazało się, że dostałabym pieniądze, gdyby syn przekiblował dwa lata w klasie i nadal uczył się w szkole średniej.
Na szczęście tak się nie stało. Dzisiaj Janek to już 23-letni facet, który skończył dobry kierunek studiów i zaczyna wymarzoną pracę. Nie czuję, że dokonałam czegoś niebywałego. Po prostu od początku brałam pełną odpowiedzialność za dziecko, które urodziłam.
Nie chcę nikogo obrażać, ale mam wrażenie, że dziś niektórzy hodują dzieci, zamiast wychowywać. Drogimi prezentami próbują zaspokoić wszystkie potrzeby dziecka i jeszcze oczekują, że te podarunki będzie finansować całe społeczeństwo. Później ich dzieci zaczynają myśleć tak samo. Ja całe życie uczyłam syna, że pieniądze ma się z pracy, a nie z podatków innych.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.