Romantyzowanie wojny. Psycholog zwraca uwagę na poważną kwestię pomocy dla uchodźców
Wojna w Ukrainie postawiła nas w sytuacji, w której nikt tak naprawdę nie wie, jak do końca się zachować. Wiele osób rzuciło się w wir pomagania, mając z tyłu nieprawdziwy obraz tego, jak wygląda wojna. Psycholog Katarzyna Kucewicz w rozmowie z WP Kobieta tłumaczy, dlaczego romantyzowanie obecnych wydarzeń, czyli nadawanie wojnie oraz uchodźcom niejako bohaterskiego, podniosłego znaczenia, nie jest właściwą reakcją.
Wojna w Ukrainie trwa już od miesiąca. W tym czasie do Polski dotarło ponad 2 mln uchodźców. Ludzi, którzy uciekali z ojczyzny, bojąc się o swoje życie. Pomoc Ukraińcom jest niezwykle ważna, jeżeli jest ona stosowana we właściwy sposób. Kiedy decydujemy się na wyciągnięcie pomocnej dłoni, musimy pamiętać, iż w tej sytuacji konieczne będzie działanie przez dłuższy czas. Musimy też zwrócić uwagę na to, że podczas procesu pomagania będą nam towarzyszyć różne emocje. Wreszcie, trzeba też mieć świadomość tego, że prawdziwa wojna to nie obrazek, który jest nam sprzedawany przez popkulturę. Dlaczego jest to takie ważne? Na to pytanie odpowiada Katarzyna Kucewicz.
Zobacz też: Czekają przy granicy, bo wierzą, że za chwilę odgruzują swoje domy. "Pozwalamy im w to wierzyć"
Zuzanna Sierzputowska, WP Kobieta: Nie ukrywam, że termin użyty przez Irminę Wolniak w jej wpisie na Instagramie mocno mnie zaintrygował. Czym jest romantyzowanie wojny i uchodźców?
Katarzyna Kucewicz: Romantyzowanie, tak jak określiła to Irmina, to nadawanie uchodźcom i wojnie pięknego, bohaterskiego, wzniosłego znaczenia opartego na nierealnych oczekiwaniach. To postrzeganie uchodźców oraz całej sytuacji w taki sposób, jakbyśmy oglądali film czy czytali powieść. To patrzenie na Ukraińców jak na osoby, które "powinny" być wdzięczne za to, że ich uratowaliśmy. Takie romantyczne patrzenie na uchodźców niesie ze sobą pewne zagrożenia. Często generuje oczekiwania, własne wizje, dotyczące tego, jak nasi goście powinni się zachowywać. Chcielibyśmy, żeby byli mili, wdzięczni, może nam się to wydawać oczywiste, że skoro pomogliśmy, to ktoś będzie nam dozgonnie wdzięczny i tę wdzięczność będzie nam okazywał na każdym kroku. Tymczasem, o czym rozmawiałyśmy z Irminą, nierzadko okazuje się, że uchodźca jest takim samym człowiekiem jak my - wcale nie musi być sympatyczny, podporządkowany. Może być niezadowolony z pomocy, poszukiwać innej, może nie być do końca przekonany do sposobu spędzania czasu, który mu oferujemy. Innymi słowy: może zachowywać się po ludzku.
Czasem jest tak, że nasz gość ma zupełnie inne przyzwyczajenia, niż my i np. robi bałagan, rozmawia w nocy przez telefon, jest małomówny, nie cierpi wychodzić na spacery i brzydzi się naszego psa, bo nie lubi zwierząt. Lubi za to na przykład słuchać muzyki z telefonu, co np. dla nas jest irytujące. To są takie niuanse, drobiazgi dnia codziennego, pomijane w produkcjach filmowych, które mogą sprawić, że osoby goszczące w swoim domu uchodźców mogą czuć się rozczarowane, zdziwione, a nawet złe. A przez to zniechęcać się do niesienia pomocy.
Niestety życie to nie film. Nikt nie jest gotowy na tak trudne sytuacje
Myślę, że jest to niezwykle ważne, aby odczarować mit uchodźcy. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że są to osoby po traumatycznych przejściach i mają prawo zachowywać się bardzo różnie, czasami dla nas niezrozumiale. Część ich zachowań może mieć podłoże w osobowości, w stylu życia, a część w traumie, której doświadczyli. Często, gdy myślimy o uchodźcach, zastanawiamy się, jak sami byśmy się zachowali. To nie jest właściwy punkt odniesienia, ponieważ nigdy nie byliśmy w takiej sytuacji i nie mamy pojęcia, jakbyśmy zareagowali. Nie warto nic z góry zakładać. Dobrze jest, kiedy przyjmujemy kogoś pod swój dach, nauczyć się otwartości na odmienne zachowania ludzi. Przed nami stoi lekcja tolerancji dla odmienności.
Spotykałam się z komentarzami ludzi, którzy byli zaskoczeni, że np. osoba, którą przyjęli pod swój dach ma kurtkę dobrej marki czy zrobione paznokcie. Twierdzili, że ci ludzie nie uciekali przed wojną...
Bardzo często mamy taki obraz uchodźców w głowie, którzy mają podarte ubranie, którzy są inni niż my. A przecież to są normalni ludzie. Gdyby ktoś nas teraz nagle wyrwał z naszej codzienności, to też część będzie miała doklejone rzęsy czy pomalowane paznokcie. To nie będzie znaczyło o mniejszym doświadczeniu traumy. Mam poczucie, że najbardziej się oburzają te osoby, które mają w sobie narodowe uprzedzenia, albo te, które ulegają propagandzie. Jest pewną celowością wśród rosyjskich trolli zniechęcanie nas do pomocy Ukraińcom, rozsiewanie na ich temat niepokojących plotek, pokazywanie ich w złym świetle.
Z drugiej strony czasami może się tak stać, że ktoś będzie pomagał na full, a potem nagle odwidzi mu się o 180 stopni. Tak może mieć pewna część osób, które rzucają się w wir pomagania, nie dbając o siebie. O to, by się wysypiać, by się wyciszać, by przeplatać pomaganie z relaksowaniem się. Rozumiem to, bo sytuacja jest wyjątkowa i taka, w której można się zatracić bez reszty. Ale niestety, kiedy gdzieś po drodze bagatelizujemy swoje codzienne rytuały, to potem ta energia się nam wypala. Dlatego to takie ważne, by pomagając, znajdować chwile dla siebie, aby się doładowywać, złapać oddech, odpoczywać.
Aby pomóc innym, musimy też pomóc sobie?
Sporo osób zaangażowanych w pomoc nie pozwala sobie na odpoczynek, mówiąc: jak teraz odpocząć, skoro tam jest wojna? Inni czują taki zgrzyt i pytają: jak ja mam zająć się czymś przyjemnym, jak tam ludzie umierają? Jeżeli będziemy mieć taką perspektywę, to się po prostu szybko wypalimy. Nasz płomień będzie tlić się dłużej, kiedy będziemy odnajdywać równowagę. Jeśli chcemy pomagać, musimy również dbać o siebie. Nam psychoterapeutom powtarza się to jak mantrę - z pustego i Salomon nie naleje. Jak nie będziesz mieć zapału, nic nie pomożesz, tylko sam będziesz potrzebował pomocy.
Jak w takim razie przygotować się na wytężone, długofalowe pomaganie?
Warto na przykład część domowych obowiązków wykonywać samodzielnie, a część z gośćmi, których zaprosiliśmy pod swój dach. Na przykład, wspólnie gotujemy obiad, ale potem, sami lub z partnerem, wychodzimy na spacer do lasu czy parku. Nawet jeśli moglibyśmy zaproponować wyjście razem, to idziemy sami, po to właśnie, aby mieć troszeczkę prywatności i znaleźć w sobie tę siłę na dalsze wspieranie. To jest dopiero początek, nie wiadomo, jak dalej rozwinie się sytuacja. Myślę, że im bardziej będziemy sfrustrowani, tym bardziej nieswojo będą się czuć również goście z Ukrainy. My Polacy jesteśmy opiekuńczy, lubimy się troszczyć, matkować, a to nie jest w tej sytuacji do końca dobre. Musimy pozwolić tym ludziom na samodzielność. Dawać przestrzeń zarówno im, jak i sobie. Jedna ze znanych mi osób powiedziała na przykład: wiesz, mam już dość robienia tych obiadów dla ośmiu osób w domu, męczy mnie to. Ale przecież nie trzeba robić żadnych obiadów, każdy może robić je sam. To nie są kolonie. Myślę, że takie "usługiwanie" jest niezręczne dla wszystkich.
Czeka nas w zasadzie adaptacja do nowej sytuacji, co nie zawsze jest łatwym zadaniem
Dokładnie, dlatego ważne, aby w dojrzały sposób podchodzić do pomagania, a nie jak superman. Jeżeli na przykład w pewnym momencie czujemy, że coś jest ponad nasze siły, że coś nas przerasta, czy myślimy, że ofiarowana pomoc była błędem i zaczynamy się złościć, to zróbmy na chwilę pauzę, odetchnijmy. Może to oznaczać, że jesteśmy zmęczeni i potrzebujemy przerwy. I nie ma w tym nic złego. Zatrzymajmy się i nabierzmy sił, aby potem wrócić do pomagania.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!