Egzekucja Romanowów. Żadna rodzina panująca nie skończyła tak brutalnie
Mordercy Romanowów nie mieli żadnej litości. Car i jego rodzina reprezentowali wszystko to, czego bolszewicy nienawidzili. Potraktowano ich więc jak przeznaczone na rzeź zwierzęta – i zrobiono wszystko, by świat się o tym nigdy nie dowiedział.
Decyzja o tym, by zlikwidować byłego cara Mikołaja II i jego rodzinę, zapadła w czerwcu 1918 roku. Romanowowie przebywali wówczas w Jekaterynburgu, w tak zwanym "Domu Specjalnego Przeznaczenia". Car i caryca Aleksandra wraz z córką Marią zostali tam przewiezieni z końcem kwietnia; reszta ich dzieci, Anastazja, Tatiana, Olga i Aleksy, dołączyła do nich po kilku tygodniach, już w maju.
Mniej więcej w tym samym czasie przeciw bolszewickiej władzy zbuntował się złożony z byłych jeńców austro-węgierskich Korpus Czechosłowacki. Wkrótce opanował Kolej Transsyberyjską i położone na jej trasie miasta. Biali w każdej chwili mogli wejść do Jekaterynburga – a czerwoni nie zamierzali pozwolić na to, by upadły władca umknął w ten sposób ich "sprawiedliwości".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Rodzina Romanowów musi zostać zlikwidowana"
Carska rodzina przynajmniej po części zdawała sobie sprawę ze swojego położenia. "Czasami nocą Aleksandrę i Nikiego budzą strzały" – pisze w książce Ostatnie dni królowych Irina de Chikoff. – "Nie mówią ani słowa. Ale obydwoje zaczynają się zastanawiać. Czy bolszewicy mogą ryzykować uwolnienie rodziny carskiej?".
To samo zmartwienie zaprzątało myśli przedstawicieli lokalnych władz. 16 czerwca doszło do spotkania przewodniczącego Rady Uralskiej, Aleksandra Biełoborodowa, Piotra Wojkowa i Filipa Gołoszczokina z Komitetu Wykonawczego Rady Uralskiej. Ich stanowisko było jasne:
"Rada Obwodu Uralskiego kategorycznie odmawia wzięcia odpowiedzialności za przewiezienie Mikołaja Romanowa w kierunku Moskwy i uważa za konieczne jego zlikwidowanie".
"Istnieje duże niebezpieczeństwo, że obywatel Romanow wpadnie w ręce Czechosłowaków i innych kontrrewolucjonistów… Nie możemy uchylić się od naszego obowiązku wobec Rewolucji. Rodzina Romanowów… musi również zostać zlikwidowana".
Kreml początkowo zareagował niechętnie. "Lenin martwił się, że zamordowanie dzieci Romanowów może zrobić fatalne wrażenie za granicą" – opowiada historyk Simon Montefiore. W końcu jednak milcząco przyjęto, że w razie niebezpieczeństwa przejęcia byłej rodziny panującej przez wroga musi dojść do zbiorowej egzekucji.
Czytaj także: Zbrodnie w Wolnym Państwie Kongo. Porywali kobiety, kazali gwałcić matki, nieposłusznym odrąbywali dłonie
Przygotowania
"W przeciwieństwie do tego, co niektórzy mogą sobie myśleć, nie jest łatwo zorganizować egzekucję" – wspominał później Jakow Jurowski. Po tym, jak Kreml dał władzom Jekaterynburga zielone światło, to on – szef lokalnej Czeki – został obarczony obowiązkiem zlikwidowania carskiej rodziny. Oczywiście z zachowaniem możliwie największej dyskrecji.
Jurowski od 4 lipca przejął dowodzenie strażą, pilnującą Romanowów w Domu Specjalnego Przeznaczenia. Od razu zaczął przygotowywać się do dzieła. Zaostrzył panujący w posiadłości reżim, zamontował kraty, wymienił też podległy sobie personel. W miejsce fabrycznych robotników, którzy dotąd pełnili funkcje strażników, zaangażował grupę oddanych sprawie rewolucji weteranów.
13 lipca zwiedził też okolicę, szukając miejsca, w którym mógłby bezpiecznie pozbyć się ciał zamordowanych. Jego wybór padł na las Koptiaki, gdzie znajdowało się kilka opuszczonych i zalanych wodą szybów kopalnianych. Wszystko było gotowe.
"Nie mieli pojęcia, co się dzieje"
Rozkaz, by przystąpić do akcji, nadszedł 16 lipca rano. Jurowski – mimo wszystko "niemal spanikowany", jak wspominał jego bliski współpracownik – od razu zaczął działać. Zamówił ciężarówkę z kierowcą, która miała pojawić się pod domem o północy. Zarządził też sprzątanie jednego z pomieszczeń w piwnicy – to tam zamierzał dokonać egzekucji.
Krzątanina nie wzbudziła podejrzeń Romanowów. Swój ostatni dzień spędzili spokojnie i o normalnej porze poszli spać. Nie zaalarmowała ich także pobudka w środku nocy – kazano im zejść do piwnicy, by przeczekać rzekome zamieszki w mieście.
"Nie mieli pojęcia, co się dzieje" – opowiadał Jurowski. Nawet po tym, jak kazał im ustawić się wzdłuż ściany. Stali w dwóch rzędach. Z przodu Mikołaj, a obok niego, na krzesłach, Aleksandra i Aleksy. Za nimi dziewczęta – Anastazja z ukochanym pieskiem – towarzyszący rodzinie lekarz, doktor Botkin oraz trójka oddanych służących.
Wyrok śmierci
Dopiero teraz Jurowski mógł ujawnić swoje zamiary. Irina de Chikoff w książce Ostatnie dni królowych pisze:
"Gdy tylko usiedli, usłyszeli silnik ciężarówki. Jedenastu uzbrojonych mężczyzn staje w drzwiach. Jakow Jurowski wyciąga z kieszeni papier i zaczyna czytać wyrok śmierci. Aleksandra Fiodorowna ma czas jedynie na to, by zrobić znak krzyża, zanim upadnie na ziemię śmiertelnie ranna".
Car, którego zastrzelił sam Jurowski, i caryca, zginęli od razu, podobnie jak doktor Botkin i dwójka służących – Iwan Charitonow i Aleksiej Trupp. Dziewczynki i Aleksy jednak przeżyli – kule odbiły się od nich, prawdopodobnie dzięki zaszytym w bieliźnie klejnotom, które zadziałały jak kamizelki kuloodporne.
Jurowskiemu po chwili udało się dopaść Aleksego, ale dziewczynki i ich towarzyszka, Anna Diemidowa, padły na podłogę, próbując przedostać się do wyjścia. Strażnicy dobijali je bagnetami, celując niemal na oślep. Zapanował chaos. Kule odbijały się od ścian, wzbijając tumany kurzu.
Romanowowie nie mieli jednak szans. Najpierw zabito przytulone do siebie Olgę i Tatianę; później zmasakrowano Anastazję i Marię. Jako ostatnia zginęła Diemidowa.
Ukryta zbrodnia
Teraz pozostało już tylko uprzątnąć ciała. Zawinięto je w prześcieradła i wrzucono do czekającej od północy ciężarówki, która zawiozła je do lasu Koptiaki. Trafił tam również ukochany piesek Anastazji, którego ciałko odkryto przy sprzątaniu.
Wieści o egzekucji dotarły do przywódców bolszewików w Moskwie w ciągu dwóch dni. 20 lipca prasa ogłosiła śmierć cara – poinformowano jednak, że caryca i dzieci są bezpieczne. Takie też było długo oficjalne stanowisko bolszewickiego reżimu. Mimo to prawda dość łatwo wyszła na jaw.
Jak opowiada w książce Ostatnie dni królowych Irina de Chikoff:
"25 lipca 1918 roku "biali" przeszukują Jekaterynburg. Kilku oficerów udaje się do domu Ipatiewa. Wszystkie pomieszczenia zostały wyczyszczone. Ale w piwnicy, mimo sprzątania, na ścianach nadal znajdują się ślady krwi. Dwóch sędziów jest odpowiedzialnych za dochodzenie, które jednak nic nie przynosi".
"Gdy admirał Kołczak, który dowodzi "białą" armią syberyjską, rusza w stronę Uralu, poleca innemu urzędnikowi, Mikołajowi Sokołowowi, wyjaśnić tajemnicę, która wygląda na masakrę całej carskiej rodziny. Po przesłuchaniach i śledztwach młody sędzia dojdzie do wniosku, że ciała ofiar zostały spalone, a ich prochy rozrzucone w lesie Koptiaki lub wrzucone do kopalni odkrywkowej".
Na godny pochówek carska rodzina musiała jednak poczekać jeszcze kilkadziesiąt lat. Ceremonia pogrzebowa cara, carycy, ich trzech córek i zamordowanych wraz z nimi członków dworu odbyła się dopiero 17 lipca 1998 roku – osiemdziesiąt lat po egzekucji. Ciała ostatnich członków rodziny, Aleksego i Marii, znaleziono dopiero w 2007 roku.
Czytaj także: Zapomniany horror europejskich kobiet. Lekarze wycinali im narząd, o którym wstydzili się mówić, że w ogóle istnieje
Bibliografia
Ostatnie dni królowych, red. Jean-Christoph Buisson, Jean Sévillia, Bellona 2002; Simon Sebag Montefiore, Romanowowie 1613-1918, Magnum 2016; Candace Fleming, The Family Romanov Murder, Rebellion, and the Fall of Imperial Russia, Schwartz&Wade 2014
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.