Blisko ludziSiostry Nazaretanki przyjęły dzieci z Ukrainy. "Oczekujemy tylko szacunku dla wartości katolickich"

Siostry Nazaretanki przyjęły dzieci z Ukrainy. "Oczekujemy tylko szacunku dla wartości katolickich"

Siostra Karolina Łuczak, dyrektorka Szkoły Podstawowej Sióstr Nazaretanek z Oddziałami Dwujęzycznymi oraz Liceum Ogólnokształcącego z Oddziałami Międzynarodowymi
Siostra Karolina Łuczak, dyrektorka Szkoły Podstawowej Sióstr Nazaretanek z Oddziałami Dwujęzycznymi oraz Liceum Ogólnokształcącego z Oddziałami Międzynarodowymi
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Aleksandra Hangel
02.05.2022 11:45

Pomocną dłoń do ukraińskich dzieci wyciągnęły dwa miesiące temu nie tylko szkoły publiczne, ale także prywatne. Jedną z takich placówek jest zespół szkół Sióstr Nazaretanek. W rozmowie z nami jej dyrektorka, siostra Karolina Łuczak, mówi, jak pogodzili wyznanie katolickie i prawosławne w jednej szkole, a także o niesamowitej odwadze jednej z ukraińskich uczennic, która zdecydowała się z mamą wyjechać na front i walczyć za ojczyznę.

Aleksandra Hangel, dziennikarka Wirtualnej Polski: Trafiłam na ogłoszenie, które pojawiło się w sieci, że poszukuje siostra nauczyciela matematyki z językiem ukraińskim. To ze względu na ukraińskie dzieci, które pojawiły się w szkole w ostatnim czasie?

Siostra Karolina Łuczak, dyrektorka Szkoły Podstawowej Sióstr Nazaretanek z Oddziałami Dwujęzycznymi oraz Liceum Ogólnokształcącego z Oddziałami Międzynarodowymi: Chcieliśmy się otworzyć na ukraińskich nauczycieli, żeby pomóc im również znaleźć pracę w Polsce. Język polski jest oczywiście wymagany, bo potrzebujemy nauczyciela dla wszystkich dzieci, ale także ukraiński, żeby mogły skorzystać na tym dzieci uchodźcze. 

Ile ukraińskich dzieci trafiło do szkół Sióstr Nazaretanek? 

Na ten moment mamy dwunastkę dzieci, które uciekły przed wojną do Polski i dziesiątkę ukraińskich dzieci, które już wcześniej były w naszej szkole. Jesteśmy co prawda szkołą niepubliczną, płatną, ale odłożyliśmy to na bok i wszystkie te dzieci, które zostały przyjęte, są zwolnione z wszelkich opłat czesnego. Zorganizowaliśmy dla nich także stypendium "Słoneczniki" i chętni rodzice z naszej szkoły mogą wspierać finansowo codzienne potrzeby tych dzieci. Dzięki tym funduszom możemy opłacić im obiady, wycieczki klasowe czy inne aktywności i potrzeby.

Nawet dzisiaj przyjęłam kolejne dziecko z Ukrainy. Mama samotnie uciekała z nim w bardzo dramatycznej sytuacji. Dałam jej do zrozumienia, że gdyby czegokolwiek potrzebowała, czy to odzieży czy żywności, to żeby tylko nam powiedziała. Chcemy, na ile to tylko możliwe, dać im poczucie bezpieczeństwa.

W grupie przyjętych uchodźców jest również Olivia - dziewczynka z polsko-ukraińskim obywatelstwem, która trenuje gimnastykę artystyczną i została powołana do kadry narodowej Polski. Bardzo się cieszymy, że mogła u nas znaleźć miejsce i pomimo konieczności opuszczenia Kijowa, nadal ma możliwość rozwijania swoich zdolności.

Poczucie bezpieczeństwa może pozytywnie wpłynąć na psychikę dzieci, ale inny język skutecznie może przeszkadzać, by zorganizować taką pomoc.

Nie uwierzy pani, ale dziś zapytałam mamę, której dziecko przyjęłam, czym zajmowała się w Ukrainie, bo chciałam jej pomóc znaleźć pracę. Okazało się, że jest psycholożką, nie mówi w ogóle po polsku, ale już się umówiłyśmy, że będzie u nas wspierała dzieci ukraińskie, które potrzebują kogoś, kto mówi w ich języku, ale też zajmie się ich delikatną psychiką. Obie się wtedy uśmiechnęłyśmy. Ona dlatego, że może w jakiś sposób zaangażować się i odwdzięczyć za to, że jej dziecko przyjęłam do szkoły, a my mamy idealną pomoc dla tych dzieci, bo mamy fachowca i to z językiem.

W szkole mamy także grupę dziewcząt z Ukrainy, które kolejny rok są w naszej szkole i mogły wesprzeć wszystkich swoim ojczystym językiem. Niektóre z naszych sióstr znają ukraiński ze względu na to, że wcześniej posługiwały się nim w placówkach w Ukrainie, więc wtedy, kiedy to było potrzebne, też pomagały.

A co z dziećmi, które do Polski trafiły bez rodziców? 

Mamy też takie dziewczynki. Ich poczucie zagrożenia, osamotnienia, jest jeszcze większe. Ale takim dzieciom też mogliśmy pomóc, bo mamy szkołę z internatem. Nawet w sytuacjach, kiedy internat jest zamykany, chociażby teraz - na długi weekend czy na święta - one mogły zostać, bo wiadomo, że nie miałyby gdzie pojechać.  

Trzy dziewczyny przyjechały do nas z okolic Czernichowa, rodzice jednej z nich musieli zostać, bo pracują w szpitalu. Napięcie, które to dziecko w sobie ma, ten stres i martwienie się o swoich rodziców i myśl, że jej dom został zburzony, to jest straszne. I jej będzie mogła wspaniale pomóc właśnie mama, z którą umówiłam się na pomoc psychologiczną dla ukraińskich uchodźców. 

Wiele Ukraińców i Ukrainek postanowiło wrócić do ojczyzny, by walczyć. Były takie osoby wśród uczennic liceum? 

To szalenie poruszające, ale tak. Dwa tygodnie temu, Ivanka, jedna z uczennic z Ukrainy, która jest w naszej szkole od 3 lat, pojechała do rodzinnego miasta, by zawieźć paczki z żywnością i materiałami opatrunkowymi dla ukraińskich żołnierzy, między innymi dla jej brata. Wcześniej dziewczyny zorganizowały w szkole kiermasz swoich prac artystycznych oraz sprzedawały ciasta, by zebrać fundusze na pomoc żołnierzom. Ale również szesnastoletnia Dominika i jej mama Kasia, która pracuje w naszej szkole, na początku marca poczuły potrzebę, żeby pojechać do Ukrainy, do Tarnopola, i zaangażować się w pomoc na miejscu.

Zorganizowaliśmy od razu zbiórkę pomocową, żeby miały z czym jechać. A że pomagały przy żołnierzach, zebraliśmy artykuły medyczne, sanitarne, zaopatrzenie na front. Wyjechały z Warszawy 3 marca, a więc na samym początku, kiedy każde nowe dziecko, które się pojawiało, wyzwalało w nas ogromną falę współczucia. My próbowaliśmy sobie tylko wyobrazić, co one przeżywają. Było dla nas szokiem, gdy chwilę po wybuchu wojny przyszła do nas Dominika, żeby się pożegnać. Była wtedy już gotowa do wyjazdu, spakowana. To było bardzo poruszające dla nas wszystkich, także dla jej rówieśników, którzy zobaczyli tak wielki patriotyzm w wydaniu nastoletniej dziewczyny. Akurat dzisiaj wróciły po dwumiesięcznej nieobecności. 

W jakim stanie wróciły Dominika i jej mama? 

Wróciły bardzo zmęczone, spracowane. Zwłaszcza po Dominice widać, jak wyszczuplała. Na twarzy mamy malowało się zmartwienie, troska, niepewność, ale to nic dziwnego. Zapytałam panią Kasię, jak ona tam właściwie żyje, jak sobie radzi, bo nie pracuje, nie jest zatrudniona. Powiedziała, że żyje tylko z tego, co uda się zebrać. Ale ona po prostu wie, że tam jest jej miejsce. Za tydzień wyjeżdża znów, bo mówi, że sobie nie wyobraża, żeby tam nie być. W Polsce zostaje tylko na kilka dni, a w tym czasie organizuje pomoc, żeby zabrać tam kolejne dary. Dominika chciała zostać w Ukrainie i dalej pomagać, nawet chciała nauczyć się strzelać, ale zdroworozsądkowo podjęła decyzję z mamą, że nie może pozostawić edukacji, więc wróciła, żeby dokończyć rok szkolny. 

Czym zajmowały się w Tarnopolu? 

Dominika była w grupie młodych dziewcząt i głównie zajmowały się robieniem siatek maskujących, wspieraniem pracy na dworcu w Tarnopolu. Przyjechały tam dziesiątki tysięcy osób - przesiedleńców ze wschodniej Ukrainy. Codziennie byli przywożeni również zabici żołnierze pochodzący właśnie z tego miasta. To było dla nich szokujące, jak młodzi mężczyźni oddali życie w walce. Mama Dominiki poszła także na kurs przedmedyczny, żeby wspierać lekarzy na froncie. Czeka teraz na powołanie do tamtejszej grupy sanitariuszek. 

 O czym mówiły, gdy wróciły? 

Mama wspomniała, że najtrudniejsze były nieprzespane noce i nieustanne alarmy. Musiały natychmiast uciekać do schronów i się chować. Dominika, jak mówiła mi jej mama, stwarzała wrażenie bardzo silnej osoby, ale to dlatego, że starała się unikać jakichkolwiek informacji. O Buczy nie chciała słuchać ani oglądać, zwłaszcza masowych grobów. Podobnie z pogrzebami, które odbywały się codziennie. Choć mama trochę na nie chodziła, bo czasem trafiali się znajomi, których chciała pożegnać. 

Burmistrz Tarnopola zalecił, żeby przyciemniać, a najlepiej gasić światła w domach, lampy na ulicach są wyłączane, żeby miasto nie było widoczne. Pani Kasia opowiadała mi, że gdy patrzyło się przez okno czy wychodziło na balkon, widać było tylko totalną ciemność, jednocześnie wiedząc, że jest się w środku miasta. To musiało być przerażające.

Ponieważ jest to katolicka szkoła, to wartości religijne są prawdopodobnie jednymi z najważniejszych. Natomiast zastanawiam się, jak można połączyć to z wiodącym wśród Ukraińców i Ukrainek wyznaniem prawosławnym.  

Przyjmując te dzieci do szkoły, w ogóle nie braliśmy pod uwagę, jakiego one są wyznania, czy w ogóle są jakiegoś wyznania. Chcieliśmy po prostu pomóc, zaangażować się. Niektóre z tych dzieci trafiły do nas przypadkowo, bo po prostu rodzina przechodziła ulicą i zobaczyła, że jest szkoła. A nasza szkoła jest niedaleko Torwaru, gdzie ta rodzina się zatrzymała. Więc szukała placówki gdzieś w pobliżu. W ten sposób trafiła do nas jedna rodzina, która nawet nie wiedziała, że to katolicka szkoła. 

 Podczas wojny wiara odgrywa ogromną rolę w przetrwaniu. Jakie kroki siostra podjęła, aby tym prawosławnym dzieciom w katolickiej szkole łatwiej się było odnaleźć? 

Wychowanie w wartościach chrześcijańskich jest podstawą naszego życia codziennego, ale to są również wartości ogólne, przyjęte społecznie. Już wcześniej mieliśmy uczniów różnych wyznań - prawosławne, greko-katolickie, muzułmankę i buddystkę. Ich rodziny chciały żyć wartościami, które są obecne w naszej szkole, dlatego odpowiada im to, że jest to szkoła katolicka. I nikt nie oczekuje od nich zmiany wyznania, zmiany religii. Jedyne, czego oczekujemy, to szacunku wobec wartości, które są obecne w szkole. Poza tym kościół prawosławny i katolicki są sobie bliskie. 

A nie myślała siostra o tym, żeby w jakiś sposób pozwolić im wzrastać w ich wyznaniu, które jednak różni się od katolicyzmu? Nie wiem, może o powieszeniu krzyży prawosławnych w salach? 

Nie myślałam o tym. Natomiast to, co na pewno się dzieje, to inicjatywa dzieciaków. Ostatnio wymyślili, żeby codziennie na jednej z przerw modlić się wspólnie w kaplicy. A tam przychodzą także dzieci prawosławne i wspólnie się modlą. I nawet, jeżeli nie wypowiadają tych modlitw, bo nie znają jeszcze języka polskiego, to myślę, że to jest ogromną wartością - nawet na poziomie dzieci i młodzieży - że one się nie różnicują.

Sytuacje, które życie nam przynosi, są bardzo ważne dla społeczności szkolnej, a przede wszystkim dla tych nastoletnich dziewcząt, które dzięki obcowaniu z odmiennością mogą się uczyć poszanowania wartości swojej religii, ale również szacunku w stronę innych osób. 

I jak to wygląda organizacyjnie, pod kątem przekazywania wiedzy - np. na lekcjach religii? 

Dzieci innych wyznań uczestniczą w lekcjach i w życiu szkolnym w pełni, również w tym religijnym. Ale nikogo nie "nawracamy". Co więcej - uważamy, że te dzieci są wartością dodaną, bo na wielu lekcjach mogą opowiadać o swojej duchowości, swojej religii, ale też kulturze, bo w szkole mamy młodzież w ogóle z różnych krajów, prowadzimy liceum z programem matury międzynarodowej.

Nasi uczniowie mają dzięki temu poczucie, że w naszej małej szkole dotykają świata. A ponieważ organizujemy także wymiany międzynarodowe, odezwała się do nas szkoła z Japonii, której dyrekcja chce zorganizować spotkanie online uczennic japońskich z polskimi i ukraińskimi, bo chcą je wesprzeć, posłuchać, co czują. I to jest wspaniałe, że młodzież tak bardzo się zaangażowała w zrozumienie drugiego człowieka.

Wywiad przeprowadziła Aleksandra Hangel, dziennikarka Wirtualnej Polski.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także