Blisko ludziEmocje wokół wojny w Ukrainie powoli stygną? "To naturalny proces oswajania się z sytuacją"

Emocje wokół wojny w Ukrainie powoli stygną? "To naturalny proces oswajania się z sytuacją"

Część z nas po godzinach spędzonych na wolontariacie na rzecz obywateli Ukrainy traci siły, by działać dalej, część boi się o to, co będzie dalej i już myśli, gdzie zbudować schrony, a część obawia się dalszego napływu uchodźców. Jedno jest pewne - jak mówi socjolog Tomasz Sobierajski, emocje stygną, bo zaczęliśmy się przyzwyczajać do sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Dopuszczamy do siebie myśl, że życie toczy się dalej, i coraz mniej osób ma opory, by pokazywać je w mediach społecznościowych. Ekspert ostrzega jednak, że przed nami kolejne fazy, a jedną z nich jest uczucie zniechęcenia, gniewu i znieczulenia.

Wiele Polek i Polaków obawia się, co dalej przyniesie wojna
Wiele Polek i Polaków obawia się, co dalej przyniesie wojna
Źródło zdjęć: © Adobe Stock | ©Ratta Lapnan - stock.adobe.com
Aleksandra Hangel

Aleksandra Hangel, WP Kobieta: Jeszcze dwa tygodnie temu opublikowanie zdjęcia na Instagramie było "nieodpowiednie", wstydziliśmy się je zamieszczać, dziś robimy to bez wyrzutów sumienia. Ma pan wrażenie, że temat Ukrainy nieco przycichł? Spaliliśmy się, mamy dość, czy o co chodzi?

Tomasz Sobierajski, socjolog: To naturalny proces oswajania się z sytuacją. Dwa tygodnie temu większość z nas przeżyła bardzo duży szok. Wprawdzie ostrzegano nas przed tym, że Rosja może zaatakować Ukrainę, ale wydawało nam się to tak absurdalne, że aż nierealne. W pierwszym odruchu przekierowaliśmy naszą całą uwagę na wojnę. Wszystko inne wydawało nam się zupełnie nieważne. Włączył się pierwotny instynkt przetrwania. Z tego powodu za niestosowane uznawaliśmy wszelkie publikacje w social mediach, które dotyczyły czegokolwiek innego. Teraz dopuszczamy do siebie to, że życie toczy się dalej, pomimo tego, że nadal jesteśmy bardzo zagrożeni widmem wojny ze wschodu.

No właśnie - zagrożeni widmem wojny. Nie wszyscy są w stanie się oswoić. Z tego, co udało mi się wywnioskować po przeczytaniu wielu głosów, ale też rozmowach ze znajomymi, rodziną, ogromna liczba osób nadal jednak odczuwa lęk przed wojną, że Rosjanie wejdą do Polski. Martwią się szczególnie w kontekście swoich dzieci. Jedna z mam bardzo boi się, że nie zdąży uratować swojego dziecka ze żłobka. Jeszcze inna pisze, że myśli o zbudowaniu schronu dla rodziny. Mieszkają przy lesie i mają do tego warunki. Nawet wybrali wstępnie miejsce.

Strach, ten, który od zawsze pozwalał nam uniknąć zagrożenia, jest dobrym doradcą. Długotrwały lęk nie jest. A wiele osób żyje w takim lęku, co więcej, przeniosło go z czasu pandemii. Wybuch wojny pobudził tlące się niepokoje z okresu walki z COVID-19. Jednak radzenie sobie z lękiem w tej sytuacji jest bardzo ważne – nie tylko ze względu na nas i nasze samopoczucie, ale również ze względu na innych, ponieważ, najlepszy ratownik to żywy ratownik. W związku z tym, jeśli będę się bał i będę żył cały czas w strachu, to nie będę w stanie pomóc tym ludziom, którzy tej pomocy potrzebują. Myślę, że wiele osób to zrozumiało, że to, że oni będą się bać, w niczym nie pomoże ludziom, którzy przeżywają prawdziwe dramaty, uciekając ze swoich domów z jedną walizką.

A co myśli pan o takim podejściu: "Wyłączyłam się od mediów, nie oglądam telewizji, nie słucham radia, nie czytam o wojnie. Nie jestem w stanie tego wytrzymać"?

Nie ma jednego wzoru na to, jak powinniśmy reagować. Jeśli jest tak, że komuś to pomaga i ktoś dzięki temu czuje się lepiej, może normalnie funkcjonować, to bardzo dobrze. Są ludzie, którzy nieustannie potrzebują kroplówki z mediów i dostarczają sobie informacje co 10 minut czy co godzinę. Muszą obejrzeć wszystkie bloki informacyjne albo zaraz po przebudzeniu przeczytać wszystkie wiadomości. Ja bardzo cenię osoby, które na tyle znają siebie, że wiedzą, kiedy odciąć się od czegoś, co im szkodzi. Jeśli ktoś wie, że nieustanny dostęp do informacji podsyca w nim niepokój i świadomie z tego rezygnuje, to chylę czoła przed taką świadomością. I tym samym chciałbym zaznaczyć, że to jest czas na przyjrzenie się sobie, bo wszystko wskazuje na to, że ten konflikt będzie jeszcze trwał i nie wiemy, jakie to będzie miało konsekwencje długoterminowo. Jeśli zauważymy, że nieustanna porcja wiadomości z wojny nam nie służy, to postarajmy się to ograniczyć.

Ale jednak ciężko się od tego izolować, nie wiedzieć zupełnie, co się dzieje.

Znam wiele przykładów, że można. Przecież i tak w końcu dowiemy się, jeśli wydarzy się coś przełomowego. Być może nieco później. A jednocześnie do tego czasu nie będziemy żyć w nieustannym lęku. Czy to, że nie będę na bieżąco z działaniami na froncie, coś zmieni w moim życiu? Jeśli nie jesteśmy reporterami i dziennikarzami, to niewiele.

Jedna z kobiet napisała, że po raz pierwszy zdarzyło jej się płakać, oglądając wieczorne wiadomości. Nie może znieść cierpienia, jakie przeżywają ci ludzie. Myśli pan, że jest jakiś sposób na to, by być na bieżąco, ale zachować przy tym zdrowie psychiczne?

Tak, jest parę sposobów. Można poprosić bliską osobę o to, żeby filtrowała nam wiadomości. Osoby, które nas znają, wiedzą, co na pewno musimy wiedzieć, a czego nie. Można wybrać medium, które nam najbardziej odpowiada. Zrezygnować z tych, które tylko straszą i jedną wiadomość zapętlają w celu podtrzymania uwagi odbiorców. Można zrezygnować z bardzo sugestywnej telewizji na rzecz radia lub portali informacyjnych. Można zdać się na to, co o wojnie mówią eksperci i słuchać ich podcastów. Dla mnie autorytetem w tej dziedzinie jest dr Jacek Bartosiak. Znakomicie filtruje wiadomości Łukasz Bok na swoim koncie @lukaszbok_kiks, a z dystansem niezawodne Make Life Harder.

A jaką wagę ma w tym wszystkim to, że Polacy ucierpieli podczas II wojny światowej? Czy to na nas w jakiś sposób oddziałuje? Pewna kobieta na jednej z grup napisała, w moim odczuciu bardzo trafnie, że jeszcze błąkają się w naszym społeczeństwie duchy poprzedniej wojny, a przyszła nowa.

Na szczęście jeszcze tej kolejnej nie ma i miejmy nadzieję, że nie będzie. To, co się dzieje w Ukrainie, dzieje się poza naszymi granicami i bezpośrednio tak mocno tego nie odczuwamy. Natomiast na pewno II wojna światowa jest bardzo obecna w świadomości Polaków, chociaż myślę, że w ciągu ostatnich lat bardzo to przygasło, a popkultura wojnę zromantyzowała, zmiękczyła ogrom jej cierpienia i zniszczenia.

Epigenetyka mówi o tym, że dziedziczymy traumy po poprzednich pokoleniach, w tym przypadku po tych, które przeżyły II wojnę światową. I te traumy mogą się w tej chwili w nas budzić. Dla mnie to bardzo osobista historia, bo w mojej rodzinie trauma wojenna jest bardzo silna. Wskutek tego, że moja rodzina bardzo ucierpiała ze strony Niemców i Sowietów, dewastująca pamięć o wojnie jest nadal żywa. Przy czym z tego co widzę po sobie i moich bliskich, nie służy ona podgrzewaniu lęku. Jest natomiast związana z bardzo wysokim stopniem przystosowania się do otaczających warunków.

Świadomość tego, że nasi przodkowie musieli uciekać z domów, nie mieli dokąd wracać, byli poddawani torturom i ginęli, sprawia, że nie przywiązujemy się do rzeczy i miejsc. Mamy też bardzo silnie zakorzenione poczucie siły, która pozwala nam nie tylko na podjęcie walki, ale również daje dużą nadzieję na odbudowę życia po zniszczeniu. Niemniej wolałbym, żebyśmy nigdy nie musieli tego konfrontować z realną wojną.

Jak to się stało, że jeszcze miesiąc temu każdy z nas żył pandemią, a dziś informacje o niej to zaledwie ułamek, ledwo zauważalny w lawinie newsów o wojnie? Oczywiście media mają też pewne moce przerobowe, a to jest teraz numer jeden, ale generalnie dla większości społeczeństwa pandemia już się skończyła.

Społeczną świadomość kształtują media. I właściwie można powiedzieć, że to państwo, dziennikarki, dziennikarze zdecydowaliście o tym i cały czas decydujecie, ile miejsca poświęcicie wojnie, a ile miejsca poświęcicie pandemii. Mam świadomość, że pandemia jeszcze o sobie przypomni w kontekście kryzysu uchodźczego. A poza tym, jeśli spojrzymy na to bardzo cynicznie, to pandemia była już dla mediów tematem zgranym, na którym trudno byłoby dziś budować zasięgi, przytrzymać przy sobie odbiorców. Wojna jest gorącą informacją i po prostu przykryła pandemię, ogromną tragedię, która nie zapominajmy, w Polsce pociągnęła za sobą setki tysięcy ofiar.

Jak daleko jest od zmniejszenia zainteresowania tematem wojny w Ukrainie do niechęci i odrzucenia problemu?

Przyjmuje się, że średnio dwa tygodnie jesteśmy w euforii zainteresowania tematem, później, przez trzy tygodnie po pierwszym amoku dochodzimy do siebie i rozglądamy się, o co tak naprawdę chodzi, a po tych w sumie pięciu tygodniach przestaje nas to interesować, a w miejsce euforii pojawia się zniechęcenie, gniew i znieczulenie. Dwa tygodnie euforii mamy za sobą i teraz warto się przyglądać temu, co będzie.

Euforia będzie się nadal utrzymywać czy raczej będziemy studzić emocje?

To, że rozmawiamy na ten temat, jest przykładem na to, że euforia powoli mija. Być może przechodzimy właśnie w fazę realnego oglądu rzeczywistości. Mam nadzieję, że ona będzie trwała jak najdłużej. Chociaż świadomość tego, jak działają ludzie, rodzi podejrzenia, że będzie spora grupa osób - przy ogromnym wsparciu różnych dziwnych polityków, na przykład z Konfederacji i z partii rządzącej, którzy pobudzą ludzi do złych działań i złego odbioru tego, co się dzieje w Ukrainie, ale też tego, co się dzieje w Polsce. Dokładnie dwa lata temu mieliśmy w sobie ogrom wdzięczności do lekarzy za to, że walczą z pandemią, a potem oblewaliśmy farbą ich samochody i mówiliśmy, że na pandemii zarabiają i próbują nas oszukiwać.

Co będzie, jeśli dojdziemy do tego momentu, tej trzeciej fazy niechęci?

Mamy w Polsce już ponad milion Ukraińców i Ukrainek. Gdybyśmy mieli mądrą władzę, to można by było – wzorem Niemiec – zamienić kryzys uchodźczy w szansę dla kraju. Niestety mamy rząd populistyczny, który wykorzysta uchodźców i naszą naiwność w celu zbudowania sobie poparcia przed kolejnymi wyborami, po raz kolejny niemiłosiernie skłócając nas ze sobą. Nie mam złudzeń, że cynicznie to wykorzystają. Takie działanie to pośrednio granie na korzyść Putina.

Pojawiają się także głosy obaw, że obywatele Ukrainy zabiorą nam pracę, dostali lepsze warunki korzystania z opieki zdrowotnej, że dostają więcej zasiłków niż my, Polacy. Rozumie pan te argumenty, złość? Dlaczego tak się dzieje?

Mogę zrozumieć ludzkie obawy, ale tak jak nie rozumiem, z jakiego powodu jedni uchodźcy są lepsi od innych, tak nie potrafię zrozumieć, że możemy bać się ludzi, którzy mogą nam pomóc zmienić Polskę we wspaniały, wielokulturowy kraj. Piękne, oddolne działania tysięcy Polek i Polaków, którzy przy zerowym wsparciu rządu zdołali przyjąć pod swoje dachy setki tysięcy uchodźców z Ukrainy, pokazują, że mamy możliwości, żeby stali się częścią naszego społeczeństwa. Choć najbardziej życzę im tego, żeby wojna się skończyła, a oni mogli wrócić do swoich domów, powoli odbudowywać swoją ojczyznę, z pamięcią o tym, że na zachodzie, w Polsce, mają mnóstwo przyjaciół, na których zawsze mogą liczyć.

Dr Tomasz Sobierajski - socjolog, metodolog, analityk, ekspert w międzynarodowych, multidyscyplinarnych zespołach badawczych, adiunkt na Uniwersytecie Warszawskim.

Źródło artykułu:WP Kobieta
wojna w Ukrainieukraińcy w polscewojna

Wybrane dla Ciebie