Skandal na wrocławskiej uczelni. Pani profesor: "ty dzielnicowa k****"
"Ta mocno zużyta przez innych stara panna jest najgorszym pracownikiem naukowym na uczelni, a profesor jeździ z nią na konferencje jako sexservice" - smsy o takiej treści przez lata bombardowały nie tylko Marię, ale także jej najbliższych i współpracowników. Sprawa prześladowania profesora i pani adiunkt wreszcie została rozwiązana, choć bez wątpienia nie tak, jak powinna.
04.04.2018 | aktual.: 04.04.2018 21:29
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Miłosny dramat na jednej z wrocławskich uczelni opisała Gazeta Wyborcza. Autor tekstu zaznaczył, że imiona zostały zmienione dla dobra poszkodowanych osób.
Doktor Maria L. pracowała na tej samej uczelni, na której pracował jej życiowy partner - 62-letni Konrad M. Latem 2012 roku Maria zaczęła dostawać niepokojące smsy. "Dajesz du.... su..!". "Ty dzielnicowa kur.." - pisał anonimowy nadawca. Smsy dotyczyły nie tylko kobiety, ale także jej partnera, którego prześladowca nazywał "podstarzałym profesorkiem, figlującym ostatkiem sił".
Mijały miesiące, a dręczyciel nie odpuszczał - Maria otrzymywała głuche telefony i na każdym kroku czuła się obserwowana. Wiadomości zaczęły docierać także do syna profesora - "Ta mocno zużyta przez innych stara panna jest najgorszym pracownikiem naukowym na uczelni, a profesor broni jej bez wstydu, faworyzuje, sypia z nią, urywając się z pracy, jeździ z nią na konferencje jako sexservice" - pisał prześladowca. W końcu wiadomości zaczęły przychodzić także na skrzynkę rektora.
Maria nie mogła wytrzymać psychicznie. Chodziła po uczelni w ciemnych okularach i dosłownie bała się o swoje życie. Trafiła pod opiekę psychologa, który jednoznacznie stwierdził, że ma objawy charakterystyczne dla ofiar stalkingu.
Maria ani Konrad nie mogli liczyć na wsparcie rektora uczelni. Postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i dokładnie przeanalizowali treść maili i smsów - doszli do wniosku, że nadawcą musi być osobą, która dobrze ich zna, wie kiedy wyjeżdżają, kiedy kończą i rozpoczynają pracę. Podejrzenia padły na profesor Beatę C., byłą partnerkę Konrada. W maju 2014 roku policja przeszukała dom Beaty i uznała, że to właśnie z jej komputera wysłano część obraźliwych maili.
Beata C. nie mogła zostać dyscyplinarnie zwolniona z uczelni, bo o winie osoby na tak wysokim stanowisku może decydować tylko Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Początkowo uznano, że sprawę załatwią publiczne przeprosiny i po tysiąc zł odszkodowania dla Marii i Konrada. Gdy para odwołała się od orzeczenia, kwotę zwiększono do pięciu tysięcy. Jednak od tego orzeczenia odwołała się Beata C. i w końcu sprawę umorzono.
Dziś Beata i Konrad wciąż pracują na jednej uczelni. W przeciwieństwie do Marii, która została zwolniona na mocy decyzji grona profesorów, w którym znajdowała się między innymi Beata (choć sprawa stalkingu wyszła już na jaw). Losy prześladowczyni potoczyły się zupełnie inaczej - niedawno awansowała na stanowisko pełnomocnika rektora. Maria L. zażądała zadośćuczynienia od uczelni, za mobbing i bezpodstawne zwolnienie. Władze wypłaciły jej niemal 50 tys. zł odszkodowania.
Źródło: Gazeta Wyborcza