Ślązaczki idą do urn. " Zawsze ktoś nami rządził"
Kobiety ze Śląska przekonują, że to już nie te czasy, gdy kobieta była tylko żoną swojego męża. Teraz one nie tylko dbają o dom, ale też angażują się społecznie i chcą mieć wpływ na losy Polski.
07.07.2020 18:13
Tuż przed finałem kampanii wyborczej Rafał Trzaskowski i jego żona odwiedzili Śląsk. Małgorzata Trzaskowska spotkała się z grupą Ślązaczek, które podzieliły się z nią swoimi spostrzeżeniami na temat sytuacji kobiet w tym regionie i poruszyły wiele społecznych kwestii.
W związku z tym postanowiliśmy zapytać inne mieszkanki tej części Polski o to, jak im się żyje oraz czego oczekują od osób sprawujących władzę. Jak się okazuje, współczesne Ślązaczki przełamują stereotyp dziołchy, która koncentruje się wyłącznie na swojej rodzinie, a decydowanie o losach kraju zostawia mężowi.
Ogarniaczki
Martyna Wieczorek z dumą podkreśla swoje pochodzenie i mówi wprost, że jej serce jest wielkie i gorące jak rozżarzony węgiel. Kobieta urodziła się w Rybniku, a w wieku 19 lat przeprowadziła się do Krakowa. Jednak dwa lata temu postanowiła wrócić na Śląsk, bo zrozumiała, że to tam czuje się najlepiej. – Jestem dumna z naszej kultury, tradycji i tego, kim jesteśmy. Widzę ogromny potencjał w naszym regionie i wiem, że może się rozwijać na różnych płaszczyznach – podkreśla.
Zdaniem 30-latki, Ślązaczki wyróżniają się na tle reszty Polek. – Myślę, że charakterologicznie bliżej jest nam do włoskiej Mammy niż do Matki Polki. Jesteśmy tzw. ogarniaczkami. Mimo różnych przeciwności potrafimy świetnie zorganizować swój czas, robić kilka rzeczy jednocześnie, zadbać zarówno o sprawy zawodowe, jak i o dom. Przez to czasem jesteśmy odbierane jako butne, ale to niewłaściwa interpretacja. My po prostu bierzemy sprawy w swoje ręce – wylicza Martyna.
Kobieta nie kryje, że rodzina i przywiązanie do tradycji nadal są na piedestale wartości dla wielu z nich, jednak to już nie są kobiety, które interesowały się wyłącznie tym, co ugotować mężowi oraz, czy dzieci odrobiły lekcje.
Martynie wtóruje Julia Oleś, Ślązaczka prowadząca własną firmę oraz wychowująca kilkuletniego syna. – Wydaje mi się, że kiedyś kobiety koncentrowały się przede wszystkim na rodzinnym poletku, dlatego, że czuły się zobowiązane wziąć na siebie odpowiedzialność za wszystkie domowe obowiązki. Chciały odciążyć męża pracującego w kopalni, bo zdawały sobie sprawę, jak ciężką ma pracę – wspomina Julia. – Dzisiaj nie ma już tylu górników, dlatego zmieniło się zarówno postrzeganie pracy, jak i podział obowiązków w domach w związku z tym jest czas na inne sprawy – dodaje.
Oczywiście nie we wszystkich częściach regionu. – Nadal są miejsca, gdzie kobiecie przypisuje się obowiązek dbania o rodzinę. Na stole powinien być dwudaniowy obiad, a jeśli facet wyjdzie z domu w pomiętej koszuli, to ludzie dziwią się, jak baba mogła go tak wypuścić – opowiada Julia. – Nad tym musimy jeszcze popracować – dodaje.
Zdaniem Martyny Wieczorek krecią robotę zrobiły śląskie seriale. – Ogromną krzywdę wyrządziła nam telenowela "Święta Wojna". Bohaterowie to niezaradny Ślązak, kolega ze znienawidzonej Warszawy oraz żona Ślązaka – głośna baba, której życie kręci się tylko wokół domu. Tymczasem ludzie tutaj są dzisiaj zupełnie inni. Owszem, jesteśmy dumni ze swojego pochodzenia i nadal rodzina to świętość, ale interesują nas sprawy Polski, czujemy się jej częścią, chcemy brać aktywny udział w życiu społecznym – zapewnia.
Katarzyna Siwczyk, dziennikarka, autorka programu i książki "Kobieta ze Śląska", na co dzień rozmawia z tamtejszymi kobietami. – To już nie te czasy, gdy kobieta była tylko żoną swojego męża. Dzisiaj wiele z nich nie tylko robi imponujące kariery, ale również podejmuje się zawodów i zajęć, które przez lata były kojarzone wyłącznie z mężczyznami, jak np. piłka nożna czy boks – wylicza.
Ślązaczki mają dzisiaj większą przestrzeń do działania i potrafią dobrze to wykorzystać. - Na Śląsku działa wiele różnorodnych kobiecych stowarzyszeń, które podejmują ważne tematy, jak np. równouprawnienie, prawa kobiet, problemy związane z ekologią – podkreśla Katarzyna.
Wiedzą, czego chcą
Wszystkie bohaterki zgodnie podkreślają, że zaangażowanie społeczne Ślązaczek w połączeniu z ich charakterem potrafi przynieść imponujące rezultaty. – My nie poddajemy się z byle powodu, walczymy o swoje, bronimy swoich racji. Niektórzy mówią, że jesteśmy butne, ale ja określiłabym to jako hart ducha, który pomaga nam osiągać swoje cele – dopowiada Martyna.
- Gdy kobieta ze Śląska bierze się za coś, to robi to na sto procent i nie zważa na przeciwności, dlatego lepiej nie zachodzić nam za skórę – mówi z uśmiechem Julia, którą od razu pytam o to, w jakich kwestiach można podpaść Ślązaczce.
Kobieta odpowiada bez zastanowienia. – W sprawach związanych z rodziną. My doskonale wiemy, jak mamy wychowywać swoje dzieci, jak prowadzić dom, dlatego, gdy ktoś wtrąca się i narzuca nam swoje zdanie, to niech będzie gotowy na ostrą reakcję. Mam tutaj na myśli również rządzących – Irytują mnie próby odbierania nam prawa do samostanowienia lub mydlenie oczu świadczeniami socjalnymi. Ja doskonale wiem, że dostaję 500 złotych, ale w zamian odbiera mi się 700 zł – twierdzi.
Julia Oleś chciałaby żyć w kraju, w którym szanuje się zdanie każdego obywatela i zapewnia mu bezpieczeństwo. – Wydaje mi się, że wbrew pozorom Ślązacy są bardziej otwarci i tolerancyjni niż się wydaje. Dobrym przykładem jest chociażby różnorodność pod względem religijnym. Ja sama miałam na osiedlu z jednej strony kościół katolicki, a z drugiej ewangelicki i wszyscy żyliśmy w zgodzie – wspomina.
Z kolei Katarzyna mówi, że marzy jej się, aby Śląsk w końcu przestał być w jakikolwiek sposób hejtowany. – To, że mamy inną kulturę i tożsamość, którą potrafimy się szczycić, to moim zdaniem jest powód do dumy, a nie pretekst do tego, aby nas wytykać palcami. Pora skończyć patrzeć na nas jak na odmieńców. To dotyczy też kobiet. Panie na Śląsku mierzą się przecież z takimi samymi problemami jak reszta Polek – zaznacza.
Katarzyna, Martyna i Julia nie zamierzają bezczynnie przyglądać się sytuacji w kraju i idą na wybory. Martyna wyraźnie zauważa, że coraz więcej Ślązaków czuje tę powinność. – Z domu wyniosłam obowiązek głosowania. Wybory to zawsze było święto i jako dzieciak chodziłam z rodzicami na głosowanie tylko po to, żeby wrzucić ich głos do urny. Uważam, że to też jest zakorzenione w historii, tutejszych plebiscytach i tego, że zawsze ktoś nami, Ślązakami, rządził, dlatego teraz mamy poczucie, że chcemy w końcu decydować sami za siebie – tłumaczy Martyna Wieczorek.
Odzwierciedlają to statystyki. W pierwszej turze wyborów frekwencja w województwie śląskim była rekordowa i wyniosła 64,20 proc. Co do podziału głosów to w przypadku mieszkańców dużych, śląskich miast, rozłożyły się one prawie po połowie. Na Andrzeja Dudę oddano 354 783 głosy, a na Rafała Trzaskowskiego 351 801 głosów. Obecny prezydent wygrał m.in. w Zabrzu i Częstochowie, a Rafał Trzaskowski triumfował w Katowicach, Sosnowcu czy Gliwicach.