Śmierć księżnej Diany. Jak wyglądały ostatnie godziny jej życia?
Śmierć księżny Diany 31 sierpnia 1997 roku wstrząsną ludźmi na całym świecie. Podziwiana przez miliony za swoją działalność charytatywną Diana zginęła w wypadku samochodowym mając zaledwie 36 lat. Oto, jak wyglądały ostatnie godziny jej życia.
19.11.2021 19:57
Zaledwie kilka dni wcześniej opinia publiczna z przyjemnością oglądała zdjęcia, na których księżna relaksowała się na śródziemnomorskich wakacjach u boku nowego ukochanego, Dodiego al-Fayeda. Ludzi fascynowało to, że kobieta, która tak wiele wycierpiała, wreszcie osiągnęła osobiste szczęście i zadowolenie – przynajmniej na jakiś czas. (…)
Diana i Dodi
Opinia publiczna wyczuwała zmiany w życiu księżnej, a to sprawiło, że nagłość jej śmierci była jeszcze trudniejsza do zniesienia. (…) Niezbyt pocieszające było to, że ostatnie dni jej życia przypominały prawdziwą idyllę, że spędzała sam na sam z Dodim już drugie wakacje, pływając u wybrzeży Sardynii należącym do jego ojca jachtem "Jonikal". Planowali zakończyć te wakacje nocą, w Paryżu. Diana miała potem polecieć do Wielkiej Brytanii, by spotkać się z synami. Śledzący ich paparazzi byli prawdziwym utrapieniem.
Otwarcie wykłócali się z załogą jachtu, więc Diana i Dodi nie mogli się doczekać wyjazdu do Paryża. Kiedy jednak w ciepłe sobotnie popołudnie przybyli na podparyskie lotnisko Le Bourget, paparazzi już na nich czekali. Podobnie jak kierowcy i ochroniarze z hotelu Ritz, którego właścicielem jest Mohamed al-Fayed.
W drodze do pięciogwiazdkowego hotelu zatrzymali się w miejscu, które kiedyś było paryskim domem księcia i księżnej Windsoru, a wtedy kolejnym klejnotem w koronie al-Fayeda, aby Dodi mógł oprowadzić swą księżniczkę po pięknie odrestaurowanej rezydencji i jej wspaniałych ogrodach. Kiedy jechali z lotniska, śledziło ich wielu fotografów na motocyklach. Mknęli za ich mercedesem, by pstryknąć im zdjęcie.
Ochroniarz Kes Wingfield, jadący drugim samochodem wraz z Henrim Paulem, który odegrał decydującą rolę w tym, co ich później spotkało, wspominał, że księżna, choć zirytowana obecnością pędzących za nimi fotografów, bardziej obawiała się, że któryś z nich się przewróci i zrobi sobie krzywdę.
Pierścionek "Powiedz Tak"
Tego pamiętnego popołudnia denerwowali ją nie tylko paparazzi. Po przybyciu do Ritza odebrała telefon od zaniepokojonego Williama, którego poproszono o wzięcie udziału w sesji zdjęciowej w Eton, gdzie miał rozpocząć trzecią klasę. Zgodnie z umową między mediami a Pałacem w zamian za zostawienie młodych książąt w spokoju Pałac miał umożliwić dziennikarzom zrobienie chłopcom oficjalnych zdjęć. William obawiał się, że jego młodszy brat poczuje się pominięty. Diana podzielała te obawy.
Kiedy układała w Ritzu włosy, z pewnością rozmyślała o tej rozmowie, ostatniej ze starszym synem. Około wpół do siódmej Dodi odwiedził pobliski sklep jubilerski Alberta Repossiego, w którym przerobiono pierścionek "Powiedz Tak", wybrany przez Dianę podczas zakupów w Monte Carlo w trakcie rejsu po Morzu Śródziemnym. Późnym wieczorem planowali wpaść do wspaniałego apartamentu Dodiego na Polach Elizejskich, a potem zjeść kolację w restauracji Le Benoit w pobliżu Centrum Pompidou.
Czy to właśnie tam Dodi zamierzał wyznać księżnej miłość, wręczyć jej pierścionek – znaleziony później w jego mieszkaniu – i poprosić ją o rękę? Z ich rozmów z przyjaciółmi, które odbyli tamtego wieczoru, wynikało, że ich krótki romans miał nabrać znaczenia i być może przerodzić się w coś poważniejszego.
"To bardzo poważna sprawa. Pobierzemy się"
Wcześniej Diana zadzwoniła do Richarda Kaya, reportera "Daily Mail". Dobrze się znali od czasu jej pierwszej samodzielnej wizyty zagranicznej w Nepalu w 1993 roku. W trakcie tej rozmowy Kay odniósł wrażenie, że księżna jest zakochana z wzajemnością. Domyślił się, że są "przeszczęśliwi".
Tego samego wieczoru Dodi rozmawiał z saudyjskim milionerem Hassanem Yassinem, bratem jego ojczyma, który przebywał w tym czasie w Ritzu, i powiedział mu: "To bardzo poważna sprawa. Pobierzemy się". Hassan wspominał później: "Bardzo się cieszyłem jego szczęściem, cieszyłem się szczęściem ich obojga".
Tuż po dziewiętnastej Diana i Dodi pojechali do znajdującego się niedaleko apartamentu Dodiego. Spędzili tam kilka godzin. Fotografom udało się zrobić im zdjęcia, kiedy wychodzili z hotelu, a potem przed wejściem do apartamentu, w którym znaleziono później dowody sympatii Diany – obcinaczkę do cygar i spinki do mankietów jej ojca. Ponieważ wszędzie wokół wciąż czaili się dziennikarze, postanowili odwołać rezerwację w restauracji i wrócić na kolację do Ritza.
O dwudziestej pierwszej księżna w czarnej marynarce i białych dżinsach i jej ukochany w brązowej zamszowej kurtce wyglądali na zażenowanych. Nastrój psuły im jeszcze bardziej spojrzenia innych gości dwugwiazdkowej restauracji Espadon. Wrócili więc do apartamentu cesarskiego za sześć tysięcy funtów za noc, gdzie Diana zjadła jajecznicę ze szparagami, a potem solę.
Jak wyprowadzić paparazzich w pole?
Podczas posiłku wezwano Henriego Paula, zastępcę szefa ochrony hotelu, który zakończył służbę trzy godziny wcześniej, i poproszono, aby zorganizował powrót pary na noc do apartamentu Dodiego. Czekał tam na Dianę napisany przez ukochanego wiersz miłosny, wygrawerowany na srebrnej tabliczce. Włożył go jej pod poduszkę. Nigdy nie było jej dane go przeczytać.
W tym czasie przed hotelem od kilku godzin czekała na nich coraz liczniejsza grupa fotoreporterów. Henri Paul, który znał kilku z nich z imienia i nazwiska, wychodził na zewnątrz, rozmawiał i przekomarzał się z nimi, kiedy pytali, o której zakochani opuszczą hotel. Jego szef, Dodi al-Fayed, miał jednak inny pomysł.
Według ochroniarza Kesa Wingfielda wymyślił, jak wyprowadzić fotografów w pole. Plan był dość prosty: samochody wabiki miały wyjechać od frontu Ritza i zwabić paparazzich, co pozwoliłoby Dodiemu i Dianie wyruszyć od tyłu i spokojnie wrócić do apartamentu na Polach Elizejskich.
Dwadzieścia minut po północy mercedes S280, w którym znajdowali się Diana, Dodi, Henri Paul jako kierowca i ochroniarz Trevor Rees-Jones, ruszył spod tylnego wejścia do hotelu. Henri Paul miał krzyknąć do garstki dziennikarzy: "Odpuśćcie sobie pogoń, i tak nas nie złapiecie!". Fotografom udało się zrobić zdjęcia księżnej zasłaniającej twarz rękami, gdy samochód odjeżdżał spod hotelu.
Pijany kierowca
Szczegóły dotyczące następnych kilku minut pozostają niejasne, ponieważ rzecznicy różnych stron przekręcają każdy skrawek dostępnego dowodu, by uniknąć odpowiedzialności za to, co się stało tamtej nocy. Nie ma wątpliwości co do tego, że kierowca, Henri Paul, był pijany, i to bardzo: zawartość alkoholu w jego organizmie trzykrotnie przekroczyła dopuszczalny poziom. W jego krwi stwierdzono również obecność różnych leków, między innymi antydepresyjnego i stosowanego w leczeniu alkoholizmu.
Przy takiej ilości alkoholu we krwi prawdopodobieństwo, że spowoduje wypadek, było sześćset razy wyższe, niż gdyby był trzeźwy. Pod wpływem alkoholu, leków i adrenaliny, pragnąc dopilnować, by wybieg Dodiego zadziałał, prowadził jak szalony. Pędził przez teren zabudowany z zawrotną prędkością. Dominic Lawson, były redaktor "Sunday Telegraph" i przyjaciel księżnej, zauważył:
Pijany czy trzeźwy, żaden szofer nie jechałby z prędkością ponad stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę przez tunel z ograniczeniem do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, chyba że dostałby taki rozkaz od szefa"
Na placu Zgody jeden z fotografów zauważył, że samochód przejechał na czerwonym świetle i popędził z ogromną prędkością w kierunku przejścia podziemnego na Place de l’Alma na północnym brzegu Sekwany.
Około dwunastej dwadzieścia cztery mercedes jadący z prędkością stu czterdziestu, może stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę wjechał w słabo oświetlony tunel. Henri Paul stracił panowanie nad kierownicą i samochód uderzył w niezabezpieczony betonowy słup dzielący jezdnie. Wpadł w poślizg i zatrzymał się, skierowany pod prąd.
Huk głośny jak wybuch bomby
Kierowca i Dodi zginęli na miejscu, a ochroniarz, jedyny pasażer mający zapięte pasy, został poważnie ranny i odzyskał przytomność dopiero dwa tygodnie później. Księżna została uwięziona między przednimi i tylnymi siedzeniami, była śmiertelnie ranna i nieprzytomna. Pierwsi na miejsce wypadku dotarli ścigający ich fotoreporterzy, jadący jakieś trzysta metrów za nimi. Później zeznali, że w chwili zderzenia huk był tak głośny, że myśleli, że Diana padła ofiarą bomby.
Przejeżdżający obok francuski lekarz Frédéric Maillez udzielił poszkodowanym pierwszej pomocy, ale nie rozpoznał oddychającej z trudem kobiety. Według niego była nieświadoma, jęczała i wymachiwała rękami.
Kiedy przybyła pomoc, kilku paparazzich nadal kręciło się wokół samochodu i robiło zdjęcia. Jeden z nich, Romuald Rat, przeszkolony w udzielaniu pierwszej pomocy, otworzył tylne drzwi, rzekomo w celu sprawdzenia pulsu Diany, i zaczął ją pocieszać po angielsku.
Inni byli mniej wyrozumiali: powiedzieli potem, że otworzył drzwi, aby on i jego koledzy mogli zrobić lepsze zdjęcia. Kiedy pojawiły się pierwsze, niepełne jeszcze relacje, wiele osób uderzyło to, że fotografowie nie pomogli umierającej księżnej ani nie zadzwonili po pogotowie. Wstępne raporty policyjne są opisem chaosu z błyskami fleszy i aparatami trzaskającymi jak ogień z karabinu maszynowego z prawej strony samochodu, tam, gdzie drzwi były otwarte.
Policjanci, którzy przyjechali jako pierwsi, musieli nawet wezwać posiłki, aby uporać się z agresywnymi dziennikarzami. Ich pogoń za Dianą początkowo wskazywała na to, że została dosłownie zaszczuta na śmierć. Po wszystkim aresztowano siedmiu fotografów i przeprowadzono oficjalne śledztwo: oskarżono ich o nieumyślne spowodowanie śmierci i nieudzielenie pomocy ofiarom wypadku.
Zmarła prawdopodobnie 20 minut po wypadku
To jedna z wielu ironii losu w przesiąkniętym tragedią życiu Diany: gdy była jeszcze żoną Karola, jednym z jej największych pragnień był weekend w Paryżu bez ochroniarzy i fotografów. Chciała zniknąć w tłumie.
Tymczasem życie wymykało jej się z rąk, klakson mercedesa ryczał żałośnie, jakby wygrywał makabryczne ostatnie pożegnanie, i jej dorosłe życie kończyło się tak, jak się zaczęło, w bezwstydnym przerywanym uścisku lampy błyskowej. Nie zdołała uciec przed przeszłością nawet w wymarzonym mieście.
Ekipy ratunkowe potrzebowały godziny, aby ustabilizować jej stan i wyciągnąć ją ze zmiażdżonego wraku. Potem została powoli przewieziona do pobliskiego szpitala La Pitié-Salpêtrière – czekała ją operacja. Było już jednak zdecydowanie za późno. Doznała rozległych obrażeń głowy i klatki piersiowej i choć lekarze robili wszystko, co w ich mocy, wiedzieli, że sprawa jest przegrana.
O czwartej nad ranem – w Londynie była trzecia – stwierdzono zgon. Z raportu z sekcji zwłok wynika, że księżna, która nie odzyskała przytomności, prawdopodobnie zmarła jakieś dwadzieścia minut po katastrofie. Kilka dni później jej matka, Frances Shand Kydd, powiedziała: Wiem, jak rozległych obrażeń doznała, i przysięgam wszystkim, że nic nie czuła. W ogóle nie cierpiała. – Potem dodała: – Wiem to z pierwszej ręki".
Uznano, że w ten sposób udzieliła reprymendy Mohamedowi al-Fayedowi, który w wieczór przed pogrzebem opowiedział o tym, że podczas spotkania w Harrodsie przekazał lady Sarah McCorquodale ostatnie słowa jej młodszej siostry. Odrzucenie przez panią Shand Kydd wersji o "ostatnich słowach" poparło oświadczenie pierwszego lekarza, który przybył na miejsce wypadku.
Kto był winny?
Wkrótce po wypadku przebywający w Balmoral królowa i książę Karol zostali obudzeni przez asystentów i poinformowani, że Diana doznała ciężkich obrażeń. Książę przez całą noc słuchał komunikatów radiowych, ale synów obudził dopiero nad ranem. To wtedy przekazał im tę straszną wiadomość. "Wiedziałem, że coś się dzieje, przez całą noc się budziłem", wspominał później książę William.
Wiadomość o śmierci księżnej została przekazana premierowi Tony’emu Blairowi i siostrom Diany, lady Sarah McCorquodale i lady Jane Fellowes. O czwartej czterdzieści jeden wydano krótki komunikat na temat tragedii. "Agencja Press Association dowiedziała się z brytyjskich źródeł, że Diana, księżna Walii, zmarła dziś nad ranem".
Naród starał się pojąć ogrom straty, pojawiła się więc potrzeba obwinienia kogoś za wypadek. Było to nieuchronne następstwo żałoby. Zanim się okazało, że kierowca był pijany i że przekroczył dozwoloną prędkość, oskarżono dziennikarzy. Jako pierwszy wskazał na nich przebywający wówczas w Afryce Południowej hrabia Spencer. (…)
Rodzina al-Fayedów również ruszyła do boju: jej prawnicy wytoczyli cywilny proces fotografom, którzy zostali zatrzymani na miejscu wypadku. Rzecznik rodziny potępił zachowanie paparazzich.
"Zdaniem pana al-Fayeda nie ma wątpliwości, że do tej tragedii by nie doszło, gdyby nie dziennikarze, którzy od kilku tygodni prześladowali pana al-Fayeda i księżną". Powiedział, że paparazzi zachowywali się jak "Apacze otaczający dyliżans Wells Fargo, tyle że strzelali nie strzałami, a lampami błyskowymi w oczy kierowcy". Głównym przedmiotem dyskusji było to, czy dziennikarze spowodowali wypadek bezpośrednio, czy też ich niepożądana obecność pośrednio przyczyniła się do tragedii. Wzajemne oskarżenia rzucano przez cały tydzień.
Przeczytaj również szczerą relację Diany o romansie księcia Karola i Camilli Parker Bowles. "Płakałam jak nigdy wcześniej".
Artykuł stanowi fragment książki Andrew Mortona pt. "Diana. Jej historia". Jej nowe wydanie ukazało się nakładem wydawnictwa Marginesy.
Andrew Morton - brytyjski dziennikarz, autor wielu bestsellerowych biografii sławnych ludzi.