Spędziłam dwie noce w beczce. "Wystarczy przekręcić się na brzuch, by patrzeć wprost na las"
W Małopolsce w beczkach nocowano już w latach 60. Gdy u naszych zachodnich sąsiadów ta forma wypoczynku zaczynała rozkwitać, w Polsce próżno było jej szukać. Przegrała z przyczepami campingowymi, drewnianymi domkami i namiotami. Dziś wraca nieśmiało, na razie niespiesznie. Ma szanse stać się turystycznym hitem?
22.07.2023 | aktual.: 24.07.2023 12:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl.
Wszystkie teksty powstałe w ramach cyklu #JedziemyWPolskę znajdziesz tutaj.
W niemieckim Legolandzie, holenderskim Stavoren, nad portugalską rzeką Douro, niemieckim Renem i w czeskich Morawach. Nocleg w beczkach na dobre rozgościł się w ofertach zachodnich kurortów. Pokochali go szczególnie miłośnicy przyrody i wina, gotowi dokonywać rezerwacji z rocznym wyprzedzeniem i zapłacić za dobę spędzoną w niewielkim wnętrzu bez łazienki nawet 250 euro.
Drewniane beczki mają szansę stać się modną alternatywą dla - wyrastających nad Wisłą jak grzyby po deszczu - luksusowych glampingów? Trend - w przeciwieństwie do przestronnych namiotów z wygodnym łóżkiem i ekspresem do kawy na wyposażeniu - dopiero raczkuje, ale ma też znamienitą tradycję z czasów PRL-u, o której nie sposób zapomnieć.
Pierwsze noclegi w beczkach już w latach 60.
W beczkach nocowano bowiem już w latach 60. w Starym Czorsztynie, gdzie - jak czytamy na stronie staryczorsztyn.pl - zwieziono aż 28 "kuf" do leżakowania piwa z Okocimia i Tymbarku. W sezonie wypełniały się letnikami lub... produktami spożywczymi - wybrane zaaranżowano na sklepiki z napojami gazowanymi i słodyczami.
Jak przekonują autorzy wspomnienia, było to wówczas jedyne takie miejsce w Polsce, które zasłynęło jako "wakacyjny hit PRL-u". Do czorsztyńskich beczek dobudowano trójkątne daszki, by upodobnić je nieco do tradycyjnych domków letniskowych. Niestety, w 1995 roku, na dwa lata przed zalaniem Doliny Dunajca, ośrodek z tradycją rozebrano. Kilka ocalałych beczek do dziś czeka na renowację i drugie życie.
O ile po wpisaniu w wyszukiwarkę słowa "glamping" wybierać możemy spośród kilkudziesięciu ofert - w tym miejsc prowadzonych przez serialowe gwiazdy: Leszka Lichotę i Ilonę Wrońską czy Annę Dereszowską - o tyle ośrodki oferujące nocleg w beczkach można policzyć na palcach jednej ręki. Jeden z nich znajduje się w Kozinie na Kaszubach, kolejny w Bieszczadach. Od trzech lat dwie beczki czekają także na turystów w Małopolsce, w oddalonej od Myślenic o ok. osiem kilometrów Porębie. To właśnie tam spędziłam upalny lipcowy weekend.
Nocleg w beczkach w Małopolsce
Dojazd do leżącej ok. 40 km od Krakowa Poręby zajął nam z koleżanką nieco ponad dwie i pół godziny z uwzględnieniem prawie godzinnego oczekiwania na drugiego busa w Myślenicach. Gdy wysiadałyśmy na jednym z końcowych przystanków, wyraźnie rozbawiony kierowca poinformował nas, że "jesteśmy na końcu świata" i "tutaj nawet ptaki zawracają". Dwa niewielkie sklepy spożywcze i okazały pomnik postawiony w hołdzie miejscowym kamieniarzom zdawały się jednak przeczyć jego słowom. Podobnie jak bez zarzutu działająca nawigacja w telefonie, dzięki której dotarłyśmy bez większych problemów do oddalonego o ok. 1,5 km od przystanku miejsca docelowego.
Beczki położone na niewielkim wzniesieniu, w otoczeniu drzew, należą do właścicieli urokliwej Chaty pod Lasem, w której również można wynająć pokoje. Sam ośrodek istnieje od pięciu lat, natomiast całoroczne, ogrzewane beczki oddano do użytku trzy lata temu. Pierwotnie miały być przeznaczone do saunowania, ale zaprzyjaźniony stolarz przerobił je na całkiem komfortowe domki z dużym, podwójnym miejscem do spania i użytkowym przedsionkiem.
Weekendowy pobyt dla dwóch osób ze śniadaniami w okresie wakacyjnym kosztował 501 zł.
Po festiwalowych doświadczeniach największą obawę budziła u mnie łazienka znajdująca się w osobnym drewnianym "domku" oddalonym od beczek o kilka metrów. Jak się szybko okazało - bezpodstawnie. Dzieliłyśmy ją wyłącznie z naszymi sąsiadkami z drugiej beczki - mamą i córką - nie było więc mowy o kolejkach do prysznica czy przymusowej kąpieli w zimnej wodzie. Łazienka, choć pozornie campingowa, niczym nie różniła się od tych hotelowych - była czysta, zaopatrzona w kosmetyki do użytku gości, ręczniki, a nawet pralkę.
Jak wygląda wnętrze beczki?
W samej beczce czekała na nas natomiast podstawowa zastawa stołowa, kapsułki z kawą i herbatą, woda, ekspres do kawy (w środku jest prąd i kilka gniazdek), dodatkowe kocyki, którymi można okryć się podczas chłodniejszych wieczorów spędzanych na tarasie, a także świeża pościel i komfortowy materac w części sypialnej, na którym bez problemu wyśpią się dwie dorosłe osoby.
Pod ławką w przedsionku zmieściłyśmy bez problemu plecaki, ale już duża walizka mogłaby stanowić problem. Zaskoczyła nas także temperatura w beczce - mimo upałów w jej wnętrzu było przyjemnie chłodno, choć nie ma co ukrywać, że większość wyjazdu spędziłyśmy na świeżym powietrzu - przy stoliku na tarasie, odpoczywając w cieniu na drewnianych siedziskach będących częścią beczki lub na leżakach i hamakach we wspólnym dla wszystkich letników ogrodzie. Susząc włosy na słońcu czy rozwieszając przed beczką ręczniki, zastanawiałyśmy się, o ile zmniejszyłby się komfort naszego pobytu, gdyby padało lub było bardzo chłodno.
Kwestię braku kuchni - wszak to często ze względu na nią turyści decydują się na pobyt w domku letniskowym, a nie np. pensjonacie - rozwiązano w prosty sposób. Każdego ranka pod naszą beczką lądował kosz wypełniony po brzegi plackami z jagodami, domowym chlebem, własnoręcznie robionymi konfiturami, jajkami, pokrojonymi warzywami, serem i wędliną w plasterkach. Po posiłku brudne naczynia można było oddać w koszu do głównej kuchni w chacie i przed kolejnym śniadaniem otrzymać czysty komplet. Na życzenie goście dokupić mogli obiadokolację, a w ciągu dnia zamówić np. mrożoną kawę i jeszcze ciepłe jagodzianki własnego wypieku.
Po niespiesznym karmieniu alpak marchewkami (na terenie ośrodka mieszkają dwie), dokarmianiu kota wędlinami, które zostały ze śniadania, obserwacjach sarny i jej młodych, które - gdy dorosną - zostaną wypuszczone do lasu, zabawie z kociakami i psem właścicieli oraz relaksie na leżakach, postanowiłyśmy zwiedzić okolicę.
Z beczki na wycieczkę
Czerwonym szlakiem ruszyłyśmy w kierunku położonego 730 m n.p.m. Schroniska PTTK na Kudłaczach. W upalną lipcową sobotę - wiosną i jesienią zdecydowanie zatłoczony Beskid Wyspowy - sprawiał wrażenie sennego i niemal wyludnionego. Po drodze spotkałyśmy wyłącznie rowerzystów i zajmujących się żniwami miejscowych. W samym schronisku ku mojemu zaskoczeniu było zaledwie kilka osób (w jedną z wrześniowych niedziel spotkałam tam prawdziwe tłumy). Zjadłyśmy polecaną przez Roberta Makłowicza zupę z czosnku niedźwiedziego i naleśniki z serem, zaopatrzyłyśmy się w zapasy wody mineralnej i chłonęłyśmy sielskie widoki.
Co ciekawe, spragniony zieleni mieszczuch w ogóle nie musi opuszczać beczki, by nacieszyć oko. Jej tył - ściana przy wezgłowiu łóżka - zrobiony jest bowiem niemal w całości ze szkła. Wystarczy więc przekręcić się na brzuch, by patrzeć wprost na las, a - jak stwierdziła moja towarzyszka - "bliskość przyrody uspokaja jak nic innego".
Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia, o czym przekonała się młodsza z naszych "sąsiadeczek z beczki" (tego sformułowania ochoczo używała jej mama). Drugiej nocy poinformowała, że zamierza pójść o krok dalej i spać pod gołym niebem, na hamaku rozpostartym między drzewami. Wolała uprzedzić o swoim planie na wypadek, gdybyśmy idąc do toalety, pomyślały, że szuranie i skrzypnięcia to odgłosy wydawane przez dzikie zwierzę. Ryzyko takiego wtargnięcia było natomiast znikome - teren campingowy odgrodzono od lasu siatką.
Beczki - choć w gruncie rzeczy niewiele różniące się od małego domku letniskowego - wciąż budzą spore emocje. Uwagi na temat tego, że w środku jest więcej miejsca, niż mogłoby się wydawać, a noc spędziłyśmy bez nieproszonych gości w postaci komarów i much, wymieniałyśmy z naszymi sąsiadkami już z samego rana.
Beczek byli ciekawi również goście wynajmujący pokoje w pobliskiej chacie, którzy bez zachowania większej dyskrecji zerkali do środka, gdy jadłyśmy śniadanie na tarasie. Ze stoickim spokojem do takiej formy noclegu podszedł natomiast leśniczy, który do Chaty pod Lasem wpadł na chwilę z wnukami, by pokazać im okoliczny zwierzyniec. "Wszystko, czego trzeba, jest. Można odpoczywać" - skwitował i nie sposób się z nim nie zgodzić.