Śpiewające brzoskwinie
Mam za sobą etap poważnego uzależnienia od brzoskwiń w puszkach. Jak alkoholik w poszukiwaniu butelki, tak ja krążyłem po markecie w poszukiwaniu mojej używki. Nieważna była jakość, im większa promocja tym lepiej. Zdarzały się przy tym rozmaite nieprzyjemne wpadki. Syrop bywał za słodki, brzoskwinie albo za kwaśne i twarde, albo przejrzałe i rozpadające się
Mam za sobą etap poważnego uzależnienia od brzoskwiń w puszkach. Jak alkoholik w poszukiwaniu butelki, tak ja krążyłem po markecie w poszukiwaniu mojej używki. Nieważna była jakość, im większa promocja tym lepiej. Zdarzały się przy tym rozmaite nieprzyjemne wpadki. Syrop bywał za słodki, brzoskwinie albo za kwaśne i twarde, albo przejrzałe i rozpadające się.
W czasach pustych sklepów i kartek na wszystko, brzoskwinie w puszce uchodziły za delikatesowy przysmak. Moja przyjaciółka, która mieszkała z koleżankami na stancji, dostała kiedyś od matki w czasie świąt Bożego Narodzenia puszkę brzoskwiń. Tak się bała, że współlokatorki rzucą się na jej ulubiony przysmak, że całość zjadła jeszcze w pociągu w powrotnej drodze. Dziś, gdy tego typu przysmaki kosztują czasami niecałe cztery złote, podobne opowieści brzmią co najmniej egzotycznie.
Dopiero pierwsze wyjazdy do krajów południowych uświadomiły mi, że świeże brzoskwinie smakują o niebo lepiej niż te zapuszkowane. Do tej pory pamiętam wręcz niebiański smak brzoskwiń w Grecji. Owoce, które dojrzewały w połowie września, były ogromne, niezwykle soczyste, miękkie niczym polskie gruszki i cudownie słodkie. W ogóle nie czuło się na zębach aksamitnej skórki, która razem z owocem rozpływała się w ustach.
Na takie same brzoskwinie trafiałem potem, również we wrześniu, w Hiszpanii. Nigdy jednak nie poznałem nazwy tego gatunku, ani nie znalazłem podobnych owoców w Polsce. Myślę, że w tym wypadku ogromne znaczenie ma droga od drzewa do sklepu. Brzoskwinie nie znoszą dalekich podróży i nadmiernego potrząsania. Tak więc najlepiej kupować je bezpośrednio w jakimś greckim sadzie i zjadać na miejscu. Inaczej pozostają nam jedynie twarde brzoskwinie z supermarketu, lub miękkie i bez skórki zalane syropem w puszce.
Łacińska nazwa brzoskwiń „Prunus Persica” oznacza, że owoce te pochodzą z obszaru dawnej Persji, a więc dzisiejszego Iranu. Jednak prawie na pewno narodziły się one w Chinach, a następnie przybyły do Persji dzięki Jedwabnemu Szlakowi. Pierwsze zapiski o brzoskwiniach powstały w Chinach jeszcze w X wieku przed Chrystusem. Uważano je za ulubione owoce cesarzy. Chińczycy twierdzili, że brzoskwinie zapewniają władcom nieśmiertelność. Mianem „brzoskwinia” określali również panny młode. Jednocześnie metafora „nadgryziona brzoskwinia” w chińskiej literaturze oznaczała związek homoseksualny.
Persowie pokochali chińskie brzoskwinie. Dzięki nim trafiły one następnie do starożytnej Grecji i Rzymu. A potem wszystko poszło jak płatka! Rzymianie rozwieźli je po niemal całej Europie, hiszpańscy kolonizatorzy w XVI wieku spopularyzowali owoce w Ameryce Południowej, a kilkadziesiąt lat później Anglicy wywieźli je do Ameryki Północnej. Dzisiaj w Kalifornii hoduje się 65 procent brzoskwiń zjadanych przez Amerykanów.
W Polsce niezwykle popularne są brzoskwinie dodawane do wszelkiego rodzaju ciast: od serników, poprzez ciasta kruche kończąc na tortach. Kawałek brzoskwini poprawia też wyraźnie smak indyka w maderze. Brzoskwinie i ananasy są też często składnikiem typowego chińskiego sosu słodko - kwaśnego do drobiu.
Oczywiście najbardziej znanym brzoskwiniowym deserem są Lody Melba. Powstały one w roku 1892 na cześć słynnej australijskiej śpiewaczki operowej Nellie Melba. Stworzył je francuski cukiernik August Escoffier. Francuz nie za bardzo wydziwiał. Postawił na prostotę. Zwykłe śmietankowe lody przyozdobił kawałkami sparzonych i następnie schłodzonych brzoskwiń. Całość polał zimnym sosem malinowym i posypał wiórkami migdałów.
Zimny deser zasmakował śpiewaczce i bynajmniej nie zaszkodził jej gardłu. Nelly Melba śpiewała bowiem jeszcze przez prawie 40 lat na wszystkich scenach operowych świata. Przy tym zyskała nieśmiertelność. Pewnie Chińczycy jak zwykle mieli rację…