Syn, synuś, syneczek
Piorą majtki, podają obiadki, przyklaskują, chuchają, dmuchają. Kochając za bardzo, pozostawiają w duszach swoich synów nieskończoną tęsknotę i wielki brak, którego nie zaspokoi żadna inna kobieta. W ich rodzinach Dzień Matki trwa całe życie, ale tu nie ma co świętować.
Na co dzień był głową rodziny. Ale gdy wracał do domu, w którym się wychował, zmieniał się w małego synka. Dobiegający pięćdziesiątki inżynier, zaradny mąż i ojciec trójki dzieci rozrzucał po domu brudne majtki i skarpetki i zostawiał brudne naczynia na stole.
Bo mógł.
Majtki i skarpetki na drugi dzień leżały już, złożone, wyprane i pachnące, na jego łóżku. Talerze, umyte, stały na suszarce. W kubku pachniała kawa. Nie robił jej oczywiście sam.
Robiła ją mama. Majtki i skarpetki oczywiście prała. Talerze sama odstawiała do zlewu - jemu nie pozwalała - i zmywała. Wyręczała go we wszystkim.
A pięćdziesięcioletni synek nie ukrywał, że bardzo to lubi i że brakuje mu tej "obsługi" w relacji z żoną.
Przychodzą do mnie dorośli pacjenci, którzy są ojcami i mężami, ale przede wszystkim synami, bo ich matki nigdy nie odcięły pępowiny. Wyręczały ich w czynnościach domowych, roztaczały parasol ochronny i miały słabość, nieraz większą niż do własnych mężów. Dziś ci dorośli już synowie mają kobiety, które dążą do partnerstwa. Dramat polega na tym, że tych mężczyzn nikt partnerstwa nie nauczył. To brutalne zderzenie dwóch epok obyczajowych, którego konsekwencje obserwujemy w gabinetach psychologicznych - mówi psycholog Katarzyna Zawisza-Mlost.
Matka - kobieta mojego życia
Pan inżynier od rozrzucania majtek nie był odosobnionym przypadkiem. Do gabinetów psychologicznych trafiają mężczyźni, którzy, mimo dorosłego wieku, nigdy nie wyszli z bardzo ścisłej relacji z matką. To, co na początku wydaje się dość zabawne, przeradza się w dramat, gdy z pozoru dorosły mężczyzna naprawdę nie potrafi wykonać wokół siebie podstawowych czynności z zakresu samoobsługi. Nieustannie musi być od kogoś zależny i sam nie do końca poradzi sobie w świecie, w którym nagle zabrakło pełnej matczynej obsługi.
Ta więź, choć z pozoru powierzchowna, bo polegająca właśnie na "obsłudze" syna - praniu, sprzątaniu, gotowaniu, w rzeczywistości ma bardzo głęboki poziom emocjonalny. Ponieważ powstała we wczesnym dzieciństwie.
Dom - miejsce, w którym wszystko się zaczęło
Socjolog Krzysztof Wielecki nie ma wątpliwości, że to właśnie mężczyźni są bardziej "narażeni" na niesamodzielność, ponieważ już jako małe dzieci byli traktowani przez matki na innych zasadach niż córki.
Dziś dom traktowany jest jak sypialnia. Wieczorem schodzą się do niego zmęczeni członkowie rodziny, by rano zacząć kolejny aktywny dzień. Dawniej było zupełnie inaczej, dom pełnił funkcję miejsca edukacyjnego. Dzieci nabywały w nim umiejętności, które później miały przydać im się w życiu
Ojcowie byli często nieobecni, ponieważ pracowali. Matki, opiekując się pociechami, uczyły córki, jak być dobrymi gospodyniami, a synom pobłażały. "Przecież on i tak będzie zarabiał na rodzinę, a nie sprzątał i gotował" - myślały. Stąd mogą wynikać sytuacje, gdy dzisiejsi czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie oczekują od partnerek takiego traktowania, jakim w dzieciństwie byli rozpieszczani przez własne matki.
Syn - dzidziuś
Radek od 10 lat jest w związku małżeńskim, którego owocem są trzy córeczki. Pracuje w dużej korporacji informatycznej. Żona też robi karierę, więc obowiązkami domowymi dzielą się po równo. Utrzymanie wysokiej pozycji zawodowej, wychowanie dzieci i prowadzenie domu to najwyraźniej czasem zbyt wiele. Dlatego w ubiegłym miesiącu pod przykrywką wyjazdu w delegację wyrwał się z dorosłej codzienności.
- Powiedział żonie, że wyjeżdża służbowo, a tak naprawdę przyjechał do domu. Mama się bardzo ucieszyła, choć wiedziała, że wszystko odbywa się w konspiracji - opowiada młodsza siostra Radka. Mężczyzna spędził tydzień w rodzinnym domu, zajadając się matczynymi obiadkami, oglądając seriale Netflixa, grając na komputerze i wychodząc na piwo ze szkolnymi znajomymi. Pomiędzy jedną a drugą przyjemnością, odbierał telefony od żony, żaląc się na natłok obowiązków.
- Zapytałam mamę, czy nie widzi tym nic złego. "Daj spokój, brat haruje jak wół, musi trochę odpocząć. Coś od życia mu się w końcu należy" - powiedziała mama tak, jakby życie z żoną i dzieciakami to miała być dla brata jakaś kara - mówi siostra Radka.
Myślenie o rodzinnym życiu jak o drodze przez mękę to nie rzadkość. Do gabinetu psycholog Zawiszy-Mlost trafiają mężczyźni zmęczeni codziennością, którzy tak jak Radek pragną odpocząć w zaciszu domu, w którym się wychowali. Domu, w którym jest mama i niezachwiane poczucie bezpieczeństwa. Ekspertka nie ma jednak wątpliwości, że tego rodzaju relacje bardzo negatywnie wpływają na związek i mogą doprowadzić do jego rozpadu.
Dokładnie tak stało się w przypadku narzeczeństwa 35-letniej Anety. Rodzice jej niedoszłego partnera rozstali się, gdy miał 11 lat. Od tego czasu chłopiec musiał wejść w podwójną rolę - syna i jedynego mężczyzny w domu. Matka wyręczała go we wszystkich czynnościach domowych i - choć był zbuntowanym nastolatkiem - chwaliła niemal za wszystko.
- Kuba wyznał mi, że gdy był młodszy, kilkukrotnie zdarzyło mu się wrócić nad ranem z imprezy z jakąś dziewczyną. Matka widziała, że miał jednorazowe przygody i nie ganiła go za to, a wręcz przeciwnie. Pytała tylko, czy to na poważnie. Gdy mówił, że nie, uspokajała się i serdecznie śmiała się z jego "młodzieńczej energii" - opowiada wstrząśnięta kobieta.
Gdy Aneta zaczęła spotykać się z Kubą, od razu poczuła niechęć ze strony matki swojego ukochanego.
- Była wobec mnie podejrzliwa, oceniająca i bardzo zdystansowana. Przez dwa lata związku nigdy nie odczułam z jej strony ciepła. Rywalizowała ze mną. Kiedy kupowałam Kubie prezent, ona kupowała mu taki sam, ale trzykrotnie droższy. Ale naprawdę odbiło jej, gdy dowiedziała się o zaręczynach.
Matka Kuby cierpiała na ostrą cukrzycę. Gdy tylko słyszała, że syn wybiera się w odwiedziny do narzeczonej, zjadała coś słodkiego, by poczuć się słabo i zatrzymać Kubę w domu. Początkowo po cichu, później objadała się na jego oczach.
- To była jedna z moich ostatnich rozmów z Kubą. Wiedziałam już, że to nie ma sensu, bo on był całkowicie zależny od matki, o czym świadczył choćby fakt, że mieszkał z nią, mając 35 lat. Byliśmy umówieni do kina, Kuba zadzwonił w ostatniej chwili, mówiąc, że mama właśnie zjadła czekoladę. Już się nie kryła. Po prostu zatrzymywała go siłą w domu.
Gdy zrywali, Anetę poniosło. Wykrzyczała mu, że ślubu nie będzie, bo jego matka na pewno "zeżre wcześniej wielkie ciasto" albo zrobi coś innego, co skutecznie powstrzyma ceremonię.
- Dziś gdy o tym myślę, bardzo mi go szkoda. Kuba był tak przywiązany do matki, że nie widział, jak ona nim manipuluje. Cieszę się, że ja w tę rodzinę nie weszłam.
Syn - głowa rodziny
Zdaniem Katarzyny Zawiszy-Mlost toksyczna relacja syna z matką rodzi się często w warunkach zagrożenia, stworzonego przez drugiego rodzica. Ekspertka dodaje, że jeszcze 10 lat temu i wcześniej był to o wiele większy problem. Powód? Wiedza z zakresu psychologii wychowania nie była powszechnie dostępna, a rodzice nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji swoich działań.
Grażyna miała czwórkę dzieci i jednego kata. Mąż bił ją, od kiedy pamięta. Pociechy przyglądały się koszmarowi matki ze strachem w oczach. Andrzej, jej jedyny syn, mając 12 lat po raz pierwszy stanął w obronie mamy. Później stawał już regularnie, doprowadzając wreszcie do wyprowadzki ojca.
- Synek był twardy i nieustannie kłócił się z byłym mężem, za co zapłacił stwierdzonym przez psychiatrę zespołem stresu pourazowego. Mimo traumy, mając 15 lat, przejął wszystkie obowiązki ojca - mówi mama Andrzeja.
Wszyscy podziwiali dojrzałość chłopaka, choć ten, jako jedyny z rodzeństwa, nie wyprowadził się z rodzinnego domu. Nie wszedł też w żaden związek. Nie znalazł pracy, która by go pasjonowała, dostawał jedynie dorywcze zlecenia. Cały jego świat kręcił się wokół matki.
- Syn nieustannie mieszał się w moje sprawy. Chciał kontrolować, co robię w wolnym czasie, na co wydaję pieniądze i wreszcie, jak spędzę resztę życia - mówi kobieta i przyznaje, że obiecała Andrzejowi, że nigdy już nie znajdzie partnera.
Kilka lat później obietnicę złamała. Andrzej, wówczas mężczyzna po 30-tce, który nigdy wcześniej nie był agresywny, na wieść o nowym związku swojej matki zareagował wybuchem.
- Powiedział: "Jak będziesz fikać, sprowadzę cię do parteru!". Zaprotestowałam i powiedziałam, że zdania nie zmienię. A on spakował się i wyszedł. Od roku nie mam z nim żadnego kontaktu. Dziś wiem, że bardzo go skrzywdziłam, pozwalając, by tak szybko dorósł i zaczął rządzić domem.
Zdaniem Katarzyny Zawiszy-Mlost wiele dzieci wychowujących się w domu, w którym jest przemoc, wchodzi w koalicję z jednym z rodziców i przejmuje rolę dorosłego.
- Andrzej w wieku 15 lat stał się głową rodziny. Zamiast cieszyć się z bycia dzieckiem i nastolatkiem, czuł, że musi opiekować się mamą i rodzeństwem. Proces zdrowego dojrzewania całkowicie się zaburzył - podsumowuje ekspertka.
Lejek macierzyństwa
Zdaniem psychologów zdrowe rodzicielstwo oddaje kształt odwróconego lejka. W miarę dorastania dziecka, matka powinna dawać mu coraz więcej swobody i odpowiedzialności, jednak z zachowaniem rodzicielskich granic.
Psycholog dziecięcy Aleksandra Piotrowska podkreśla jednak, że nie chodzi o to, by więź z dzieckiem słabła, ale żeby przekształcała się w partnerską relację.
- Jeśli po jednej stronie jest bezbronne dziecko, a po drugiej dorosła osoba decydująca o wszystkim, to nie ma równowagi pod względem dawania i przyjmowania. Z biegiem czasu zarówno matka, jak i syn, powinni dążyć do powstania tej równowagi.
Zdaniem Piotrowskiej podstawą zdrowej więzi dorosłego dziecka z rodzicem jest bliskość emocjonalna i porozumienie, jednak bez elementu sprawowania kontroli.
- Dobre i zdrowe kontakty partnerskie to takie, w których nie ma miejsca na obrażanie się, gdy jedna strona, w tym przypadku syn, podejmie decyzję, której nie podjęłaby matka. Jest za to miejsce na wzajemny szacunek i autonomię - podsumowuje.
Z kolei Krzysztof Wielecki zwraca uwagę, że model rodziny dynamicznie się zmienia. - Bez wątpienia mamy do czynienia z rewolucją kulturową. Emancypacja kobiet, zmiany ekonomiczne, dążenie do indywidualizacji i samorealizacji... to wszystko sprawia, że rodzina już nigdy nie będzie taka, jaka była dawniej.
Słowa te potwierdza Katarzyna Zawisza-Mlost, dodając, że bez fundamentów niezależności każdemu dorosłemu będzie bardzo ciężko odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
- Matki, które kochają "za bardzo", nie mają świadomości, że wyrządzą dzieciom krzywdę. Myślą, że przychylają im nieba, a tak naprawdę zabierają dla siebie część swoich synów, do której nie mają prawa.