Szczęściu trzeba pomóc. Małżeństwa z Tindera
Rita z Pawłem są parą cztery lata. Zaręczeni, mają trzyletniego synka Felcia.
Karolina i Janek są razem od trzech lat. Rok po ślubie, na razie bezdzietni.
Maja z Łukaszem spotkali się po raz pierwszy cztery lata temu. Dwa lata po ślubie. Dorobili się 8-miesięcznego Stasia. Oto tinderowe małżeństwa.
26.06.2018 | aktual.: 27.06.2018 09:31
Każda z tych par poznała się na Tinderze. Aplikacji, o której powiedzieć, że nie cieszy się najlepszą opinią, to nic nie powiedzieć. Uchodzącej za kolonię facetów prężących mięśnie przed lustrem i dziewczyn z głębokimi dekoltami oraz, jak to ktoś kiedyś ładnie ujął, "ustami chirurgicznie stworzonymi do fellatio". Ludzi, którzy szukają tylko jednonocnych wrażeń.
Niestosownych propozycji i niechcianych relacji mozna jednak uniknąć ustawiając sobie w aplikacji odpowiedni opis i nie kontynuując rozmów zaczynających się od "co masz dzisiaj na sobie". A najlepszym dowodem na to, że przy odpowiednim podejściu, i na Tinderze można znaleźć ludzi, którzy nie zaczynają znajomości w łóżku i nie kończą jej na kanapie, są historie tych trzech małżeństw.
Karolina i Janek
Karolina, z wykształcenia matematyczka, uważa, że Tinder jest tak samo dobrym sposobem na poznawanie ludzi, jak każdy inny. Sama korzystała z aplikacji tylko dobę, bo od razu natknęła się tam na przyszłego męża. Już po kilku godzinach przenieśli znajomość na Facebooka. – Pod adresem Tindera pojawia się wiele zarzutów, choćby to, że stawia się tam wygląd na pierwszym miejscu. Ale przecież w realnym życiu też na początku zwracamy uwagę na fizyczność. Tyle, że szybciej możemy kogoś skreślić, jeśli na przykład podczas pierwszego spotkania zacznie się jąkać. Internet sprawia, że osoba, która ma problem z nieśmiałością, może się przedstawić w korzystnym świetle bez zbędnych nerwów. Jeśli internetowa dyskusja nas zainteresuje, inaczej podchodzimy do nowo poznanego człowieka – twierdzi.
Dziś Karolina, która jest już mężatką, poleca Tindera każdej samotnej osobie. Skutecznie zresztą, bo w tym roku czeka ją ślub koleżanki, która poszła za jej przykładem i męża poznała dzięki aplikacji. Recepta na sukces, zdaniem naszej rozmówczyni, jest prosta. Wystarczy unikać profili mężczyzn, którzy do zdjęć pozują z tygrysem, paralotnią czy na tle samochodu. Takich, którzy w swojej galerii prezentują głównie klatkę piersiową i wyglądają, jakby w łazience spędzali więcej czasu od niejednej kobiety. – Jeśli facet chce się umówić tylko na seks, to naprawdę tego nie kryje. A my oboje, ja i mój obecny mąż, szukaliśmy czegoś poważnego. Nie szukaliśmy ściemy – przekonuje Karolina.
Przez pierwszych kilka spotkań przerobili z Jankiem niemal wszystkie poważne tematy; religię, rodzicielstwo, politykę. Dlatego początki były dość burzliwe – oboje mają zawsze własne zdanie i silne charaktery. On jest ateistą, ona jest wierząca, a nie szło tylko o podejście do wiary. – Mimo pewnych różnic, po 3 miesiącach wiedziałam, że to jest coś poważnego, po 9 miesiącach zaręczyliśmy się. A dwa lata od pierwszego spotkania wzięliśmy ślub. I dziś jestem najszczęśliwszą żoną na świecie – mówi Karolina.
Wie, że gdyby nie Tinder, nigdy by się nie poznali. Nie mieli żadnych wspólnych znajomych, nie bywali w tych samych miejscach.
Łukasz i Maja
Łukasz i Maja też nie spotkaliby się, gdyby nie aplikacja. Ona właśnie przeprowadziła się do Łodzi, on mieszkał w Warszawie. Aplikacja nie odświeżyła zmiany lokalizacji telefonu Mai. Łukasz był pewien, że dziewczyna jest oddalona od niego o 3 kilometry, nie o 100. I choć były komplikacje na starcie, narodziło się między nimi coś poważnego. Dowodem jest ich 8-miesięczny syn Staś. Łukasz żartuje, że chłopiec dowie się, jak poznali się jego rodzice "jak tylko zabiorą go do muzeum i pokażą, co to iPhone, router WiFi i klawiatura". - Wątpię, żeby on swoje przyszłe dziewczyny poznawał offline, w końcu to będzie w okolicach roku 2035. Wtedy znajomości nawiązywane online nikogo nie będą dziwić – twierdzi.
I dodaje, że brak wspólnego środowiska - znajomych czy zainteresowań - nie był i nie jest dla nich istotny. Kochają się, uwielbiają ze sobą spędzać czas i mają "mocne postanowienie spędzenia ze sobą reszty życia". Poza tym łączy ich nie tylko syn, ale również wspólne kredyty.
Łukasz i Maja, tak jak Karolina z Jankiem, wszystkim opowiadają o tym, w jaki sposób się poznali. Na ogół, jak sami mówią, spotykają się z "lekkim niedowierzaniem przechodzącym w podziw". - Tinder ma fatalną opinię, ale niezasłużenie. Prawda jest taka, że jak ktoś jest dupkiem, to będzie nim wszędzie – przekonuje Łukasz.
Maja natomiast uważa, że aplikacja ułatwia randkowanie, bo nie trzeba w niej rozmawiać z każdym, a wyłącznie z osobą, którą zatwierdziłeś/łaś. Czyli taką, po której profilu widać, że będzie nam - przynajmniej na pierwszy rzut oka - odpowiadać. Dzięki temu, w momencie rozpoczęcia rozmowy wiesz już, że nie tylko ciebie dana osoba interesuje, ale także, że i ona jest tobą zainteresowana, co na żywo nie musi być wcale takie oczywiste. Jeśli natomiast rozmówca w sieci straci zainteresowanie kontynuowaniem tematu, to - zdaniem Mai - "szybko ci to powie, bo w internecie to jest proste".
- Dużo nowych znajomości to potencjalnie więcej pozytywnych wrażeń, ale też więcej rozczarowań. Z drugiej strony, jeżeli ktoś podchodzi do Tindera na luzie, chce poznać kogoś fajnego, ma otwartą głowę, a w niej jakieś zasady, to powinien sobie poradzić – kwituje z kolei Łukasz.
Rita i Paweł
Rita Aniołowska mieni się "sopockim konsjerżem" – jest specjalistką od mediów społecznościowych w trzech trójmiejskich klubach. Cztery lata temu "odpaliła Tindera z ciekawości". Śmieje się, że jej obecny narzeczony - Paweł - wyskoczył jej jako pierwsza propozycja. Odrzuciła ją, ale - jako że było to kilka lat temu i profili w aplikacji było stosunkowo niewiele - jego zdjęcie wróciło do niej szybko, jak bumerang. – No i zaakceptowałam go. Poleciałam właściwie na buty, bo na profilowym miał neonowe Nike – śmieje się Rita.
- Mogłam go poznać w innych okolicznościach, bo okazało się, że mamy mnóstwo wspólnych znajomych. Sopot to w końcu mała wieś, wszyscy się znają. Ale gdybym poznała go gdzieś na imprezie, to pewnie bym sobie poszła i go olała. A jak się kogoś poznaje przy makaronie, a nie przy wódce, ze znajomości wynika co innego – tłumaczy. Opowiada, że żyła w "nocnym, klubowym świecie", a Paweł spodobał jej się, bo był "normalny" i niezmanierowany, trenował szermierkę.
Zamieszkali ze sobą po tygodniu, dzisiaj są zaręczeni, a syn - Felek - jest ich oczkiem w głowie. Ich zdaniem to, że poznali się na Tinderze, nie jest i nigdy nie było powodem do wstydu. – To tylko inspiracja, narzędzie – kwituje Rita.
Z Tindera korzysta 3,2 proc. polskich internautów, na świecie zaś używa go już ponad 50 milionów osób. I choć z pewnością wielu z nich liczy wyłącznie na jednorazowy seks, przykłady "tinderowych małżeństw" poświadczają, że można tam znaleźć także osobę na życie. Szczęściu trzeba przecież czasem pomóc, a technologie są jednym z wielu narzędzi temu służących.
– Gdzieś tych ludzi trzeba poznać, sami nam do domu nie przyjdą. Za czasów naszych rodziców taką funkcję pełniły potańcówki, teraz jest to internet – twierdzi psycholog Katarzyna Mlost-Zawisza. I dodaje: - W sieci nalezy pamiętać jednak o bezpieczeństwie, umawiać się w miejscach publicznych i w miarę szybko doprowadzić do tego spotkania na żywo. W sieci łatwo ukryć niepoczytalność czy złe zamiary.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl