Szpital zdecydował ws. Lindy H. Pacjenci nie dali za wygraną
Internistka Linda H. przez lata posługiwała się fałszywymi dokumentami lekarza psychiatry, oszukując system ochrony zdrowia. Mimo to, z początkiem marca została zatrudniona w gorzowskim szpitalu. W poniedziałek opisaliśmy bunt, jaki rozpoczęli przerażeni pacjenci. W środę władze szpitala podjęły decyzję ws. kobiety.
06.03.2019 | aktual.: 06.03.2019 16:58
Linda H. jest internistką, która w latach 90. wyjechała z Polski do Nowej Zelandii, gdzie posługując się fałszywymi papierami, pracowała jako lekarz psychiatra. Nikt nie domyślał się, że kobieta jest oszustką, aż do momentu, w którym wypuściła groźnego schizofrenika, który następnie zamordował swoją narzeczoną. Po wybuchu skandalu lekarka wróciła do Polski, gdzie również na podstawie fałszywych papierów zatrudniła się w szpitalu psychiatrycznych w podwarszawskich Tworkach.
Dyrektorka szpitala nie sprawdziła wówczas, czy jej podwładna widnieje w Centralnym Rejestrze Lekarzy jako psychiatra, choć czynność ta zajmuje około 40 sekund i może wykonać ją każdy obywatel. Uprawnienia Lindy H. sprawdzili za to jej współpracownicy i zaalarmowali dyrekcję, iż Linda nie jest psychiatrą. Władze placówki zignorowały sprawę, a nawet awansowały internistkę na ordynatorkę oddziału geriatrycznego.
Linda została zatrzymana przez policję dzięki polskim i nowozelandzkim mediom, a szczegóły jej historii opisaliśmy TUTAJ.
Pacjenci ujawniają, jak wyglądały wizyty u Lindy H.
Pomimo drastycznych przewinień i kryminalnej przeszłości Sąd Rejonowy w Pruszkowie w 2006 roku wydał wyrok pozbawienia wolności na okres dwóch lat w zawieszeniu na pięć. W tym samym czasie Okręgowy Sąd Lekarski zawiesił Lindzie H. prawo do wykonywania zawodu na cztery lata.
Po tym okresie, czyli w 2010 roku, kobieta wróciła do pracy w różnych placówkach publicznych w województwie lubuskim. Zdaniem pacjentów notorycznie udzielała niekompetentnych rad i wykonywała badania "zza biurka", niejednokrotnie sprawiając wrażenie osoby, która brzydzi się chorych. W marcu tego roku pacjenci zaczęli ostrzegać się nawzajem, że zatrudniono ją w szpitalu wojewódzkim w Gorzowie Wielkopolskim.
- Mój wujek miał pęknięty woreczek żółciowy. Trafił do niej skarżąc się na potworny ból, a ona zapytała "czego się nażarł" - opowiada kobieta i dodaje, że to tylko jedna z wielu historii o Lindzie, które zna z pierwszej ręki. Dlatego sama zawsze wystrzegała się wizyt u kontrowersyjnej lekarki.
Córka Asi trafiła do Lindy H. z ponad 40-stopniową gorączką. Według relacji kobiety, lekarka kazała jedynie podać syrop na kaszel. - Odmówiła wypisania skierowania do szpitala, bo uznała, że sprawa nie jest poważna. Nie wypisała też antybiotyku, mówiąc, że "nie jest apteką" - opowiada matka. Dzień po wizycie u internistki, lekarz rodzinny zdiagnozował u dziewczynki anginę i ostre zapalenie dróg oddechowych.
Podobną historią dzieli się Monika. - Poszłam do niej z moją 3-letnią córeczką, która bardzo kaszlała i gorączkowała. Pani doktor siedziała w maseczce i nawet nie tknęła córki palcem. Kazała podać paracetamol, "bo to nic takiego" - opowiada Monika, która po konsultacji z drugim lekarzem usłyszała, że córka ma zapalenie oskrzeli.
- Innym razem, gdy córka bardzo kaszlała, znów trafiłam do pani doktor, która nie wypisała antybiotyku, ale zaleciła delikatny lek. Za kilka dni po raz drugi pojawiłam się z córką, bo jej stan się pogarszał. Pani internistka opryskliwie powiedziała, że nie powinnam tak ciągać dziecka po lekarzach. Na trzeci dzień wybrałam się do innego specjalisty, który w przeciwieństwie do pani Lindy osłuchał córkę i zdiagnozował zapalenie płuc, które weszło w ostrą fazę z powodu nieodpowiedniego leczenia. Córka wychodziła z tego przez miesiąc - podsumowuje kobieta.
Darek również wspomina internistkę z wściekłością. - Miałem na tyłku takiego ropniaka, że ne mogłem siedzieć. Ona nawet mnie nie zbadała, nie chciała zobaczyć, wypisała tylko maść bez żadnego oglądania. Męczyłem się tak cztery dni, po tym czasie, nie mogąc wytrzymać z bólu, poszedłem do innego lekarza. Ten wypisał mi skierowanie na niezwłoczny zabieg chirurgiczny wycięcia ropniaka - kwituje Darek.
Tym razem nie odpuszczą
Pomimo skarg na Lindę H., internistka 3 marca pojawiła się w szpitalu wojewódzkim w Gorzowie Wielkopolskim. Oburzeni pacjenci wyrażali sprzeciw w mediach społecznościowych. 5 marca w sieci utworzono petycję skierowaną do ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego. Mieszkańcy miasta domagają się natychmiastowego odwołania prezesa oraz wiceprezesa placówki. Autorzy listu napisali, iż szpital wojewódzki ma za zadanie otaczać opieką nie tylko gorzowian, ale i mieszkańców całego województwa lubuskiego. Pacjenci stwierdzili jednoznacznie, że obawiają się o swoje życie i zdrowie w związku z zatrudnieniem Lindy H. Petycję podpisało już prawie 2 tys. osób.
Jeszcze w poniedziałek władze szpitala tłumaczyły, iż Linda została zatrudniona ze względu na braki kadrowe i że mieli do tego pełne prawo. - Instytucje zajmujące się oceną pracy lekarzy nie zgłosiły żadnych zastrzeżeń jej dotyczących. W tej sytuacji zarząd szpitala podjął współpracę, także po to, by uniknąć posądzenia o stygmatyzację lekarki - tłumaczyła w rozmowie z nami rzeczniczka placówki.
Jednak po pojawieniu się petycji, szpital postanowił zakończyć współpracę z internistką. "Na wniosek Kierownika Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, w wyniku porozumienia między dr Lindą H. a Zarządem Szpitala, uprzejmie informujemy, że z dniem dzisiejszym, tj. 06 marca 2019 roku, pani doktor zakończyła współpracę z Wielospecjalistycznym Szpitalem Wojewódzkim w Gorzowie Wlkp." - czytamy komunikat na stronie placówki. Szczegółów nie udaje się uzyskać, ponieważ zarówno prezes, jak i wiceprezes są "akurat niedostępni". Po raz kolejny.
Instytucje milczą
Rzecznik Praw Pacjenta nie odpowiedział na nasze pytania dotyczące ich stanowiska wobec internistki oraz tego, w jaki sposób mogą uchronić pacjentów przed ewentualnymi błędami kobiety.
- Pani Linda nie podlega pod naszą izbę, ale pod izbę warszawską - mówi z kolei prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Gorzowie Wielkopolskim. - Zresztą za jakość wykonywanych świadczeń odpowiada pracodawca, a nie izby okręgowe. Ja osobiście miałabym bardzo duże wątpliwości, by zatrudnić osobę z taką przeszłością - mówi kobieta. Dodaje, że rozumie obawy pacjentów. Warszawska Izba Okręgowa proszona o komentarz milczy, podobnie jak Naczelna Izba Lekarska.
Jedynie te instytucje mogą odpowiedzieć na pytanie o dalsze losy internistki. Fakt, iż została ona zwolniona ze szpitala wojewódzkiego nie oznacza, że nie podejmie pracy gdzie indziej. Przecież nikt nie podważa jej prawa do wykonywania zawodu, a w Polsce, wiadomo - braki kadrowe.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl