Blisko ludziTabletka na życie

Tabletka na życie

Jakby pójść do apteki albo popatrzeć w telewizor, to się człowiek zaraz zorientuje, że leki są teraz na wszystko. Na wątrobę, serce, żylaki, hemoroidy, niespokojne nogi, pamięć, koncentrację, potencję, menopauzę, pobudzenie, apetyt. Są też takie, od których wyjątkowo łatwo się uzależnić: tabletki na życie.

Tabletka na życie
Źródło zdjęć: © Shutterstock
Aneta Wawrzyńczak

20.04.2016 | aktual.: 25.05.2018 15:12

Przemek, po 40-stce, żonaty, dzieciaty, uzależniony od leków uspokajających z grupy benzodiazepin, od 8 lat "nie bierze". Mówi: - Rozwój cywilizacji sprawił, że żyjemy w trudnych i ambitnych czasach, ludzie nie mają czasu chorować, bo kariera, rywalizacja, pośpiech. Wielu z nich stawia sobie zbyt wysokie wymagania, którym nierzadko nie potrafią później w stanie sprostać, czego wynikiem są liczne frustracje, ciągły stres, które mogą po pewnym czasie przejść w bezsenność, stany lękowe, depresje.

Zalecaną, główną i najskuteczniejszą metodą leczenia tych zaburzeń jest psychoterapia. Przemek: - Ale ludzie nie mają na nią czasu, może się wstydzą, może w nią nie wierzą, więc potrzebują czegoś na już, cudownych tabletek na lęk, na sen, lepszy nastrój, wygląd, ból, odreagowanie, zapomnienie. No, takich tabletek na życie.

Te tabletki to benzodiazepiny, leki o działaniu uspokajającym, nasennym, miorelaksacyjnym, przeciwdrgawkowym i amnestycznym. Po ludzku: na lęki, bezsenność, napięcie, fobie, ataki paniki, depresję. Pozwalają osadzić się w rzeczywistości, tak mówi o nich Karolina, 30-letnia freelancerka z Warszawy. To znaczy: wstać, ogarnąć się, zjeść, umyć, ubrać, wyjść do pracy, do ludzi, jakoś dotrwać do wieczora.

Ilu Polaków żyje na benzodiazepinach? Trudno powiedzieć. Nie było jeszcze w naszym kraju miarodajnych badań. Ale wyniki europejskich, przeprowadzonych na nastolatkach, porażają: 18 proc. 15- i 16-latków miało do czynienia z tymi lekami.

Wyniki są alarmujące tym bardziej, że od benzodiazepin łatwo się uzależnić, o czym Przemek wie doskonale, nie tylko z autopsji. Prowadzi stronę lekomaniablog.pl i piszą do niego: studenci, bezrobotni, ludzie, pracownicy instytucji państwowych, przedsiębiorcy. Biorą od 4, 6, 12, 24, 35, 40 lat. Są uzależnieni od dawek wysokich albo terapeutycznych. A niektórzy to nawet nie wiedzą, że są.

Przemek: - Lekomania w Polsce to wciąż nieogarnięty problem, z nieznanych przyczyn marginalizowany, nie ma rzetelnych badań na ten temat. To może być tykająca bomba, która kiedyś wybuchnie. Bo odnoszę wrażenie, że nic albo niewiele się zmieniło przez te 20 lat, jak byłem pierwszy raz u psychiatry. Nie brakuje lekarzy, którzy wciąż lekką ręką przepisują benzodiazepiny na każdy najmniejszy stres, niektórzy przepisują je regularnie miesiącami, nawet latami.

Przywracanie rzeczywistości

Karolinie psychiatra mówi nieraz: "pogódź się z tym, że o pewnej porze dnia musisz się naćpać". Jak od niego wychodzi z receptą rzuca: "idź ćpać". Karolina: - Bo to są legalne narkotyki. Ludzie myślą, że bierzesz je, żeby odlecieć w kosmos. A to nieprawda. Te konkretne tabletki bierze się po to, żeby dobić do poziomu zero. Nie podkręcają ci rzeczywistości, tylko ją przywracają.

Benzodiazepiny ma przepisywane regularnie od kilkunastu lat, pierwszy raz dostała je w liceum, jak trafiła do szpitala z bulimią (przy wzroście 165 cm ważyła 40 kg) i nieudaną próbą samobójczą. Karolina: - Byłam bardzo młoda, strasznie skrzywdzona, pozbawiona samoświadomości, wariatka po prostu. Mogłam wbiec pod samochód i w ten sposób popełnić samobójstwo, nie do końca wiedząc, dlaczego to robię.

Po szpitalu była terapia. Karolina: - Po dwóch tygodniach przestałam wymiotować, zaczęłam obsesyjnie sprzątać, ale to tak, że sobie odparzałam ręce, przestawałam dopiero, jak sobie zrobiłam krzywdę. A później znów zaczęłam wymiotować, a jeszcze później obsesyjnie kupować ciuchy i od razu je oddawać, taka bulimia zakupowa, żeby się napchać i wyrzygać. I cały czas byłam na terapii, ona mnie bardzo zmieniła, przestałam być tą szaloną nastolatką, która nie wie, dlaczego siebie niszczy. Zmieniłam się w kogoś, kto rozumie, że tak po prostu jest. I wie, że leki będzie musiał brać już zawsze.

Karolina ma zdiagnozowane zaburzenia osobowości typu borderline, zdarzają jej się, jak mówi, psychotyczne jazdy.

- Na to tabletek nie ma. Na zaburzenia osobowości jest terapia, jestem w niej od 10 lat i wiem, że to jest nieuleczalne. Są leki na lęki, depresję, halucynacje. Więc po prostu kombinujesz, łączysz różne leki na różne objawy, żeby jakoś to zminimalizować.

Jak drażetki

Karolina wykonuje wolny zawód, jest panią swojego czasu, portfela i apteczki. Rano bierze Bioxetin, trzy tabletki, żeby wyrównać nastrój i nie wpaść w depresję.

- Chociaż nastrój to słowo chimeryczne. To się często przepisuje bulimiczkom. Biorę go, kiedy wstaję. Przed śniadaniem czy po… Nie gra roli, ja nie jem śniadań.

Wieczorem wrzuca cztery Lamitriny. To stabilizator nastroju, bierze się go przy większych wahaniach, jak się człowiek emocjonalnie od bandy do bandy odbija. Wcześniej brała dwa, ale lekarz zwiększył dawkę, bo się uodporniła. Dalej Ketrel, też cztery. Na razie, zaraz dostanie coś mocniejszego.

- Ketrel ma tę zaletę, że nie masz kompletnie siły, nie jesteś w stanie poruszyć ręką, nieraz nawet nie jesteś w stanie mówić. Więc nic nie jesteś w stanie sobie zrobić – stwierdza Karolina.

Jest też Relanium, doraźnie, jej facet śmieje się, że łyka go jak drażetki. Zazwyczaj bierze go dwa razy w tygodniu. Zazwyczaj, gdy się tnie. Jeden z epizodów wspomina tak: - Pocięłam się dokładnie tyle, ile było trzeba. Następnego dnia wzięłam Relanium i wszystko we mnie milczało.

Przez pół roku jechała też na Selenicie, to było jej najlepsze pół roku w życiu.

- Dostałam go, bo byłam w głębokiej depresji, dzięki niemu się obudziłam, wpadałam w stany wręcz euforyczne.

Karolina mówi, że rozdzierające w braniu leków jest to, że odsuwają człowieka od niego samego. Nie wie: dobrze to czy źle.

- To jest forma przemocy nad twoim ciałem, na którą musisz się zgodzić. Musisz świadomie stracić kontrolę, żeby nieświadomie ją odzyskać, rozumiesz? Trochę jakbyś musiała sobie amputować kończynę, żeby pozbyć się gangreny. Ja jestem na to poświęcenie gotowa, żeby zachować to, co mam: siebie, pracę, faceta.

Czasem się Karolinie to poświęcenie nuży i wtedy próbuje odstawić leki.

- Uwodząca jest ta magiczna myśl, że jest ci lepiej, ta podskórna nadzieja, że sobie dasz radę, że możesz odstawić leki, bo się dobrze już czujesz. To się zazwyczaj kończy tragicznie.

Po każdej nieudanej odstawce Karolina wraca do leków, dzięki nim osadza się w rzeczywistości.

- Wtedy czujesz, jak twoje życie jest konsekwentne, czujesz swoją śmiertelność, godzisz się na nią. Bo inaczej ludzie żyją w przekonaniu, że będą żyli wiecznie. A to pozwala dotknąć rzeczywistości.

Po znajomości

Przemek według psychiatrów cierpi na stany lękowe, fobię społeczną i uzależnienie od leków uspokajających z grupy benzodiazepin. Nie bierze już 8 lat, ale nie czuje się jeszcze w pełni zdrowy.

Przemek: - Nigdy nie brałem żadnych narkotyków, nie nadużywałem alkoholu, nawet trawki nie zapaliłem, choć była okazja. A i tak się uzależniłem.

Pierwsze Przemka z Przemkiem problemy zaczęły się na studiach. Z nauką sobie radził, z ludźmi już nie. W jakimś napięciu na wykładach tkwił, kulił się w sobie, ze strachu. A nuż zająknie się wyrwany do odpowiedzi, rumieńcem obleje, nie daj Boże, zasłabnie?

Po znajomości dostał receptę na doksepinę, lek antydepresyjny starej generacji, miał go też w miarę uspokoić. Nie wiedział, że mu ona niespecjalnie pomoże, bo już miał, choć jeszcze niezdiagnozowaną, fobię społeczną. Przemek: - To kwestia zaniżonej samooceny, niskiego poczucia własnej wartości, efekt pewnych, nieświadomych błędów wychowawczych jego rodziców, no i traumy z wczesnej młodości.

Po doksepinie jakoś miało być. I jakoś było, póki Przemek nie poszedł do pierwszej pracy. W starym, postkomunistycznym, wielkim i ponurym biurowcu, wśród masy ludzi, Przemek coraz bardziej się bał, nie wiadomo czego. Nerwica się nasilała, coraz częściej i coraz mocniej nachodziły go napady paniki, w końcu wpadł w depresję, wylądował u psychiatry.

Pani doktor, poczciwa kobieta, ale jako lekarka człowiek starej daty, o psychoterapię to się co najwyżej na studiach trochę otarła. Kilka zdawkowych pytań, o sytuację w domu, w pracy, o pożycie małżeńskie. Po kwadransie pogawędki recepta na lek antydepresyjny z grupy SSRI, nowej generacji. Przemek miał się poczuć dużo lepiej, zacząć spać. Ale nie od razu, tydzień, dwa to minimum.

Przemek czekać nie mógł, wiadomo, praca, obowiązki, no, życie. Za trzy dni wrócił załamany, dostał Clonazepam, silny lek o działaniu uspokajająco-rozluźniającym, dwie tabletki po 2 mg dziennie.

- Musiałem fatalnie wyglądać, bo dostałem końską dawkę. Lek zadziałał świetnie i praktycznie od razu, czego się nie spodziewałem, bo to stary lek przeciwpadaczkowy. Chyba w ten sposób lekarka chciała pomóc mi przeczekać okres, zanim lek SSRI zacznie działać. Pewnie myślała, że skoro uspokajacze skończą mi się po 14 dniach, a ten właściwy zacznie już działać, to się skończy samoistnie happy endem i nawet nie zauważę różnicy. Zauważyłem, niestety.

Co zauważył Przemek to, na przykład, że mięśnie, spięte od miesięcy do granic wytrzymałości, rozluźniają się, przychodzi błogostan.

- W miarę regularnego brania i stopniowego nasycania organizmu lekiem czułem się coraz lepiej fizycznie i psychicznie, jak nowo narodzony. Nie miało znaczenia, że byłem często ospały, a moje zdolności psychomotoryczne i intelektualne mocno osłabły. Zdarzało się na przykład, że przysypiałem w biurze na siedząco, przy biurku.

W portfelu, w kieszeni

Leki uspokajające z grupy benzodiazepin to jego tabletki na życie. Bez nich funkcjonować nie umie, nie pójdzie do pracy, nie posprząta, nie poczyta. Wgryzają mu się w ciało, w psychikę wrastają jak bluszcz. Nie rozstaje się z nimi nigdy. Nosi je w portfelu, w kieszeni, w teczce. Jak zaczyna brakować, to ręce mu drżą, robi się niespokojny, czasem nawet wpada w panikę. A wtedy kręci, kombinuje, zmyśla, no kłamie po prostu. Kradnie recepty, sam sobie wypisuje zlecenia, podrabia pieczątki, żebrze u znajomych, którzy mają jakikolwiek dostęp do leków, jakiegoś weterynarza naciąga na receptę, niby dla psa chorego.

- Ta choroba zmieniła moją osobowość negatywnie, uśpiła rozsądek, zamroziła wyrzuty sumienia i wstyd. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, byłem w amoku, racjonalizowałem swoje branie, minimalizowałem konsekwencje, to jeden z typowych mechanizmów uzależnienia. Odurzony lekami nie czułem, że źle robię.

Przemek liczy też, ile jest w mieście i okolicy aptek. Dużo, przeszło 30. W zeszycie zapisuje, w głowie robi grafik: kiedy i ile z której brał, żeby się za często w tych samych nie pojawiać. A jak do którejś idzie, to się starannie goli, skrapia perfumami, wkłada wyprasowaną koszulę, marynarkę, teczkę pod pachę. Żeby nie wyglądać jak ćpun.

Tablica Mendelejewa

W kilkanaście lat Przemek przepuścił przez swoje ciało pół tablicy Mendelejewa, brał leki antydepresyjne starej generacji, nowej generacji, neuroleptyki. Próbował wszystkiego, co mu podsuwali kolejni specjaliści, a co ponoć miało leczyć: objawy zaburzeń emocjonalnych, nerwice, fobie, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, później też uzależnienie od benzodiazepin.

Psycholog powiedział mu kiedyś tak: "z chemią dla lekomana nic się nie może równać, nic tak nie uspokoi, nie wyluzuje, nie uśpi". Przemek to porównuje do narkozy przed operacją.

- Dwie, trzy minuty i czy chcesz, czy nie chcesz, tracisz przytomność. Podobnie jest z lekami uspokajającymi czy nasennymi, nastrój regulujesz tabletką, bez względu na to, czy chcesz tylko zredukować lęk, uspokoić się, czy uśpić, to tylko kwestia odpowiedniej dawki, 15-20 minut i uzyskujesz pożądany stan.

A to tylko iluzja, życie na lekach przez długi czas - tak mówi teraz Przemek - to wegetacja, ciągłe przytłumienie, chroniczna senność, apatia, zobojętnienie emocjonalne. Sztuczny, chemiczny spokój za cenę stłumienia innych emocji, tych pozytywnych także: ekscytacji, radości, namiętności. Coś za coś.

- To bardzo wygodny, czysty, dyskretny nałóg, zwłaszcza jak go porównać z innymi uzależnieniami. Benzodiazepiny czy leki nasenne są malutkie, nie czuć ich z ust jak alkoholu, nie pozostawiają śladów wkłuć na ciele jak heroina, brane krótko nie działają toksycznie. Przepisuje je lekarz, często psychiatra, co daje poczucie bezpieczeństwa i właściwego, a nawet jedynie możliwego rozwiązania. No i są dedykowane do leczenia właśnie lęku i jego objawów, więc można się długo oszukiwać, że się człowiek leczy. Nic, tylko brać. I tu jest olbrzymia pułapka.

A w każdej ulotce jest napisane: nie stosować regularnie dłużej niż 2-3 tygodnie, ponieważ grozi uzależnieniem.

Droga na skróty

Dzisiaj Przemek ma lekarce, tej pierwszej, starej daty, trochę za złe. Że nie zaproponowała mniejszej dawki, bo (teraz to wie), że dwie tabletki Clonazepamu (2 mg) to jak 8 tabletek po 10 mg Relanium. Wyraźnie i rzeczowo nie uprzedziła, nie poinstruowała, że leku nie wolno brać dłużej niż 2-3 tygodnie, bo może uzależnić. Że nie wysłała go na psychoterapię. Na jej usprawiedliwienie dodaje: to było ponad 20 lat temu.

- Myślę, że nigdy bym nie odstawił leków sam, bez pomocy niektórych świadomych lekarzy, których teraz jest jeszcze niewielu, ale są, bez psychiatry czy psychologa klinicznego, specjalisty uzależnień, u których się teraz leczę. Wiele zawdzięczam też wsparciu i pomocy rodziny, żonie, rodzicom, nawet dzieciom, bez nich być może nie było mnie już wśród żywych.

Przemek wciąż bierze, ale tylko te leki, co nie otumaniają i nie uzależniają. Zanim wysupła tabletkę z celofanowej otoczki, musi spełnić kilka warunków.

Pierwszy to konsultacja z psychiatrą. Nie z pierwszym lepszym, tylko sprawdzonym, z certyfikatem specjalisty leczenia uzależnień i doświadczeniem w temacie. Warunek drugi: dożywotnia abstynencja od benzodiazepin i leków nasennych.

Trzeci: nie może mieć przy sobie, w najbliższym otoczeniu, w domu, w portfelu ani jednej zakazanej tabletki. A jak idzie nawet z głupim przeziębieniem do lekarza, to musi mu powiedzieć, że jest uzależniony, żeby unikać pokus. Czwarty: zrozumieć, że tabletka to dodatek do psychoterapii, nie jej substytut.

- Po kilku latach terapii wiem, że nerwice, fobie, zaburzenia osobowości, depresja psychogenna, zaburzenia odżywiania, czasem też bezsenność, to nie choroby ciała, choć to najbardziej ciało cierpi. To choroby fałszywych przekonań, błędnych wzorców myślowych, negatywnych wyobrażeń, złych wspomnień, przeżytych traum itp.. To one powodują negatywne emocje, a te - przykre objawy. A tabletka to droga na skróty.

_ Imiona bohaterów zostały zmienione_

Źródło artykułu:WP Kobieta
aneta wawrzyńczakdepresjabenzodiazepiny
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (196)