Tabletki gwałtu. Istniały już w przedwojennej Polsce

Polacy uparcie twierdzili, że śpiącej czy nieprzytomnej kobiety nie da się seksualnie wykorzystać. I to mimo że w tym samym czasie niemieccy profesorowie ostrzegali studentki, by zawsze sprawdzały, czy towarzysze zabawy… nie wsypują im czegoś do drinków.

Tabletki gwałtu. Istniały już w przedwojennej Polsce
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

20.07.2018 | aktual.: 23.07.2018 11:24

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Pierwszy polski kodeks karny, wprowadzony w roku 1932, za przestępstwo równoznaczne ze zgwałceniem uznawał każdy akt dokonany na osobie "zupełnie lub częściowo pozbawionej zdolności rozpoznania znaczenia czynu lub kierowania swym postępowaniem". "Ograniczenie poczytalności może być stałe lub przemijające, z powodu (…) nieprzytomności, odurzenia alkoholem lub innymi środkami odurzającymi" – precyzował Wacław Makowski w popularnym komentarzu do przepisów.

Także wcześniejsze, zaborcze regulacje brały w obronę kobiety zamroczone czy oszołomione przez napastników. W austriackim kodeksie była mowa o "stanie nieprzytomności". W niemieckim o "pozbawieniu woli", a w rosyjskim – o "rozstroju czynności duchowych".

Konieczne regulacje?

Sławy światowej seksuologii utrzymywały, że podobne regulacje są absolutnie konieczne. Jeden z niemieckich profesorów podkreślał nawet, że na swoich wykładach o zagadnieniach płciowych konsekwentnie: "(…) wbija w pamięć dam wskazówkę, aby nigdy – znajdując się w towarzystwie mężczyzn w restauracji – nie wydalały się ani na chwilę, gdyż zachodzi niebezpieczeństwo, że towarzysz pozostawiony na osobności, wsypie do podawanego im napoju środek odurzający".

Nawet jeśli przed wojną nie istniało określenie "tabletka gwałtu", to same specyfiki służące ubezwłasnowolnieniu kobiet znajdowały się w powszechnym obiegu. Dało się je kupić tak w niemieckich, jak i w polskich aptekach lub u pokątnych handlarzy. Sędziowie i prokuratorzy najwidoczniej nie dostrzegali jednak problemu.

Obraz
© Domena publiczna. W Niemczech od dawna przestrzegano kobiety, by uważały co mężczyźni dosypują im do drinków. Na ilustracji niemiecka pocztówka z początku XIX w.

W Polsce to się nie zdarza

W szczegółowej statystyce kryminalnej z połowy lat dwudziestych widnieje rubryka "Spółkowanie z nieprzytomną, pozbawioną woli lub chorą umysłowo". Przestępstwo to uchodzi jednak za zupełny ewenement. W całym kraju skazano za nie w 1924 roku 25 osób. Z tego niemal wszystkie w okręgach sądowych Warszawy i Lwowa. Reszta kraju uparcie twierdziła, że śpiącej czy nieprzytomnej kobiety nie da się wykorzystać.

Po 1932 roku sytuacja – paradoksalnie – tylko się pogorszyła. Przyjęto nowy, z pozoru czytelny i stanowczy przepis o przestępstwach seksualnych dokonywanych na bezbronnych ofiarach. Leon Wachholz nie miał jednak żadnych wątpliwości co do tego, że rzeczony paragraf stanowi najzwyklejszą wydmuszkę.

Luki w przepisie sprawiały, że sprawcy mogli się czuć "zupełnie bezkarni". Wpływowy ekspert dysponował wieloma dowodami, tak z własnej praktyki, jak i z szerszej literatury. Mimo to nikomu nie spieszyło się do łatania przepisów.

Obraz
© Domena publiczna. Wymiana torów tramwajowych w przedwojennej Warszawie. W tle widać bar „Pod Żubrem”. Zdaniem ówczesnych specjalistów, przynajmniej tych spoza Polski, właśnie bary mogły stanowić miejsca szczególnie niebezpieczne dla kobiet

"Podstępne odurzanie". Przykłady nieistniejącego przestępstwa

Być może podobnie jak w debacie nad tym, czy dorosłą kobietę w ogóle da się zgwałcić, decydujący okazał się głos Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego. Najbardziej znany polski patolog sądowy komentował temat "podstępnego odurzania" i wykorzystywania znarkotyzowanych lub otumanionych lekami kobiet z chłodną nonszalancją.

Nie wierzył w żadne tabletki gwałtu. Podobnie zresztą jak przez lata nie wierzył w sam gwałt. "Dokładne zbadanie wszystkich przez nas rozpatrywanych przykładów wykazało, że ma tu miejsce przeważnie świadome, rzadziej nieświadome, wprowadzenie w błąd władz sądowych celem usprawiedliwienia się w oczach rodziny i otoczenia" – stwierdził w 1936 roku.

Paręnaście lat wcześniej, w roku 1923, łodzianin Michał Andrzejewski zgwałcił własną, 14-letnią córkę, uśpiwszy ją zawczasu "jakimś płynem odurzającym".

W roku 1934 w Chorzowie służąca Jadwiga Jonderka została napadnięta w piwnicy przez "zamaskowanego osobnika", który zaczął ją dusić, a następnie zakneblował jej usta chustką "nasyconą jakimś kwasem". Nieprzytomną kobietę odnaleziono dopiero parę godzin później, z wielkim trudem wybudzając ją ze śpiączki.

O historii doniosła bulwarówka "Siedem Groszy", podkreślając na koniec, że twierdzenia pokrzywdzonej "wydają się dość mało prawdopodobne". I pewnie dokładnie tak samo sprawę skomentowałby Wiktor Grzywo-Dąbrowski. Odurzenie? Chyba raczej próba "wprowadzenia w błąd władz sądowych"!

Kamil Janicki - Redaktor naczelny "Ciekawostek historycznych". Historyk, publicysta i pisarz. Autor książek wydanych w łącznym nakładzie ponad 200 000 egzemplarzy, w tym bestsellerowych “Pierwszych dam II Rzeczpospolitej”, “Żelaznych dam”, "Dam złotego wieku", "Epoki hipokryzji" i "Dam polskiego imperium". W maju 2018 roku ukazała się jego najnowsza książka: "Epoka milczenia".

Obraz
© Materiały prasowe

Krzywda kobiet, o której wciąż nie chcemy mówić. Odarta z kłamstw historia Polek w nowej książce Kamila Janickiego pt. „Epoka Milczenia”. Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy

Zainteresował Cię ten artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o telefonicznych stalkerach w przedwojennej Polsce.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (71)