Tam chłopcy nie wejdą już do damskiej łazienki. Ale "toaletowy problem" dotyczy też Polaków
Koniec z tą nieprzyzwoitością, zdecydował senat w Teksasie i wydał decyzję o likwidacji toalet koedukacyjnych w całym stanie. Słynący z konserwatywnych przekonań teksańscy senatorowie drżeli na myśl o gorszących scenach, do których musiało dochodzić w zaciszu kabin. A jak na kwestię mieszanego towarzystwa w toaletach patrzą Polacy?
26.07.2017 | aktual.: 26.07.2017 16:23
Okazuje się, że odpowiedź na pytanie, kto do jakich toalet wchodzić może, nie jest taka prosta. Senatorowie z Teksasu postanowili tę kwestię uregulować – przegłosowali właśnie prawo, zgodnie z którym chłopcy mają zakaz wchodzenia do tych samych łazienek i szatni co dziewczynki. Głosowanie poprzedziła 8-godzinna, burzliwa debata.
Jedną z najważniejszych poruszanych aspektów tej sprawy było prawo osób do korzystania z toalety niezgodnie ze swoją płcią biologiczną, ale z tą, z jaką się identyfikują. W razie wątpliwości wiążąca ma być płeć, do której jej przypisana dana osoba w dokumencie tożsamości lub akcie urodzenia. Nie jest zaskoczeniem, że konserwatywny Teksas po prostu zlekceważył potrzeby osób transseksualnych.
A co z ojcami, którzy prowadzą do damskiej toalety córkę, albo z matkami, które wchodzą tam z synami? Senatorowie z Teksasu nie wzięli pod uwagę dylematu, z którym mierzyć muszą się codziennie bardzo wiele osób.
– Moja córka ma 4 lata, kiedy musi do toalety, zabieram ją do męskiej – opowiada mężczyzna na jednym z forów internetowych.
– Nie wyobrażam sobie, że wchodzę z synkiem do męskiej łazienki. Jest mały, po prostu biorę go do damskiej – opowiada forumowiczka.
– O czym wy mówicie, jak można brać dziewczynkę do męskiej łazienki? Tam są pisuary, dziecko może wszystko zobaczyć – emocjonuje się kolejna osoba.
– Jeśli to dziewczynka idzie skorzystać, to oczywiste, że idzie do damskiej – odpowiada jej ktoś.
– Czułabym się niekomfortowo, gdyby jakiś facet wszedł z dzieckiem do damskiej łazienki – komentuje jedna z pań.
Skoro sprawa budzi tyle emocji, może więc lepsze będą toalety koedukacyjne? Okazuje się, że i takie nie budzą sympatii.
– Wybrałem się pewnego dnia ze znajomymi nad morze, po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że pomyliliśmy pociągi. Wysiedliśmy gdzieś niemalże w szczerym polu. Postanowiłem skorzystać z toalety. Wchodzę do jedynej na stacyjce, w okienku siedzi pani pobierająca opłatę, wyciąga rękę po pieniążek. "Długo czy krótko?" - pyta pani. Patrzę, nie rozumiem. Ona też nie rozumie, dlaczego nie rozumiem ja. Zerkam na cennik. "Cena jest taka sama" - zauważam ostrożnie. Pani wyciąga rolkę papieru toaletowego. Muszę się określić, jak inaczej ma odmierzyć kawałek, który mi wydzieli? – słyszę zaskakującą odpowiedź na pytanie, czy łazienka koedukacyjna to problem. A jak wyglądała sama łazienka? – Paskudnie, brudno, ale to było kilka lat temu.
– Ja nie cierpię koedukacyjnych. Byłam raz, konkretnie - w Giżycku. Były kabiny i pisuar, śmierdziało potwornie – mówi wprost dziewczyna, Magda z Warszawy. Podobny stosunek do publicznych łazienek mają wszyscy, których pytam o korzystanie z nich w pociągu. Koszmar, to jedno z łagodniejszych określeń, jakie słyszę.
Być może problemem jest po prostu sam dyskomfort związany z korzystaniem z publicznej toalety, abstrahując od tego, czy jest koedukacyjna, czy też nie. Według szacunków z 2011 roku co drugi Polak i co czwarta Polka po skorzystaniu z toalety nie myją rąk, rozsiewając wokół siebie zarazki. Biorąc pod uwagę to, że 90 proc. zakażeń jest spowodowanych niewłaściwą higieną rąk, trudno czuć się całkowicie bezpiecznie i komfortowo w jakiejkolwiek publicznej toalecie, koedukacyjnej czy nie.