To jedno z zabawniejszych i bezpowrotnie porzuconych złudzeń. Szczerze o rodzicielstwie
Wydawało mi się, otóż, mnóstwo. Że to wiem, co do tamtego jestem w dużym stopniu przekonana, plany mam takie i owakie, a w ogóle to tę, no, dużą inteligencję emocjonalną, która mnie uratuje wszędzie tam, gdzie nie podoła wiedza. I wiecie co? Miałam rację. Wydawało mi się.
28.05.2018 13:36
Tu malutkie, odautorskie zastrzeżenie drogi Czytelniku, jeżeli na widok kolejnego tekstu o posmaku „parentingowym” (słowo równie paskudne, jak „modowy” i prawie tak ohydne, jak fraza „floralne printy”) czujesz nadchodzącą niestrawność – rozumiem Cię w pełni i nie zatrzymuję. Jeżeli natomiast lubisz – jak ja – poczytać o cudzych klęskach, zawodach, porażeczkach i wpadeczkach – zapraszam. Co mi się wydawało? Otóż:
- z dzieckiem należy rozmawiać. To wystarczy, aby rozwiązać większość problemów.
Ahahaha, ocieram łzy wzruszenia nad moją młodzieńczą naiwnością. Oczywiście, podtrzymuję, należy rozmawiać. Z każdym. O wszystkim. Za każdym razem, kiedy pojawia się kwestia sporna, zapalna czy trudna. Czy wydaje ci się przy tym, że rozmowa przyniesie efekty? Spodziewane? Jakiekolwiek? Że doprowadzi do porozumienia i cokolwiek załatwi? Dorośnij. Twoje dziecko wie od małego, że gadanie, to jedno. Rezultaty gadania – całkiem inna historia.
- zapytaj dziecko, co nim kierowało, kiedy zrobiło coś, czego nie akceptujesz. Wytłumaczy ci i dojdziecie do porozumienia.
Nie, no jasne, oczywiście, pytaj. Nie zniechęcam, skąd. Może usłyszysz odpowiedź. Ba, jest spore prawdopodobieństwo, że ją usłyszysz. Zwłaszcza jeżeli potrafisz namolnie nalegać, nagląco wymuszać i upierdliwie się domagać. Tylko widzisz, nikt nie powiedział, że tłumaczenie będzie a) satysfakcjonujące, b) zrozumiałe.
Brzmi niejasno? Pozwól, haha, wytłumaczę.
Pytanie:
- Janku, dlaczego w czasie spożywania na terenie stołówki szkolnej zbilansowanego posiłku popołudniowego wtarłeś w loki kolegi z klasy równoległej niemałą porcję duszonej marchewki?
Odpowiedzi:
- Nie wiem.
- Demony mi kazały.
- Co dziś na kolację? I czy będzie deser?
- Nie pamiętam.
- Jakiemu koledze?
- Jakiej marchewki?
- Mamo, to nie jest ważne.
- Czy mógłbym pójść do toalety?
- Mam sprzątać, czy odpowiadać? Bo nie potrafię dwóch rzeczy jednocześnie!
- Mamo, a wiesz, co Maja zrobiła w styczniu ubiegłego roku, w środę?
Nie zrozumcie mnie źle, jestem najgorętszą fanką drążenia problemu. Zalecam jednak zadawanie pytań z pokorą i dystansem. Bo najpewniej niczego się nie dowiemy. A z tym, czego się dowiemy – nie będziemy mogli wiele zrobić. Co z tego? Ważna jest komunikacja!
- dzieci będą cię naśladować. Ty jesz zdrowo? One też będą jadły.
Przyznam uczciwie, że to jedno z moich zabawniejszych i bezpowrotnie porzuconych złudzeń. Jestem szczęśliwą matką bliźniaków, które od swoich pierwszych dni miały okazję obserwować jak jemy w miarę zdrowo, z całą pewnością pysznie (obiektywizm jest przereklamowany), niewątpliwie różnorodnie i zwykle intensywnie doprawione dania.
Tak się złożyło, że moje dzieci są wyjątkowo aktywne fizycznie, trenują dość hardkorowo, przez jakieś cztery dni w tygodniu. Tak się również składa, że na śniadania, obiady i kolacje – podajemy każdemu z nich mniej więcej to samo. Z drobnymi modyfikacjami, wszak nawet wrogowi nie zaserwuję wątróbki, koperku i dżemu, skoro ich nie cierpi.
Jedno z bliźniąt w wieku sześciu miesięcy ukradło i zjadło swoją pierwszą marynowaną oliwkę. Drugie nauczyło się chodzić, żeby skuteczniej umknąć przed proponowanymi oliwkami.
Egzemplarz X je wszystko jak koza. Im bardziej egzotycznie, cudacznie i wymyślniej – tym chętniej. Egzemplarz Y jest gotów żywić się tostami z białego chleba i daniami pewnej sympatycznej sieci restauracji fast food, tej z klaunem i złotymi łukami. Wyłącznie.
Jedno nie tknie chipsa. Drugie zje trzy torby tego specjału, zwymiotuje i przystąpi do dalszej konsumpcji.
Jedno kocha warzywka. Drugie nienawidzi.
Jedno wielbi nabiał. Drugie też, pod warunkiem, że to stopiony ser na pizzy.
Jedno pije wodę z cytryną i gorzką herbatę. Drugie najchętniej by dosładzało wyciskany sok z pomarańczy.
Dzieci będą cię naśladować, mówili. Bliźnięta, takie podobne, mówili.
Mogłabym tak długo. O tym, jak to ponoć dziecko samo powinno wybierać, kiedy jest gotowe nauczyć się myć zęby, sprzątać po sobie i jeść przy pomocy sztućców. Albo o tym, że dziecko samo wie najlepiej, co jest dla niego dobre. O tym, że dziecku można wszystko wytłumaczyć, a ono zrozumie. I że dzieci nie należy zmuszać. Nigdy. Do niczego. I że kto, ja? Ja nigdy nie będę krzyczeć na swoje dzieci. Ani razu. W życiu.
Ale kto by chciał pozbawiać się złudzeń…?
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl