Trzy godziny stania po miażdżycę i zawał. Polakom wydaje się, że zabobonne obżarstwo się nie liczy
"Powiedział raz Bartek, że jest Tłusty Czwartek." Raz. A Polacy ustawili się w kolejce po pączki o 3 rano. Niezły ma Bartek autorytet.
Pamiętam, że jako dziecko wierszyk o Bartku, który twierdzi, że jest Tłusty Czwartek, potraktowałam śmiertelnie serio. Naprawdę wierzyłam, że to geneza tego święta. I już jako przedszkolak dziwiłam się, że Bartkowa uwierzyła synowi (a może mężowi?) na słowo i poleciała smażyć pączki. Od samego początku interpretowałam wiersz w taki sposób, że Bartek chce naciągnąć matkę (żonę?) na słodycze i uzyskać zgodę na obżarstwo. Nie wie jak to zrobić, więc wymyśla durny powód. Z ręką na sercu, wierzyłam, że Tłusty Czwartek to zmyślony pretekst ułaskawiający żarcie na potęgę.
Nie dlatego, że byłam głupim dzieckiem (naprawdę…). Po prostu wydawało mi się mało konstruktywne, by religia chrześcijańska proponowała rozwiązanie jakoby przed postem można było się bezkarnie napchać. Robienie z jedzenia tłuszczu z cukrem powodu do radości zdawało mi się nielogiczne w zestawieniu z faktem, że post jest formą najwyższego szacunku wobec Boga. Bo czyż jako chrześcijanie, nie powinniśmy czcić cały czas z własnej woli i z radością? No właśnie.
No ale Tłusty Czwartek jest dla wszystkich, nie tylko chrześcijan. Niewierzący mogą zatem płynnie przejść do objadania się, ignorując mgliste wyjaśnienia religijne. Jaki więc mogą mieć powód? A musi być on solidny, skoro wystają w kolejkach do najlepszych cukierni już w noc poprzedzającą święto…
Wyjaśnienie, że pączki są smaczne to za mało. Pączki smaczne są codziennie. Trudno też uwierzyć, by chodziło o to, że "kolejkowicze pączkowi" wierzą w zabobon, według którego obżarstwo w ostatni czwartek karnawału zapewnia dostatnie życie i wieczną szczęśliwość. Wniosek nasuwa się jeden – jakiekolwiek usprawiedliwienie przyjmowania nieludzkich ilości kalorii jest dobre. Jest święto, które polega na żarciu pączków? Cudownie! Świętujmy! Napchajmy się do nieprzytomności! Szkoda tylko, że równie entuzjastycznie nie podchodzimy np. do Dnia Bez Papierosa.
Ten brak entuzjazmu wiele wyjaśnia. Jak się nam zakazuje, powołujemy się na indywidualizm i wolność wyboru. Jak się nas zwalnia z zakazów, hulaj dusza piekła nie ma. Strach pomyśleć, co by było gdyby wszyscy mieli świadomość, że 20 kwietnia jest Światowy Dzień Palenia Marihuany.
Zdaję sobie sprawę, że wychodzę na sztywniarę, ale coś wam zdradzę – zasada "to, co działo się w Vegas, zostaje w Vegas" nie działa. Przekonałam się o tym, choćby wczoraj, jak po usmażeniu 40. pączków z moją mamą, zjadłam 3 na pusty żołądek i odchorowywałam to pół nocy. A nie jestem ani sercowcem, ani cukrzykiem.
Przeciętny pączek ma ok. 300 kcal. Tyle, co stugramowy kotlet schabowy. Jeśli jesteś filigranową kobietą, takiego kotleta pewnie nie dojadasz do końca. No, ale pączka? Jeść jednego to bez sensu. Tym bardziej, że przemawia do ciebie ironizujący mem o treści "Mówisz, że w tłusty czwartek zjadłaś jednego pączka? Jesteś taka szalona".
Z jednej strony każdy dietetyk, a nawet Ewa Chodakowska, powiedzą wam, że zjedzenie jednego pączka codziennie nic nie zmieni jeśli się dobrze odżywiacie. A jeśli ćwiczycie to już w ogóle. Nawet pączki z Biedronki sprzedawane na kartony nie zrobią waszym organizmom większej różnicy. Tylko po co? Chyba, by stać się naczelnym odbiorcą innego mema. Tego, który jest modlitwą tłustoczwartkowców z kolejki na 4 godziny stania: "Oby weszło w cycki". Oby.