"Tulipan z Gorzowa". Uwodził, rozkochiwał, a potem okradał
"Nie ma skrupułów: kłamie, oszukuje, wyłudza i kradnie" - tak o głównym bohaterze pisała oficjalnie produkcja serialu "Tulipan". Dokładnie to samo można by napisać o Marku Ł. - wyrachowanym oszuście matrymonialnym, który w końcu wpadł w ręce policji.
- Sposób działania wszystkich oszustów wygląda podobnie. Nawiązać kontakt, wzbudzić zainteresowanie swoją osobą albo produktem. Pozyskać osobiste informacje na temat marzeń, pragnień, wartości, lęków przyszłej ofiary. Potem przekonywać do wykonania danej aktywności, tworząc wyobrażenie o korzyściach wynikających z zaangażowania czasu, pieniędzy czy innych szeroko pojętych dóbr - tak ogólnie o działalności oszustów (także matrymonialnych) mówi Łukasz Mazur, psycholog ze Stowarzyszenia Stop Manipulacji.
Co do samego Marka Ł. informacje medialne są na razie oszczędne. - W naszym postępowaniu mamy cztery pokrzywdzone kobiety, które Marek Ł. doprowadził do niekorzystnego rozporządzenia mieniem rzędu kilkuset tysięcy złotych - powiedziała TVN prokurator Maria Jarocka, która prowadzi sprawę.
- Mężczyzna opanował perfekcyjnie sztukę manipulacji i przez kilkanaście miesięcy zdobywał zaufanie kobiet. Niektóre z jego fikcyjnych związków trwały nawet po dwa lata. Dopiero po zdobyciu zaufania zaczął wymyślać powody, dla których kobiety przekazywały mu pieniądze - wyjaśnił z kolei portalowi gorzowianin.com rzecznik prasowy KWP Marcin Maludy.
Te wypowiedzi nijak nie oddają jednak ani wyrachowania Marka Ł., ani dramatu jego ofiar.
Książę
Pani Y. była w słabym punkcie życia: samotna matka, świeżo zakończony nieudany związek, zmiana otoczenia - ani czasu, ani chęci na amory nie miała. Miała za to konto na portalu randkowym, bo szukała bliskości (i nie mówimy tu o seksie). Kilka wiadomości było akurat była od niego, czekały niecierpliwie w skrzynce na jakikolwiek odzew. W końcu pani Y. odpisała. Później była wymiana maili i zdjęć. Później numerów telefonów. A później to się już zaczęło.
- Dzwonił bardzo często, rozmawialiśmy godzinami, głównie wieczorami i nocami, bo ja bardzo dużo pracowałam. Dużo opowiadał o sobie, swoim życiu za granicą, czego - i kogo - w nim szuka. Z dnia na dzień coraz bardziej wzbudzał zaufanie, to wszystko było tak prawdziwe… że aż niemożliwe. Swoimi historiami zaczął wzbudzać we mnie litość. Ja też zaczęłam się przy nim otwierać, opowiadać coraz więcej o sobie. Nawet nie zorientowałam się, że mnie wciągnął w pułapkę, mówił dokładnie to, co chciałam usłyszeć. A ja to chłonęłam jak gąbka, bo wydawało mi się, że skoro ja nie kłamię, nie oszukuję, to i on mówi prawdę - opowiada pani Y.
Czyli tak: nie dość, że taki przystojny, to jeszcze nie pije, nie pali, nie przeklina, lubi dzieci, ma dobrą pracę, własny biznes, zaradny jest, wypisz-wymaluj ideał lub, jak określa to sama pani Y., "wymarzony książę".
Rysy
Los jednak nie sprzyjał pani Y. Co z Markiem Ł. (będącym wtedy jeszcze dla niej panem Y.) się umówiła na spotkanie, to coś wypadło - a to jemu sprawy służbowe, a to jej niespodziewany wyjazd czy problemy z dzieckiem. Jak to w życiu. Aż tu światełko w tunelu: Marek Ł. dostał spadek, jak tylko rozliczy się z rodziną i pozałatwia wszystkie formalności, przyjedzie do Polski, już na stałe, biznesy będą się kręcić tam, tu będzie ślub i życiowa sielanka. - Nieustannie przewijały się w jego słowach plany podróży poślubnych, zakupu domu, godnego życia, na poziomie. I inne obietnice, które się nigdy nie spełniły… - opowiada pani Y.
Wobec wszystkich ofiar, a było ich co najmniej cztery, Marek Ł. stosował metodę na "drobną pożyczkę" - raptem 200, 300, góra 400 złotych, pilna sprawa, zaraz przecież zwróci. Kobiety się wtedy trochę wahały, ale z drugiej strony już się przecież znali, długo i intensywnie, parę stówek nie majątek, w dodatku konto w polskim banku, łatwo będzie w razie czego człowieka namierzyć, jeśli, odpukać, weźmie pieniądze i zniknie. No i on przecież przysięgał na Najświętszą Panienkę i grób rodziców, że jest uczciwy, że kocha, że odda.
A za tydzień czy dwa znów telefon, tym razem dobre wiadomości: formalności już prawie załatwione, pozostało tylko dopiąć ostatnie guziki. Ale to kosztuje, kilka tysięcy złotych. "Pożycz, błagam, pomóż", prosił ofiary Marek Ł., "za siedem dni, jak tylko wszystko zorganizuję, przyjadę do Polski, już na stałe, i oddam, będziemy razem, ty i ja".
Jedna z ofiar: - Ja już wtedy wpadłam jak śliwka w kompot, ślepo mu zaufałam, nie włączając racjonalnego myślenia. Pożyczyłam mu te pieniądze z nadzieją, że je odzyskam i że będziemy razem. Dopiero dziś wiem, po terapii psychologicznej, że ten człowiek mnie omotał, wszystko zaaranżował bardzo dokładnie, każda niby prawdziwa historyjka była kłamstwem. Działał z pełną premedytacją, żeby osiągnąć cel: uwieść, rozkochać, a potem okraść.
Łukasz Mazur wyjaśnia, że tak właśnie działają oszuści: dostosowują techniki "uwodzenia" do psychiki ofiary. - W przypadku nawiązywania bliskiej relacji, bardziej emocjonalnej z ofiarą, jest to tworzenie karuzeli emocjonalnej, przeskakiwanie z prośby, na groźby, z rozwijania wizji szczęśliwości w sytuacji podporządkowania do wizji zła i nieszczęścia w sytuacji odmowy. Czy wreszcie odwoływanie się do wartości będących ważnymi dla ofiary - podkreśla psycholog ze Stop Manipulacji.
Amok
U pani Y. piętrzyły się problemy. Już Marek Ł. miał oddać pieniądze, już się pakował do wyprowadzki do Polski, a tu znów niefart: na ulicy go napadli, on się bronił, temu i owemu gębę obił, poszło zgłoszenie na policję, trzeba opłacić adwokata i kaucję. - To jest niesamowita spirala, w którą człowiek wpada, taka pajęczyna, która go oplata. Ja wciąż myślałam, że ten człowiek mówi prawdę. Omotał mnie, byłam jak w amoku, jak pod wpływem sekty - opowiada pani Y.
Drugiej ofierze gorzowskiego "Tulipana" - nazwijmy ją panią X - klapki z oczu zrzucił dopiero funkcjonariusz w komisariacie policji. - Dzięki temu wyrwałam się z tego bagna, psychomanipulacji mną, moim umysłem, zabawy moją osobą - mówi pani X. A wtedy, jak te klapki opadły, zobaczyła: że mieszkanie przepadło, że komornicy walą do drzwi, wchodzą na pensję, że dziecku nie ma co do garnka włożyć.
Dlaczego Marek Ł. zapolował właśnie na panią X.? Po pierwsze, nie tylko na nią, kobiet przez niego oszukanych jest co najmniej kilka. Po drugie, liczba pojedyncza jest tu niewskazana, bo, jak się okazało, Marek Ł. tak sobie z najbliższą swoją rodziną wymyślili, że będą polować na samotne kobiety z dobrym sercem i zdolnością kredytową. A po trzecie to już się wypowie sama pani X. - On uśpił moją czujność, trafił na słaby punkt mojego życia, byłam idealnym dla niego materiałem, jeśli chodzi o manipulację. Byłam ufna wobec niego, bo potrzebowałam bliskości. Przez lata znajomości bardzo mocno związał mnie ze sobą emocjonalnie, wchodząc na delikatny grunt rodzinny - wyjaśnia pani X.
I dodaje: - Kto nie przeżył czegoś takiego, nie powinien osądzać, bo nie zna żadnej z ofiar, ich przeszłości, życia, ścieżek, zmagań, walko. Założę się, że gros ludzi, gdyby wiedziało, dlaczego to się stało, okazałoby gram zrozumienia. Najłatwiej osądzać kogoś, gdy się nie przejdzie ścieżek jego życia…
Pranie
- To jest ten sam mechanizm, co w sekcie, ci mężczyźni polują na osoby zagubione, podatne, po przejściach - mówi Agnieszka, która prowadzi stronę internetową oszukana.eu. Gdy ją zakładała, napisała krótko i konkretnie: "na blogu zajmiemy się przekazaniem informacji o sposobie działania oszustów. Możecie oczywiście dodawać komentarze. Zdjęcia i filmy przysyłajcie na adres email widoczny w lewym górnym rogu strony głównej".
Zaraz zaczęły się zgłaszać kobiety, słać rozpaczliwe maile, załączać zdjęcia, dzwonić. Ile ich jest? - Bardzo dużo - mówi Agnieszka. - Za dużo. Nie ma dnia bez zgłoszenia, a bywało i tak, że odzywało się po kilka dziennie. Nie jestem w stanie zliczyć, ponad sto kobiet już na pewno się zgłosiło. Wcześniej to były panie między 40-stką a 50-tką, teraz zgłaszają się nawet takie młode dziewczyny, koło 30-stki.
Za sprawą Agnieszki powstała internetowa baza informacji o oszustach matrymonialnych. Licznik nabił ponad 36 tysięcy wejść, zdjęć - tych z prawdziwymi twarzami amantów z internetu i tych skradzionych Bogu ducha winnym ludziom - Agnieszka w swojej bazie ma już ponad sześć tysięcy.
Agnieszka wylicza: oszustwo nigeryjskie, biznesmen w potrzebie, żołnierz na misji, który znalazł skarb i chce się podzielić, lekarz w kraju ogarniętym wojną (ostatnio modna jest Syria), który zbiera datki dla potrzebujących - to metody działania tych, którzy chcą "tylko" wyłudzić pieniądze. Nieraz są to obcokrajowcy, nieraz Polacy pod obcokrajowców się podszywający.
Ale wśród oszustów są i tacy, którzy całymi miesiącami, nawet latami, "urabiają" ofiarę: kontaktują się, zżywają, spotykają, sypiają, budują bliskość, rozkochują. - Oni też w którymś momencie wpadają w tarapaty: są ciężko chorzy albo mają ciężko chore dziecko, bo wielu panów przedstawia się jako samotni ojcowie, wpadli w niespodziewane długi, trafili niesłusznie oskarżeni za kratki i tak dalej. Można by zrobić listę ze stu takich problemów - wyjaśnia Agnieszka.
I bardzo mocno podkreśla: - Te kobiety nie są głupie czy naiwne. Są po prostu dobre, chcą pomóc, uratować kogoś. To nie ich wina, że ten ktoś robi im pranie mózgu, wykorzystuje je, oszukuje. Nie możemy obwiniać ofiar, musimy piętnować sprawców.
Wrak
Agnieszka przyznaje: internetowa baza oszustów to była fajna zabawa. Do pewnego momentu. - Później zrobiło się poważnie, aż za poważnie. Chyba po telefonie jednej kobiety, która tak wyła do słuchawki… Bo ona naprawdę myślała, że już nic dobrego jej w życiu nie czeka, a tu udało jej się w końcu poznać mężczyznę swojego życia, a on się okazał oszustem. Żeby pani ten krzyk i płacz usłyszała… - mówi Agnieszka. Gdyby to wtedy nagrała, jej zdaniem 90 proc. społeczeństwa by zrozumiało, że to nie jest głupota czy naiwność tych kobiet, tylko efekt bezwzględnego prania mózgu.
- Moim zdaniem ci mężczyźni nie mają moralności ani godności, są pozbawieni ludzkich uczuć, ich się powinno izolować i leczyć - uważa Agnieszka.
Pani X. przytakuje: - Jeśli ktoś nie przeżyje tego na własnej skórze, to nie wie, co taka kobieta czuje, co przechodzi, jak bardzo musi walczyć. Raz, że oszukana uczuciowo, dwa - ograbiona finansowo z długami, które pozostały po niespełnionej miłości, życiu i wspólnym szczęściu.
I jeszcze, że najgorsze jest odarcie człowieka z nadziei, miłości, wiary w ludzi. - Nie potrafię już zaufać. Ten strach pozostanie we mnie na długo.
Cofnąć czas
Gdyby wysłał swoje prawdziwe zdjęcie, a nie "modela", wykradzione z internetu niewinnemu człowiekowi, to bym w życiu na niego nie zwróciła uwagi - wyjaśnia pani X.
Prawdziwą tożsamość Marka Ł. odkryła grubo ponad rok temu, znała już jego imię i nazwisko, wiedziała, skąd pochodzi, co robi. Mimo to miała związane ręce - policja aresztować go nie mogła, bo się ukrywał. 12 września Marek Ł. został jednak zatrzymany w swoim mieszkaniu. Grozi mu do 10 lat odsiadki.
- Więzienie? Czasem się nad tym zastanawiam… To za duży luksus dla nich, darmozjadów trzeba by utrzymywać z naszych podatków! Społeczeństwo winno otworzyć oczy, że nie można potępiać ofiar gwałtu, przemocy domowej, oszustwa matrymonialnego, tylko sprawców, którzy niszczą życie niewinnym ludziom. Kara powinna być wymierzona wedle tego, co uczynił wielu kobietom oraz rodzinom - mówi pani X.
Od kilkunastu miesięcy chodzi na terapię, psycholog uświadamia jej, dlaczego to się w ogóle stało, pomagają jej nowe znajome - kobiety, które poznała dzięki Agnieszce - i wiara w Boga. A także w sprawiedliwość. - Straciłam bardzo dużo zdrowia, odebrano mi dotychczasowe życie - mówi pani X. - Determinacja moja była wielka, gdyż chciałam sprawiedliwości i pokazania innym kobietom, by walczyły o swoją godność, nawet gdy ktoś im odbiera to w sposób bezduszny. Chcę też, żeby winni tego procederu zapłacili za wszystko, za każdą moją łzę, każdą minutę strachu. Choć nie ma chyba takiej kary dla tych ludzi, by mogli odkupić winy - mówi pani X.
Wreszcie dodaje: - Do dziś nie potrafię pojąć, że są na tym świecie ludzie, kobiety i mężczyźni, którzy mogą zabić własną pazernością i pychą, w tak nieludzki sposób potraktować drugiego człowieka…