Tylko we Lwowie...
Jeśli do tej pory Lwów kojarzył wam się z kwasem chlebowym i patriotycznymi uniesieniami: orlętami Lwowskimi czy Szczepciem i Tońciem – porzućcie to! To jedno z najdynamiczniej rozwijających się miast w Europie, a jego mieszkańcy chcą być bardziej trendy niż reszta świata...
29.09.2008 | aktual.: 25.06.2010 14:48
Jeśli do tej pory Lwów kojarzył wam się z kwasem chlebowym i patriotycznymi uniesieniami: orlętami Lwowskimi czy Szczepciem i Tońciem – porzućcie to! Lwów to jedno z najdynamiczniej rozwijających się miast w Europie, a jego mieszkańcy chcą być bardziej trendy niż reszta świata...
Jeszcze dwa lata temu wizyta we Lwowie oznaczała podróż do innego świata. Busy, czyli tzw. marszrutki, przewożące przez granicę za parę złotych oferowały wkroczenie poza świat wygody – w odrobinę dzikości nieznającej na przykład takiego urządzenia jak kosiarka do trawy... Ukraina z oknem wydawała się krainą złych dróg, dziwnych kabli, bezkresnych pól i lasów. „Ruski sajding” z Masłowskiej nabierał tu innego wymiaru, a wszechobecne hurtownie tanich alkoholi naprowadzały na trop pasji i lifestylu mieszkańców. Jednak już parę lat temu Ukraińcy wynaleźli odpowiednik Bacardi Breezera we fluorescencyjnych kolorach, którego mocno chemiczny smakach łączy się – płynnie – z drożdżowymi bułeczkami sprzedawanymi na ulicy przez starsze panie (prosto z gorącej blachy przykrytej lnianą ściereczką). Teraz panie zniknęły, a na ich miejscu pojawił się niezwykły sushi bar, na londyńskim poziomie (wyjmowane wielkie szyby, stoliki a la Starck), sąsiadujący z kosmicznym salonem telefonów komórkowych, kultową etniczną restauracją
„U Pani Stefy” oraz „komunistyczną”, „międzynarodową” księgarnią o prawie pustych półkach... Właściwie powyższy opis idealnie oddaje współczesny Lwów - miasto w trakcie przemian.
To chyba ostatni dzwonek, żeby udać się tu i zastać jeszcze coś, co nie będzie przypominało „reszty świata”. Należę, co prawda, do optymistów, którzy twierdzą, że nie złamie się lwowskiego ducha, że Lwów – jak Kraków – zawsze będzie „trochę inny” oraz, że rzeczywistość "ewolucyjna" jest równie ciekawa co historyczne artefakty. Lwów, podobnie jak Praga czy Kraków, nie potrafi obronić się przed dominacją pieniądza i komercji, tak jak one ulega doradcy zwanemu zły gust. Niektórzy twierdza, że jest on już od dawna wpisany w ukraiński zmysł estetyczny. Faktycznie – Ukraińców charakteryzuje pewien „rosyjski” rozmach w interpretacji nowoczesności czy dostatku. Doskonale widać to przy okazji takich uroczystości jak śluby, gdzie panny młode przebrane za księżniczki są obwarowane kamerami i aparatami z rozmachem godnym Las Vegas.
Lwów to zawsze było idealne miasto na spacerowy weekend. Jakkolwiek można by kpić z pielgrzymek Polaków na Cmentarz Łyczakowski, to jednak ta ogromna nekropolia jest jednym z moich ulubionych miejsc na ziemi. Niezwykła, bujna zieleń cmentarza, jego położenie na wzgórzach, architektura nagrobków, patrzące zewsząd twarze, różnorodne nazwiska na nagrobkach przypominają, jakim miastem był niegdyś Lwów. Poprzez Cmentarz Łyczakowski możemy na chwilę dotknąć miasta z przeszłości – tego, w którym żyła, ze swoją partnerką Marią Dulębianką, Maria Konopnicka. Tego, w którym zgodnie żyli ludzie wielu religii i narodowości. Podobnych wrażeń dostarczy nam również przechadzka po mieście, gdzie pośród startych murali z pewnością rozpoznamy polskie litery lub jidisz ogłaszający o towarach bławatnych, czy sklepie z nabiałem.
ZOBACZ TEŻ
We Lwowie koniecznie należy przejść się po miejskich parkach, zajrzeć do knajpy miejscowych nacjonalistów i stanąć z rozdziawioną buzią przed eklektyczną architekturą hotelu George (być może nawet wynająć sobie tam za grosze pokój...). Odwiedzając Lwów nie można zapomnieć o pójściu na popularne czeburieki (duży pieróg z ciasta smażonego na głębokim tłuszczu, nadziewany mocno przyprawionym mięsem), czy do smażalni znajdującej się na tyłach opery (przy okazji zahaczyć o przedziwną halę targową i „dziki” targ miejscowych dóbr, na którym można kupić ściereczki, fartuchy, a nawet sok z dzikich granatów). Warto również posiedzieć w Dzydze – nadal najfajniejszej knajpce Lwowa. Napić się świetnego, „białego” piwa robionego w miejscowych browarach (potrafią smakować jak owoce...) lub klasycznego Obołonia, czy pójść na ślub do cerkwi. Idąc na targowisko z rękodziełem, gdzie można słono przepłacić za „wyszywankę”, można dyskretnie przyjrzeć się samochodom z, obowiązkowo, przyciemnianymi szybami. Poczuć się jak sto lat
temu i jak trzy sezony temu patrząc na wszechobecne podróbki Roberto Cavalliego oraz Dolce&Gabbana. Niezapomnianych wrażeń dostarczy nam wyprawa do "dziwnej" dyskoteki, gdzie zbadają nas wykrywaczem metali i uraczą rosyjską muzyką. Można też przejść się prospektem Szewczenki, podejrzeć portretowanych ludzi i zobaczyć, kto wygrywa w szachy, a kto przyszedł tylko na "podryw". Ponadto można odwiedzić wydział lekarski miejscowego uniwersytetu, zobaczyć piękny dworzec i poczuć się, jak to opisywał Martin Polak: naprawdę w Galicji.
Specjalnie dla serwisu kobieta.wp.pl prosto ze Lwowa nasza korespondentka Agnieszka Kozak
Dziennikarka, robi doktorat z gender i queer studies. Zajmuje się lokalnymi odmianami globalnych trendów, seksem i seksualnością w kulturze popularnej czasem krytykuje sztukę i fotografię, ale głównie nałogowo kupuje buty…