Umówiłam się na kolację z pięcioma nieznajomymi. Nowa aplikacja coraz popularniejsza w Polsce
"96 proc. grup potwierdza swoją kompatybilność na spotkaniach" - czytam w powiadomieniu, gdy zapisuję się na kolację z nieznajomymi. Misją Timeleft, nowej aplikacji do zawierania znajomości, która przez niektórych nazywana jest nowym Tinderem, jest walka z tzw. epidemią samotności. Sprawdziłam, czy za pomocą platformy można nawiązać jakościowe relacje.
Jest środa. Dochodzi 19:00. Wchodzę do jednej z eleganckich restauracji w centrum Krakowa. Zaczepiam kelnerkę i proszę, żeby wskazała mi stolik, przy którym spędzę kolejnych kilka godzin.
- Pani z tej aplikacji? Tutaj proszę - mówi uśmiechnięta, sadzając mnie w zacisznym kącie knajpy, w otoczeniu zieleni. Pytam ją, ile osób zapisano na tę konkretną rezerwację. - Siedem - odpowiada, podając mi menu. "Tylu nieznajomych przy jednym stole?" - myślę w duchu. Czuję, jak ekscytacja miesza się we mnie ze stresem. Nie zdążyłam przetrawić silnych emocji, gdy za plecami usłyszałam niepewne "cześć". To pierwsze słowo, które w każdy środowy wieczór wypowiadają tysiące użytkowników korzystających z debiutującej w Polsce aplikacji Timeleft.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dobrani przez algorytm
Ideę stworzenia Timeleft przybliżył w rozmowie z brytyjską edycją magazynu "Cosmopolitan" Maxime Barbier, założyciel aplikacji. Początkowo pracował nad platformą randkową, która miała łączyć ludzi na podstawie aspiracji i podobnych zainteresowań. Koncepcja zmieniła się tuż po pandemii.
Barbier zauważył, że większą korzyść przyniesie użytkownikom, gdy po prostu zachęci ich do interakcji poza wirtualną rzeczywistością, w której tak chętnie przesiadywaliśmy w trakcie pandemicznej izolacji.
Obecnie aplikacja działa w 160 miastach na sześciu kontynentach, oferując użytkownikom cotygodniowe spotkania. Koszt pojedynczej kolacji wynosi 39,99 zł. Dostępne są także subskrypcje miesięczne, trzymiesięczne i półroczne, pozwalające korzystać z platformy na całym świecie. Od niedawna aplikacja dostępna jest w największych miastach w Polsce.
"Jak opiszesz idealny wieczór?"
Po ściągnięciu aplikacji nie zasypują mnie profile innych użytkowników, wypełnione zdjęciami i opisami, jak na innych tego typu platformach. Widzę prosty interfejs, na którym wyświetla się ankieta. Pytania w niej zawarte mają określić mój typ osobowości, a następnie pomóc algorytmowi w doborze towarzyszy kolacji. Podaję swój wiek, branżę, znak zodiaku, a później przechodzę do kwestii związanych z moim stylem życia i upodobaniami. "Jak opiszesz swój idealny wieczór?", "Wolisz słuchać rocka czy rapu?","Jak ważna jest dla ciebie duchowość?" to tylko kilka pytań, które zadaje mi Timeleft.
Następnym krokiem jest wybór daty kolacji i opłacenie biletu wstępu. Po wszystkich formalnościach aplikacja informuje mnie, że zostałam połączona z pięcioma nieznajomymi.
Samotność, czyli złożony problem współczesnego świata
Jak zaznaczają twórcy aplikacji, jej misją jest "walka z samotnością i izolacją społeczną w dużych miastach". To bardzo śmiała teza. Światowa Organizacja Zdrowia uznaje samotność za poważne zagrożenie dla zdrowia publicznego. Przegląd badań obejmujących łącznie 3,4 miliona uczestników, przeprowadzony przez Julianne Holt-Lunstad, wykazał, że życie w samotności zwiększa ryzyko śmiertelności w obserwowanym okresie o 26 proc.
Zdaniem dr. hab. Łukasza Okruszka, prof. Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk, aplikacja oferująca płatne spotkania z grupą nieznajomych nie ma zbyt wiele wspólnego z próbą rozwiązania problemu epidemii samotności.
Jak zaznacza Okruszek, samo zwiększenie dostępności kontaktów społecznych nie jest szczególnie efektywnym rozwiązaniem w zmniejszaniu epidemii samotności.
- Wyobraźmy sobie, że osoba, która cierpi z powodu chronicznej samotności, trafia do sali pełnej ludzi. Jest wystawiona na kontakt z innymi ludźmi, ale zamiast go podejmować prawdopodobnie wycofa się w cień. Nie ma bowiem wypracowanych pewnych mechanizmów, w tym pozytywnej wizji swojej atrakcyjności społecznej - wyjaśnia.
- Mówienie, że jedna aplikacja rozwiąże problem wynikający z szeregu uwarunkowań, jest stwierdzeniem zdecydowanie na wyrost - dodaje.
"Pierwsza kolacja była absolutną porażką"
Przyszedł dzień kolacji. Tego samego dnia poznaję miejsce spotkania z grupą nieznajomych. O samych uczestnikach wiem wciąż niewiele. Aplikacja udostępnia mi jedynie ich znaki zodiaku i branże, w których pracują. Na miejscu dowiaduję się więcej. Już od pierwszych zdań wymienionych z nowo poznanymi osobami wiem, że nie mam do czynienia z ludźmi, dla których samotność jest problemem. Rozmowa płynie naturalnie. Mówimy o tym, co skłoniło nas do przyjścia na kolację.
- Lubię nowe, ciekawe doświadczenia. Zobaczyłam reklamę i postanowiłam przekonać się, czy spotkania z nieznajomymi to coś dla mnie. Jak opowiedziałam o tym pomyśle w pracy, to znajomi stwierdzili, że pewnie idę na randkę z pięcioma facetami - przyznaje jedna z uczestniczek z uśmiechem na twarzy, a my wtórujemy jej śmiechem. Przy stole nie zabrakło osób, które mają za sobą podobne spotkania.
- Jestem na kolacji już drugi raz. Pierwsza była absolutną porażką. Zjawiłam się na niej ja i inna dziewczyna. Najgorsze było jednak to, że po naszej knajpie biegały szczury. Na szczęście moja koleżanka była w tym samym czasie na spotkaniu z aplikacji w innej restauracji, więc dołączyłyśmy się do większej grupy. Wtedy wieczór zrobił się interesujący - opowiada kolejna uczestniczka.
Po krótkim wstępie dowiadujemy się od niej, co czeka nas w aplikacji po tym, jak rozejdziemy się do domów. - Będziemy się oceniać - rzuca rozbawiona. - Jeśli przyznacie komuś kciuk w górę i ktoś to odwzajemni, zyskujecie opcję czatowania ze sobą, poznajecie swoje nazwisko i możecie podejrzeć zdjęcie na profilu rozmówcy. W innym przypadku tracicie możliwość nawiązania relacji - opowiada.
Patrzę na nietęgie miny innych uczestników. Dla osób, które biorą udział w kolacji pierwszy raz, to spore zaskoczenie. Zrozumieliśmy, że będziemy oceniani, a sposób nawiązywania przez nas relacji ma swoje konsekwencje. - W takim razie musimy się postarać - dodaje siedzący naprzeciwko mnie mężczyzna, próbując rozładować napięcie.
Ktoś na końcu stołu próbuje wyciągnąć telefon i sprawdzić powiadomienia. - Nie powinniśmy tego robić. W zasadach kolacji jest napisane, że telefonu może używać tylko jedna osoba na raz, gdy chcemy zagrać w grę na przełamanie lodów - strofuje go inny uczestnik.
Misja: Poznać się bliżej
Kolejne godziny spotkania upłynęły nam głównie na rozmowach o pracy. W końcu to jedyna jawna informacja o innych uczestnikach, o którą mogliśmy zaczepić konwersację. Gdy wyczerpaliśmy branżowe anegdotki, przyszedł czas na grę oferowaną przez aplikację, czyli fiszki z pytaniami otwierającymi dyskusję.
- Opowiedz o swojej najgorszej randce - czytam pytanie. Zaczęliśmy się powoli otwierać, opisując zabawne, a niekiedy tragiczne w skutkach wieczory z potencjalnymi drugimi połówkami. - Moja randka próbowała mnie okraść - przyznaje jeden z uczestników kolacji. - Ja przez przypadek umówiłem się z dziewczyną mojego brata bliźniaka - dodaje kolejny.
W rozmowach nie zabrakło też tematów związanych z naszymi pasjami, zainteresowaniami i podróżami. Spędziliśmy ze sobą przyjemny wieczór, skupiając się wyłącznie na rozmowie, odstawiając na bok inne sprawy. - Nie spodziewałam się, że to będzie tak przyjemne spotkanie. Traktowałam ten wieczór jak eksperyment, tymczasem te kilka godzin zleciało mi w okamgnieniu - oceniła wieczór jedna z kobiet obecnych na kolacji.
Wspólnie podsumowaliśmy wieczór spędzony na rozmowach, bez telefonów, skupieni na poznawaniu nowych ludzi. Zgodziliśmy się, że to ciekawa forma rozrywki. Trudno jednak mówić o tym, aby aplikacja pomagała w walce z samotnością czy budowaniu jakościowych relacji. Nasza wymiana zdań była raczej powierzchowna. Nawet przy poważniejszych tematach nie wdawaliśmy się w szczegóły, co zresztą byłoby trudne, prowadząc dyskusje w grupie nieznajomych. Znacznie łatwiej zagłębić się w relację, gdy możemy porozmawiać z drugą osobą sam na sam.
Zdaniem dr. hab. Łukasza Okruszka opowiadanie o nawiązywaniu jakościowych relacji przez aplikację jest raczej narracją marketingową niż rzeczywistą korzyścią z jej użytkowania.
- To kojarzy mi się ze zjawiskiem, które Amerykanie nazywają loneliness economics. Polega ono na tym, że firmy komercjalizują problemy społeczne wynikające z tzw. epidemii samotności - wskazuje dr hab. Łukasz Okruszek.
Co więcej, ekspert zauważa w działaniu aplikacji pewny paradoks: - Lepszym pomysłem byłoby zapisanie się na wolontariat. W trakcie takich aktywności przestajemy skupiać się na sobie, a zaczynamy myśleć o innych osobach. Poza tym taka forma poznawania nowych osób nic nas nie kosztuje.
Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.