Urszula i Ola pracują na poczcie. Mówią wprost, co myślą o wyborach
Wiceprezes Poczty Polski zapewnił, że listonosze dostarczą wymaganą liczbę pakietów wyborczych przy zachowaniu bezpieczeństwa epidemicznego. Mowa o 20 tysiącach pracowników i pracownic. Ja rozmawiam z dwiema: Olą i Urszulą. To, co mówią, wcale nie napawa optymizmem.
Na barkach listonoszy będzie spoczywało dostarczenie Polakom 30 mln pakietów wyborczych. I dostaną na to niespełna tydzień. Według redakcji Money.pl karty wyborcze mają być dystrybuowane od 4 do 10 maja.
"Nie mogę się przygotować"
Ola od 3 lat pracuje jako listonoszka w niewielkim mieście w województwie kujawsko-pomorskim. Zgadza się ze mną porozmawiać pod warunkiem pełnej anonimowości. Nie wie, na czym stoi, i jak będzie ma wyglądać jej praca w związku z wyborami.
– Przez to, że ustawa na dobrą sprawę jeszcze nie przeszła, nie dzieje się zbyt wiele, co moim zdaniem jest chyba jeszcze gorsze. Gdyby wszystko było wiadomo już teraz, bylibyśmy w stanie lepiej się przygotować. Choćby nastawić się na tę sytuację psychicznie – mówi. Ola stara się jednak wykonywać swoją pracę jak dotychczas.
Najbardziej lubi w niej kontakt z ludźmi. – Niektórzy traktują mnie wręcz jak członka rodziny, a przynajmniej tak to odbieram. Często pytają, jak się czuję, czy wszystko u mnie dobrze – opowiada. Dla bezpieczeństwa rozmawia na bezpieczną odległość, słysząc życzenia zdrowia. Choć na początku pandemii wyglądało to zgoła inaczej. – Był taki moment, że niektórzy się mnie bali. Trochę to było dziwne. Nawet może przykre, ale ludzie inaczej się zachowują, gdy się boją. Chociaż oczywiście nie wszyscy – wspomina.
Zobacz także: SIŁACZKI – program Klaudii Stabach. Historie inspirujących kobiet
"Nie wiem, co mówić ludziom"
W sprawie wyborów korespondencyjnych dwudziestoparolatka też ma swoje zdanie. Uważa, że przeprowadzenie ich nie będzie "większym problemem". – O ile rzeczywiście będziemy dobrze przygotowani. A z każdym dniem zwłoki szanse na to spadają – zauważa, dodając, że kierownictwo jej poczty zorganizowało do tej pory dwa zebrania.
– Naczelniczka mówiła co nieco, ale nic nie jest wiadome na pewno – relacjonuje. – A to trochę utrudnia nam ewentualne przygotowania. Nie wiemy przecież nawet, czy jest na co się przygotowywać – ocenia dziewczyna. Wielu klientów zadaje to samo pytanie i Ola nie wie, co ma odpowiadać. – Poprosiłam tylko, aby ci, którzy nie mają skrzynek pocztowych, je założyli, bo lepiej jednak mieć ją tak czy siak, niż później na ostatnią chwilę jej szukać – mówi.
Listonoszka uprzedza również z innego powodu. – Czasem klienci nie myślą o tym, że też jesteśmy tylko ludźmi. Nic złego dotąd mnie nie spotkało, ale inny listonosz usłyszał w swoim rejonie, że się "sprzedaliśmy" – opowiada. Dlatego chce, żeby Polacy zdali sobie sprawę, że pocztowcy nie są pomysłodawcami wyborów. Ona sama zamierza, w razie potrzeby, roznieść pakiety wyborcze. Uważałaby to za swój kolejny obowiązek. – I byłoby fajnie, gdyby doceniono nas za to, zamiast wieszać na nas psy – kwituje.
"Ja odmówiłam"
Urszula, w przeciwieństwie do Oli, nie zamierza roznosić pakietów wyborczych. Nie jest listonoszką, pracuje w tzw. okienku przy obsłudze klientów. – Ale z uwagi na to, że wielu listonoszy jest teraz na L4, szefostwo zapytało m.in. mnie, czy jestem chętna do pracy przy wyborach – opowiada. – No i ja odmówiłam, chociaż wiem o jednym urzędzie pocztowym, gdzie pracowników z okienek zmuszono do tej pracy. Może mnie też jutro zmuszą? – zastanawia się.
Kobieta nie chce podać swojego nazwiska. Zwyczajnie boi się utraty pracy, ale anonimowo mówi mi, że "nie przyłoży ręki do tych wyborów". Ma córkę i rodziców w grupie ryzyka. – Nawet jeśli chcieliby mi zapłacić duże pieniądze, to nikt nie zagwarantuje, że nie przyniosę choroby do domu – Urszula nie kryje emocji. Ani swoich poglądów. Nie chce "się sprzedać, żeby zaspokoić pychę jednego polityka" – jak mówi.
Bliscy całkowicie popierają decyzję Uli. Tak jak część jej kolegów. – Znam listonoszy, którzy to zrobią. Ale najśmieszniejsze jest to, że do dziś nikt nie powiedział, jaka będzie kwota zarobku, w jakich dniach się to ma odbyć i w jakich godzinach – ujawnia. – Jedyne, co wiadomo, to że będzie umowa zlecenie. I ludzie się zapisują, ale do końca nie wiedzą, co będą robić i właśnie za ile. Słyszałam o mailu od dyrektora regionu, w którym napisał o "godnym zarobku". Ale co to dla niego znaczy? – pyta pracownica poczty.
Piotr Moniuszko, przewodniczący Wolnego Związku Pracowników Poczty Polskiej, w poście z 25 kwietnia opublikowanym na Facebooku informował, że podczas wideoczatu z przedstawicielami związków zawodowych nie podano kwot oferowanych za udział w roznoszeniu pakietów wyborczych. "Padło ze strony Kierownictwa PP S.A., że nie ustalono jeszcze wysokości stawki za jeden doręczony pakiet wyborczy, gdyż trwają w tym zakresie rozmowy z Ministrem Aktywów Państwowych Jackiem Sasinem" – czytamy.
Od kilku dni krąży jednak informacja o dodatku dla listonoszy w wysokości 2 zł brutto od pakietu. "Zakładając, że faktycznie za jeden doręczony pakiet pracownik miałby otrzymać 2 zł brutto, to przy liczbie 30 mln pakietów potrzeba na ten cel 60 mln zł. Biorąc pod uwagę, że listonosz ma te pakiety doręczać z dodatkowym pracownikiem, który ma również otrzymać 2 zł za jeden pakiet, to mamy kolejne 60 mln zł. Czyli razem 120 mln zł" – pisał Moniuszko.
"Mogę być wezwana na 'dywanik'"
Od Urszuli dowiaduję się, że klienci chcą rozmawiać o wyborach, ale pracownikom podobno nie wolno się wypowiadać. Kobieta nie może też powiedzieć znajomym, kiedy odbędą się wybory – nawet nie dlatego, że nie chce, ale zwyczajnie nie wie. – My, zwykli pracownicy, dowiemy się ostatni – narzeka.
Ula lubi swoją pracę, ale coraz trudniej jej znaleźć pozytywy. – Wszystko pięknie wygląda w słowach pani rzecznik poczty polskiej – ocenia ostro. – Zaczyna brakować rękawiczek. Powiedziano nam, że ich już nie będzie, że mamy oszczędzać te, które jeszcze są. Absurd. Nie wyobrażam sobie braku rękawiczek przy noszeniu pakietów wyborczych – mówi.
Moja rozmówczyni żyje w dużym stresie. Kiedy ma wolne, zastanawia się, czy po powrocie nie zostanie wezwana na "dywanik". – Mają za co mnie wezwać. Odmówiłam im. Piszę też niepochlebne opinie o firmie. Dotąd siedziałam cicho, teraz nie wytrzymuję. Chodzi o moje zdrowie, zdrowie bliskich i innych ludzi. I najważniejsze, nie chciałabym kiedyś usłyszeć od córki: "Dlaczego, mamo, nic nie mówiłaś?" – tłumaczy.
Urszuli przykro jest też czytać ostatnie, negatywne komentarze na temat firmy, w której pracuje. – Jako pracownicy zostaliśmy wciągnięci w bardzo brudną polityczną grę. Zamiast ulepszeń, poprawy usług pocztowych i zarządzania, mamy wybory, które bardzo zmienią opinię o Poczcie. Obawiam się, że na gorsze – kończy z żalem Ula.
Skontaktowaliśmy się w tej sprawie z Pocztą Polską. "Pakiety wyborcze będą roznosić pracownicy w dwuosobowych zespołach, nie mogą oni być spokrewnieni, ani nie mogą być w zależności służbowej. Prowadzimy nabór wewnętrzny pracowników będących asystentami listonoszy oraz wykonujących inne czynności. Listonosze rozniosą pakiety wyborcze, podobnie jak codziennie doręczają korespondencję. Pracownicy zostaną dodatkowo wynagrodzeni za wsparcie obsługi wyborów, stawki za poszczególne czynności nie zostały jeszcze ogłoszone" – czytamy w oświadczeniu przesłanym redakcji WP Kobieta przez rzeczniczkę Poczty Polskiej Justynę Siwek.
"Kontaktowanie się z mediami nie należy do obowiązków pracowników Poczty Polskiej, poza mną i moim zespołem. Z uwagi na ryzyko ujawnienia tajemnic prawnie chronionych pracownicy są proszeni, aby w przypadku pytań ze strony przedstawicieli mediów kierowali ich do rzecznika prasowego" – brzmi dalsza część oświadczenia.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz także: Pyszny przepis na lody bananowe z czekoladą