Uruchomiły most powietrzny. "Nie ma dróg. Ludzie są odcięci"
18.09.2024 06:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Żywność, wodę i wszelkie potrzebne rzeczy dostarczamy tam, skąd tylko dostaniemy sygnał na zapotrzebowanie. Zajmujemy się też ewakuacją - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Marzena Maj, prezeska Fundacji Rodziny Maj, która zorganizowała pomoc dla powodzian drogą powietrzną.
Od kilku dni Polska zmaga się z dramatycznymi skutkami powodzi, które szczególnie dotknęły południowo-zachodnią część kraju. Żywioł uderzył z ogromną siłą. Pomoc organizują nie tylko służby, ale też mieszkańcy oraz fundacje.
Marzena Maj i Izolda Sanetra z Fundacji Rodziny Maj postanowiły zrobić, co w ich mocy, by pomóc powodzianom w tej tragicznej sytuacji. W kilkadziesiąt godzin zorganizowały most powietrzny, którym teraz latają śmigłowce dostarczające żywność, wodę i leki, a także zapewniające transport ludziom, którzy zostali zupełnie odcięci od świata przez wodę.
- Przed chwilą do kogoś poleciała insulina. Gdzie indziej paczki z prowiantem. W Głuchołazach wożą wszystko już tylko taczkami. Czekamy na informacje o zapomnianych miejscach, do których nie da się dostać drogą lądową. Posiadamy małe śmigłowce, które bez problemu tam dolecą - mówi Izolda Sanetra.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sytuacja zmienia się z minuty na minutę
Marzena Maj, prezeska Fundacji Rodziny Maj, wspomina ostatnią niedzielę. Siedziała wówczas z Izoldą Sanetrą, myśląc, w jaki sposób można pomóc ofiarom powodzi, które zostały odcięte od świata.
- To, co się stało, zaskoczyło nas wszystkich. Stwierdziłyśmy, że może być tak, że zostanie uruchomiony sprzęt, transport, ale może zabraknąć osób, które mogą przeprowadzać ewakuacje drogą lotniczą czy też dostarczać ludziom żywność. To była bardzo szybka akcja. Zorganizowaliśmy się przez niedzielę i poniedziałek. Dziś już działamy na pełnych obrotach - mówi Marzena Maj.
Wystarczyły dwa telefony do znajomych pilotów. Dzisiaj pomoc drogą powietrzną niesie pięć śmigłowców - prywatne, z Helipoland oraz Lotniczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
- Cały sztab dowodzenia mam w domu, koordynuję to, gdzie i co komu jest potrzebne. Namierzyliśmy huby z żywnością, tam lądują nasze śmigłowce - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Izolda Sanetra.
- Gdy dostajemy informację, że np. brakuje herbaty, już producent jest w trasie i dostarcza. Wszystko działa jak w zegarku! - mówi Sanetra.
"Uruchomiliśmy teraz ogromną lawinę"
Błyskawiczne zorganizowanie się poskutkowało. Jak mówią nasze rozmówczynie, dostają wiele telefonów od osób oraz przedsiębiorstw, które również chcą pomóc.
- Transportujemy wszystko. Uruchomiliśmy teraz ogromną lawinę. Dzwonią do nas przedsiębiorcy, którzy chcą coś podarować, ale nie wiedzą, co i gdzie. Od razu przekierowujemy. To jest piękne. Idea Fundacji Rodziny Maj to przede wszystkim tworzenie społeczności, która po prostu chce pomagać. A często ludzie nie wiedzą, co i komu przekazać. Dziś budujemy most w powietrzu. To jest nieprawdopodobne - tłumaczy Marzena Maj.
Ponieważ w Kłodzku oraz Głuchołazach znajdują się huby lotnicze, śmigłowce stacjonują blisko tych dwóch miejscowości. Są też w pobliżu Nysy.
- Żywność, wodę i wszelkie potrzebne rzeczy dostarczamy tam, skąd tylko dostaniemy sygnał na zapotrzebowanie. Zajmujemy się też ewakuacją. Nie ma dróg. Ludzie są odcięci. Wiemy, że na szczęście nie potrzebują pomocy medycznej, ale część trzeba przetransportować - mówi Marzena Maj.
Działaczki cały czas pozostają w kontakcie z komendą straży pożarnej, która dostarcza informacji, gdzie jest potrzebne wsparcie, np. przy transporcie sprzętu. - Ta pomoc jest potrzebna tu i teraz, dlatego reagujemy natychmiast - podkreśla Maj.
"Nieprzewidywalny żywioł"
- Teraz to, co tam się dzieje, to jest absolutnie nieprzewidywalny żywioł. Proszę zobaczyć, jak codziennie walczy setka ludzi, żeby nie został przerwany wał i nagle ich praca idzie na marne. To jest moment. To jest przeogromna siła. Codziennie dostaję setki zdjęć. Osiedla są w gruzowiskach śmieci, samochodów, zniszczeń. To jest coś niewyobrażalnego - dodaje.
Jak dodaje, kiedy w czwartek wszyscy przygotowywali się na możliwe problemy związane z podniesieniem się poziomu wód i opadami, nikt nie przewidział tego, jak potoczy się sytuacja.
- W poniedziałek pracowaliśmy do północy. Teraz w Kłodzku jest w miarę bezpiecznie, parę minut temu otrzymaliśmy wiadomość, że woda opada. Wszystko zmienia się bardzo dynamicznie - kontynuuje Maj.
- Komunikaty, gdzie i co trzeba dostarczyć, mamy co minutę. Właśnie patrzę na zdjęcie uśmiechniętych dziewczynek, które już wylądowały w bezpiecznym miejscu. To jest chyba w tym wszystkim najpiękniejsze. Jestem dumna z naszego społeczeństwa, że się tak mobilizujemy - podsumowuje.
Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl