Blisko ludzi"Utrzymuję moją mamę jak kolejne dziecko". Czy pomaganie rodzicom na emeryturze to obowiązek?

"Utrzymuję moją mamę jak kolejne dziecko". Czy pomaganie rodzicom na emeryturze to obowiązek?

"Utrzymuję moją mamę jak kolejne dziecko". Czy pomaganie rodzicom na emeryturze to obowiązek?
Źródło zdjęć: © East News | Piotr Kamionka/REPORTER
27.02.2018 08:32, aktualizacja: 27.02.2018 11:12

"Myślałam, że nie będę mogła mieć drugiego dziecka, bo mam na utrzymaniu mamę. Nie byłoby mnie stać na ich wszystkich". Czy młodzi ludzie muszą poświęcać szczęście osobiste, by pomóc rodzicom na emeryturze? - Nie ma jednej rady dla osób w takiej sytuacji - ocenia psycholog

Instytucja babci i dziadka dla wszystkich młodych pracujących rodziców jest w dzisiejszych czasach kluczowa. Od tego czy dziadkowie chcą, potrafią, mają możliwość, siłę i czas zająć się naszym dzieckiem zależy, ile wydamy na przedszkole i opiekunki. Tacy jak ja i mój mąż to najwięksi szczęściarze. Mamy jedno dziecko. Moja mama jest na emeryturze, mój tata pracuje zdalnie. Mieszkamy w tym samym mieście.

Od początku mogliśmy na nich liczyć. Sytuacji, w których nie mogłam wyjść z domu, by coś załatwić czy iść do pracy, było zaledwie kilka. Wówczas moi rodzice chorowali lub nie było ich w mieście, a mój mąż musiał być w pracy. Nie zliczę za to sytuacji, w których bez nich nie dalibyśmy rady – te sytuacje to codzienność.

Dom moich rodziców stoi naprzeciwko przedszkola, do którego chodzi mój syn. Codziennie go odbierają. Przed 15, bo akurat wtedy większość dzieci wychodzi i gdyby posiedział dłużej, byłby tam sam. Mały ma u dziadków część swoich zabawek. Czasem okazują się niepotrzebne, bo idą na spacer czy razem gotują.

Możliwość pracowania do 16.00-17.00 każdego dnia, spokój, że "jakby co" obiad się znajdzie, komfort, że możemy iść do kina, bo do małego może przyjść dziadek albo babcia to w dzisiejszych czasach prawdziwy luksus. Tym bardziej, że to dla nich "żaden wysiłek, sama przyjemność". Ten kto ma tak jak my, wygrał los na loterii.

Bez moich rodziców finansowo może dalibyśmy radę. Jednak przeliczając na złotówki wszystkie okoliczności wyjątkowe, w których korzystamy z ich pomocy (tych dwóch godzin w przedszkolu do 16.00 nie liczę), pewnie okazałoby się, że to, co teraz ląduje na koncie oszczędnościowym, wydalibyśmy na opiekunkę.
Dlatego to, jak się mają rodzice, to w dużej mierze wyznacznik dobrobytu współczesnych 30-latków. A każdy kij ma dwa końce – drugi biegun to sytuacja, w której nie tyle nie dostajemy pomocy od mamy i taty, ale sami musimy ich utrzymać.

Rodzice na utrzymaniu

Malina ma 30 lat, dwójkę dzieci i męża. Od 6 lat utrzymuje również swoją mamę. – Moja mama od czasu rozwodu z ojcem dostaje od niego alimenty. 400 zł. Od państwa dostaje grosze, bo jest w wieku przedemerytalnym, czasem coś dorobi, ale jest to ekstremalnie trudne, bo mieszka w małym mieście i szanse na dorobek ma tylko pracując fizycznie.

Kwota, którą miesięcznie jest w stanie uzbierać mama Maliny w żaden sposób nie jest w stanie zapewnić jej podstawowych potrzeb. - Mama boryka się z depresją. Od jakiegoś czasu, czyli odkąd jestem w związku, który zapewnia mi komfort finansowy i umożliwia skoncentrowanie się na realizacji swoich planów, a nie regularnej walce o byt, po prostu wskoczyła do mojego plecaka i sobie w nim mieszka. Trudniej było, gdy te 6 lat temu prosto ze szpitala psychiatrycznego przeniosła się do mnie do Warszawy. Moja matka była dla reszty rodziny jak gorący ziemniak. Wypięli się, musiałam pracować i radzić sobie sama. Wszyscy uznali, że 24-latka, skoro ogarnięta, to może być mamą swojej mamy – mówi gorzko Malina.

Teraz rodzina Maliny dobrze sobie radzi. Jednak nie zawsze tak było. - Był taki moment, że pomyślałam, że nigdy nie będę miała drugiego dziecka, bo muszę utrzymać mamę. I nie będzie mnie na nich wszystkich stać – dodaje.

W nieco innych okolicznościach spadł na Anię obowiązek opiekowania się chorymi rodzicami. – To się nie wydarzyło z dnia na dzień, nie było jakby jednego wydarzenia, które doprowadziło do tego, że dzisiaj rodzice mieszkają z nami. Nie potrafiłabym określić, odkąd ich utrzymuję – opowiada. Problemy finansowe Ani rodziców zaczęły się wraz z chorobami. Wówczas nie mogli też dorabiać do emerytury. – A to się okazało, że nie mają na leki, a to, że nie zapłacili dwóch rachunków za prąd i tak przez wiele miesięcy było. Doraźnie im wrzucałam po kilka stów albo robiłam zakupy. Aż w końcu brakowało im na wszystko. Po dwóch latach płacenia za nich czynszu uznałam, że nie dam rady finansowo i musimy zamieszkać razem.

Na pytanie, czy to była dobra decyzja, Ania wyraźnie markotnieje. – Finansowo jest lepiej, ale wciąż mam zatargi z mężem. Nie mamy prywatności. Ciągle ma do mnie pretensje, a ja się zastanawiam czy słuszne. Nie umiem mu nic sensownego powiedzieć, poza tym, że muszę pomagać, bo to moi rodzice. Nie mam pojęcia, jak z tego wybrnąć – odpowiada.

Dodatkowo problemem Ani jest to, że do tej pory nie wie, ile jej rodzice dostają i ile wydają. - Nigdy nie wiedziałam, nawet jako dziecko, czy jak matka mówiła "nie mam", to naprawdę znaczyło, że nie ma, bo jak była potrzeba, to jakoś zawsze dawali radę. Dopiero teraz tak się stało, że po "nie mam" następuje cisza i oczekuje się ode mnie, że ja za wszystko zapłacę. A potem od nich pod choinką leżą drogie i niepotrzebne prezenty. Może i chcą się odwdzięczyć, ale szlag mnie wtedy trafia.

Z kolei mama Maliny ukrywa przed nią, ile faktycznie potrzebuje. Zaniża koszty swoich potrzeb, a potem okazuje się, że grozi jej eksmisja. – Gra krzywdą i nieporadnością. Wiem, że jak zostanie sama, to sobie nie poradzi. Moja mama może cały dzień jechać na fajkach i jogurcie. Dlatego mimo że płacę za jej mieszkanie i daję 1000 zł na życie, to chyba jeszcze wykupię jej obiady.

Nie pomagaj za wszelką cenę

- Nie ma jednej rady dla osób w takiej sytuacji – mówi psychoterapeutka Monika Dreger. – Z pewnością warto sobie zadać pytanie "czy ja to muszę robić" i spróbować chłodnym okiem ocenić, co rzeczywiście wymaga interwencji, a na co nie ma uzasadnienia. W ten sposób można zorientować się, czy nasza pomoc finansowa rodzicom to jedyny rozsądny wybór, czy może efekt uwikłania w poczucie winy.

Według ekspertki, jeśli rodzic uwikłał nas, tak samo postąpi wobec reszty rodziny. – Takie sytuacje mogę negatywnie odbić się na dzieciach oraz pogorszyć relację małżeńską. Niestety rodzica nie da się zmienić. Spotkania z psychologiem mogą jednak pomóc rozpoznać zachowania przemocowe i toksyczne, co z kolei ułatwi stawianie granic – tłumaczy Monika Dreger.

Okazuje się, że bardzo ważne jest, by decyzję wobec utrzymywanie własnych rodziców podejmować z mężem lub żoną. – To nie jest tylko nasza sprawa. Jeśli dzielimy życie, pieniądze i mieszkanie z partnerem czy partnerką, powinien mieć on swój udział w podjęciu decyzji. Powinna być ona wspólna. Takie porozumienie od dwóch stron wymaga ogromnej dojrzałości i zrozumienia – mówi psychoterapeutka. Z perspektywy psychologa inaczej wygląda sytuacja, w której rodzic sobie nie radzi na podstawowym poziomie bez naszej pomocy, a inaczej, kiedy kierują nami bardziej wyrzuty sumienia czy poczucie powinności niż realna konieczność pomocy. – Metaforyczne odcięcie pępowiny polega m. in. na tym, że pozbywamy się poczucia powinności względem rodzica. Dopiero kiedy to zrobimy, mamy szansę odczuwać prawdziwą wdzięczność i pomagać bez podskórnych pretensji do niego – tłumaczy ekspertka.

Jej zdaniem w wielu przypadkach pomoc rodzicom na emeryturze to naturalna kolej rzeczy. - Związki są relacją wymiany – raz rodzice pomagają dzieciom, potem się rozdzielają, a następnie zamieniają rolami. Problem często nie polega na tym, że mamy emocjonalne kłopoty z pomocą, lecz nadchodzi czas i potrzeba, by pomóc, a my nie mamy jak. Komplikuje nam to życie, powoduje, że musimy sobie odmawiać. W takich sytuacjach zawsze musimy do skutku zadawać sobie pytania o priorytety. Tylko w ten sposób możemy podjąć optymalne decyzje, nawet jeśli nie będą łatwe – tłumaczy Monika Dreger.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (163)
Zobacz także