ModaValentino - pupilek gwiazd

Valentino - pupilek gwiazd

Valentino - pupilek gwiazd
Źródło zdjęć: © Fashion Magazine
17.06.2009 11:56, aktualizacja: 29.05.2010 21:26

Gwiazdy są niepocieszone – ich ulubiony projektant Valentino pożegnał się z modą.
Włoski krawiec, nazywany „księciem jet-set” przez prawie pół wieku ubierał najpiękniejsze i najsławniejsze kobiety świata: od Jackie Kennedy, Grace Kelly, Liz Taylor po Liz Hurley i Pénelope Cruz. Styl Valentino to synonim klasy i elegancji.

Gwiazdy są niepocieszone – ich ulubiony projektant Valentino pożegnał się z modą. Włoski krawiec, nazywany „księciem jet-set” przez prawie pół wieku ubierał najpiękniejsze i najsławniejsze kobiety świata: od Jackie Kennedy, Grace Kelly, Liz Taylor po Liz Hurley i Pénelope Cruz. Styl Valentino to synonim klasy i elegancji.

Valentino kochał kobiety. Jeśli nie w życiu prywatnym, to na pewno w modzie. „Nigdy nie interesowały mnie eksperymenty – twierdził. – Projektowałem ubrania nie po to, żeby zadziwiać, ale żeby kobiety wyglądały pięknie i seksownie”. (wyimek) Klientki były mu za to wdzięczne. Uwielbiały tego Włocha o filmowym imieniu i zawsze opalonej twarzy. Podczas całej kariery Valentino pozostał wierny sobie, wydawał się trwać jakby poza czasem. W kakofonii współczesnej mody niewzruszenie proponował harmonię i kobiecość. Nie znosił wszystkiego, co przesadne albo niedbałe, nie splamił się żadną wulgarną kreacją. Wielki esteta nie tolerował bylejakości. Dla niego albo coś było piękne, albo brzydkie.

Nie jest tajemnicą, że przyjaźnił się ze swoimi klientkami, lubił pokazywać się w otoczeniu bogatych i atrakcyjnych kobiet, był na „ty” z całą światową elitą, znał koronowane głowy oraz czołówkę kina i show-biznesu, czuł się jak ryba w wodzie zarówno w Hollywood, jak w pałacu Buckingham. Bo sam również był gwiazdą. Chętnie pozował fotografom (co niektórzy zarzucali mu jako próżność), zawsze nieskazitelnie ubrany, z nienagannym brushingiem, uprzejmy, ale nieafiszujący uczuć. Pod maską chłodu krył się jednak pasjonat.

Właśnie pasja pchnęła młodego Valentino Garavani rodem z Voghera, małego miasteczka na południe od Mediolanu, do mody. Już w szkole miał zdecydowane upodobania co do swojej garderoby: starannie dobierał swetry i nosił buty robione na miarę. Jako nastolatek odkrył filmy amerykańskie, w których podziwiał oszałamiające stroje gwiazd hollywoodzkich. „Chyba wtedy złapałem gwiazdorski haczyk” – śmiał się, wspominając młodzieńcze lata. Odtwarzał suknie w stylu glamour na rysunkach i wymyślał nowe modele; uwielbiał rysować, mógł to robić wszędzie i o każdej porze. Zamiłowanie do rysunku zostało mu na całe życie. Każdą kolekcję szkicował najpierw na papierze. „U mnie wszystko zaczyna się od kreski” – powtarzał.

Po maturze Valentino oznajmił rodzicom, że chce zostać krawcem. Była to gorzka pigułka dla państwa Garavani, którzy widzieli syna jako lekarza lub tenora. Ale zgodzili się sfinansować kursy w instytucie mody w Mediolanie. Po sześciu miesiącach Valentino postanowił kontynuować naukę w Paryżu. Przyjechał do stolicy mody w roku 1950, w wieku 18 lat. Miał co podziwiać – Haute Couture przeżywało wtedy swój złoty okres.

Po dwóch latach studiów z dyplomem renomowanej Szkoły Syndykatu Krawiectwa zaczął praktykę u sławnych krawców: najpierw u Jacquesa Fatha, potem u Cristobala Balenciagi. W końcu został zatrudniony u Jeana Dessés, którego klientela należała do wyższych sfer, włącznie z dworem Egiptu i Grecji (te znajomości przydadzą mu się póżniej ,gdy będzie już pracować jako samodzielny krawiec). Następnie przeszedł do świeżo powstałego domu mody Guy Laroche, gdzie robił wszystko: projektował, szył, uczestniczył w przymiarkach. Mając taki krawiecki „chrzest” Valentino postanowił wrócić do Włoch i pracować już na własny rachunek.

W 1959 roku dzięki pomocy finansowej rodziców otworzył pracownię krawiectwa na miarę w centrum historycznym Rzymu przy Via Condotti. Jako szyldu użył swojego imienia i tak już zostało. Do pierwszej kolekcji uszył ubrania o klasycznym kroju w zdecydowanych barwach; już wtedy użył intensywnej czerwieni, która stanie się jego znakiem firmowym. Czerwony należał do ulubionych kolorów Valentino, zakochał się w nim w dzieciństwie, po wizycie w operze. Włoski krawiec uważał czerwień za „jedyny kolor obok czerni i bieli”. W każdej kolekcji prezentował kilka modeli w „czerwieni Valentino” – to był zwykle mocny akcent zachowany na finał. Decydujące dla Valentino okazało się spotkanie z Giancarlo Gianetti w 1960 roku – zostali partnerami w pracy i w życiu. Valentino projektował ubrania, Giancarlo zajmował się stroną komercyjną i finansową. Sukces marki był więc ich wspólnym dziełem. Oczywiście związek dwóch mężczyzn miał posmak skandalu w katolickich Włoszech, zwłaszcza kilkadziesiąt lat temu. Nazywano ich z przekąsem
„due ragazzi”. Lata 60. były epoką „dolce vita”. Rzym stał się nowym Hollywood, w studio Cinecitta kręcili filmy Antonioni i Fellini, nie mówiąc o produkcjach amerykańskich. Valentino popłynął na tej fali i szybko stał się krawcem najsławniejszych aktorek. Ubierał Audrey Hepburn, Ritę Hayworth i Monicę Vitti. Na planie filmu „Kleopatra” poznał Liz Taylor – aktorka poprosiła go o uszycie białej sukni na premierę.

Ale prawdziwa konsekracja czekała Valentino w USA, kiedy Jacqueline Kennedy zamówiła u niego w 1964 roku kompletną garderobę na zakończenie żałoby po tragicznie zmarłym prezydencie. Po prywatnym pokazie w apartamencie przy Piątej Alei wdowa zarezerwowała wszystkie modele w kolorze czarnym i białym. – Nigdy tego nie zapomnę, to był najpiękniejszy prezent, jaki otrzymałem w życiu. Jackie stała się moją bliską przyjaciółką i uczyniła mnie sławnym – wspominał Maestro. Odtąd była First Lady ubierała się prawie wyłącznie u włoskiego krawca, stała się jego muzą i największym atutem reklamowym. Również na swój ślub z greckim armatorem, miliarderem Aristotelem Onassisem w 1968 roku Jackie wybrała u Valentino elegancką suknię z białej koronki. Zdjęcia nowożeńców obiegły cały świat, Valentino mógł sobie pogratulować: w wieku 36 lat znalazł się na modowym firnamencie.

Ten medialny sukces dodał marce skrzydeł. Valentino uważano za wcielenie włoskiej elegancji, otrzymał mnóstwo zamówień, zbił fortunę. Dla prestiżu zmienił adres i przeprowadził swój rzymski salon mody do XVIII-wiecznego pałacu Mignanelli, ponadto otworzył salon w Mediolanie oraz w Paryżu; kilka razy do roku podróżował za ocean, żeby zaprezentować nowe modele przed bogatą klientelą amerykańską. Pokazy jego kolekcji Haute Couture urastały do rangi wydarzenia towarzyskiego. Kiedy w latach 70. wkroczył pełną parą na rynek gotową konfekcją, Valentino bez wahania rozwinął obok luksusowego krawiectwa na miarę linię prêt-à-porter oraz dodatki. I nie bez powodu zdecydował się przenieść prezentacje swoich kolekcji z Rzymu do Paryża - chciał być obecny w światowej stolicy mody. Ale Włosi uznają to za narodową zdradę...

Od początku lat 90. świat oszalał na punkcie „people”. Media kipiały od plotek i pokazywały gwiazdy we wspaniałych kreacjach. Valentino miał w tym swój udział, gdyż ubierał gwiazdy i celebrites na gale, premiery, przyjęcia, festiwale i rozdania Oscarów. Został rekordzistą: jego kreacje najczęściej pojawiają się na czerwonym dywanie! Co oczywiście dodaje mu rozgłosu i pieniędzy. Liz Hurley, Sharon Stone, Courtney Love, Demi Moore, Gwyneth Paltrow, Cate Blanchet, Julia Roberts, Pénelope Cruz są fankami Maestro i regularnie wybierają jego suknie na wielkie okazje. Skąd ta słabość gwiazd do włoskiego krawca? Po prostu wiedzą ,że w jego sukniach o płynnych liniach i wyrafinowanych detalach będą wyglądać pociągająco i kobieco. Rasowo. „Podczas tworzenia kolekcji zawsze myślałem podwójnie. Najpierw o kobiecie wyniosłej, posągowej, która będzie prezentować kreacje na wybiegu, a zaraz potem wyobrażałem sobie kobiety na całym świecie, które ubiorą się w moje suknie. To dla mnie przyjemność zobaczyć moje ubrania na
normalnych ciałach” – powiedział Valentino.

W ubiegłym roku mistrz postanowił oficjalnie pożegnać się z modą. W styczniu przedstawił ostatnią kolekcję na uroczystym pokazie w Muzeum Rodina w Paryżu – w finale ostatni raz wyszedł na wybieg w otoczeniu czerwonych modeli. Owacjom nie było końca. Następnie już szersza publiczność mogła oglądać jego kreacje na wspaniałej retrospektywnej wystawie „Valentino – tematy i wariacje” w paryskim Muzeum Sztuk Dekoracyjnych. Włoski krawiec podsumował tutaj swoją karierę ,wybrał ponad dwieście modeli, które doskonale ilustrowały jego ulubione tematy w modzie: m.in. kwiaty, „dzikie zwierzęta”, wzory geometryczne, plisowania, drapowania, falbany, hafty, grę kolorów, czerń, biel i oczywiście czerwień. Była to lekcja stylu i wirtuozerii krawieckiej.

Valentino podkreśla, że jest dumny z tego, czego dokonał. Zbudował swoje imperium z niczego. Do bogactwa i sławy doszedł ciężką pracą, a jego suknie nosiły najpiękniejsze kobiety. (wyimek) Marka nadal istnieje, choć przeszła w ręce angielskiej gupy giełdowej (została sprzedana za kilkaset milonów dolarów). Na świecie działa 60 firmowych butików, ster kolekcji przejęła młoda Włoszka Alessandra Fachinetti, która stara się zachować ducha mistrza.

A sam mistrz, jak się czuje na złotej emeryturze? Przemieszcza się między swoimi luksusowymi rezydencjami, do których zawsze uciekał, chroniąc się przed zgiełkiem mody znużony światowym życiem. Valentino zawsze kochał luksus: nie tylko w modzie, lecz również wokół siebie. Może wybierać między apartamentem na Manhattanie, pałacem w Rzymie, zamkiem pod Paryżem, szaletem w Gstaad i domem na Capri. Ma do dyspozycji prywatny samolot i jacht. „Mówię sobie, że wszystko jest w porządku – zwierza się 76-letni Valentino – codziennie ćwiczę z trenerem, jestem poza gorączką mody, nie myślę o następnej kolekcji, cieszę się teraźniejszością, ale... brakuje mi tego, żeby przyjść do pracowni i zacząć rysować”. Czego jeszcze żałuje? Że na liście jego klienek zabrakło Angeliny Jolie.

Źródło artykułu:WP Kobieta