W noclegowniach dla bezdomnych zima trwa 11 miesięcy
„Wymiana ciepła” opanowała w styczniu i lutym polskie miasta, ale dla pani Hanny to za mało. Zawożąc do noclegowni zapełnione przez mieszkańców wieszaki z ubraniami dla bezdomnych, zrozumiała, że zima trwa tam 11 miesięcy, dlatego chce kontynuować akcję przez cały rok.
23.02.2017 | aktual.: 23.02.2017 15:03
Troska o bliźnich towarzyszyła jej zawsze. Hanna Pyrek-Wieloch z zawodu jest inspektorem bezpieczeństwa i higieny pracy. Kiedy do dużego zakładu, w którym pracowała, przyszła wiadomość o podłożonej bombie – ona wyszła z budynku ostatnia. Musiała sprawdzić, czy wszyscy są bezpieczni. Dziś pomaga tym najbardziej potrzebującym, opuszczonym, zapomnianym. Bezdomnym w noclegowniach, ale również tym śpiącym na ulicy, w kanałach, dzieciom z domu dziecka, samotnym matkom w domach opieki. Wielu mówi, że Hanna zostanie kiedyś świętą. Ona przekonuje, że nie wystarczy kliknąć w wydarzenie na Facebooku. Trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
Czy mieszkańcy chętnie biorą udział w „Wymianie ciepła”?
Skala pomocy mnie zaskoczyła. Cały czas spływają do mnie rzeczy, które staram się rozdzielać na różne ośrodki w Katowicach. Sam pomysł na „wymianę ciepła” narodził się na Węgrzech, w Polsce pierwszym pomysłodawcą i organizatorką akcji była pani Wiktoria Siedlecka-Dorosz. Akcja w "polskiej wersji" rozpoczęła się w Warszawie, gdzie głównym organem wpierającym akcję jest właśnie miasto. Niestety w Katowicach nie ma takiej formy pomocy - wszystko załatwiam na własną rękę. Staram się koordynować całą akcję w moim mieście. To głównie do mnie w tej chwili ludzie zwracają się z pytaniami o lokalizację stojaków, potrzeby ludzi ubogich itp. Okryć wierzchnich jest dużo, ale bardzo potrzebna jest bielizna, skarpetki, buty, pościel, firanki, koce, nawet ściereczki do zmywania do podłogi. To są rzeczy potrzebne cały rok. Planuję przygotować listę tych najpotrzebniejszych dla każdego ośrodka, a potem systematycznie prosić dobrych ludzi o pomoc w jej uzupełnianiu.
Kogo spotkała pani w noclegowni dla bezdomnych?
Już w momencie gdy wysiedliśmy na parkingu i zbliżaliśmy się do drzwi noclegowni, widziałam osoby, które z ciekawością zaglądały, co takiego niesiemy. W oczach było widać radość. Nie mogłam się powstrzymać przed rozmową z nimi, a jeden z podopiecznych, bardzo uśmiechnięty pan Zdzich, oprowadzał nas po ośrodku. Muszę przyznać, że moją uwagę i zdziwienie wzbudziła wyjątkowa czystość tego miejsca. Potem dowiedziałam się, że nie ma tam żadnej ekipy sprzątającej, panowie robią wszystko sami. Co chwilę spotykaliśmy gładko uczesanych mężczyzn, w czystych, schludnych ubraniach. Kiedy przemiła pani opiekun oprowadzała nas po korytarzach, wchodziła niespodziewanie do pokoi, wszędzie panował ład i porządek: łóżka posłane, podłogi umyte, łazienki czyste i zadbane, lepiej niż w niejednym polskim szpitalu. W co najmniej jednym pokoju stało akwarium. Rano w ośrodku słychać także śpiew kanarków. To przyjaciele pana Zdzicha. Ptaszki mają pootwierane klatki i latają sobie po całym korytarzu. Znoszą jajka do wiszących doniczek i żyją sobie wśród ludzi samotnych i opuszczonych przez rodziny. Atmosfera, która tam panuje, jest bardzo miła, to wszystko bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło.
Czy w noclegowni przebywa dużo osób?
Okazuje się, że to miejsce jest przepełnione. Wieczorami ludzie schodzą się ze wszystkich stron i śpią dosłownie wszędzie, również w świetlicy. Wieczorem dopiero można zauważyć, czemu i komu służy to miejsce. Rano, kiedy sytuacja wraca do normy i zostają tylko osoby na stałe zamieszkujące hostel. Czasami zdarzają sie osoby sprawiające kłopoty, najczęściej to młodzież, która nie ma gdzie się podziać, wychodząc z domów dziecka. Ale to juz temat odrębny...
W wielu miastach w Polsce „wymiana ciepła” działa bezproblemowo, ale pani napotkała przeszkody
Zanim na całego zaangażowałam się w tę akcję w Katowicach stały już trzy wieszaki, ale nie było to jakoś mocno nagłośnione. Pomyślałam sobie, że spróbuję zorganizować to na szerszą skalę, tzn. doprowadzić do tego, aby na początek w mojej dzielnicy, a następnie w całych Katowicach stało jak najwięcej wieszaków. W jednym z komentarzy na profilu „Wymiany ciepła” napisałam, że zamierzam zorganizować coś takiego u nas na dzielni, zamieściłam pierwszego posta na swoim profilu prywatnym, i już nie było odwrotu. Najpierw zainteresowali się znajomi, napisałam też do Rady Dzielnicy, w której mieszkam, do pana radnego innej dzielnicy, który akurat startował w konkursie na Katowiczanina Roku, do kilku osób związanych z różnymi społecznymi inicjatywami. Pomysł o akcji zrodził się w piątek, a już 24 godziny później w moim mieszkaniu było wszystko, co potrzebne do ustawienia kolejnych stojaków w naszym mieście. Byłam bardzo zaskoczona tak szybką reakcją ludzi.
Gdzie ustawiła pani pierwszy stojak?
W Mysłowicach, ponieważ właściciel pewnego bistro, pan Maciej, zgodził się bez wahania. Wybralam to bistro nieprzypadkowo. Wiedziałam, że w zimne dni częstują osoby zmarznięte, ubogie, darmową zupą. Układ idealny: ktoś przyjdzie na zupę i od razu zabierze sobie też ciepłą kurtkę. Aby nie tracić czasu, zjeździłam większość MOPS-ów w okolicy i wszędzie spotykałam się z wdzięcznością i pełną aprobatą akcji. Po długich oczekiwaniach otrzymałam oficjalne stanowisko Rady Dzielnicy, które brzmiało „nie”. Rada nie zgodziła się na ustawienie kolejnych wieszaków, posługując się wręcz absurdalną argumentacją.
To pani nie zniechęciło, wręcz przeciwnie.
Stwierdziłam, że będę walczyć z biurokracją. Dzwoniłam, tłumaczyłam ideę akcji „Wymiany ciepła”. Chciałam żeby stojaki „Wymiany ciepła” były uzupełniane przez cały rok - nie tylko zimą. Niestety tu znów napotkałam papierkową blokadę. Na szczęście - w największym i najprężniej działającym ośrodku, z łaźnią i hostelem dla bezdomnych mieszczącym się na ulicy Krakowskiej 138, super kierownik, pan Piotr, przyjął nas z otwartymi ramionami. Powiedział gdzie najbardziej przyda się pomoc, dał numery telefonów i zgodził się na wieszak razem z logo. To był dla mnie osobiście wspaniały moment.
Skąd wzięła się u pani taka pasja pomagania innym?
Nie umiem powiedzieć. Mam tak od zawsze. Widząc ludzi potrzebujących, staram się spojrzeć z ich perspektywy. Pracowałam w różnych zawodach, szukałam swojego miejsca na ziemi. Z zawodu jestem inspektorem bezpieczeństwa i higieny pracy. Przez 10 lat pracowałam w dziale bezpieczeństwa w hipermarkecie. Jeżeli był alarm bombowy, schodziłam ostatnia z pokładu, mogę więc powiedzieć, że taka odpowiedzialność za innych towarzyszy mi od zawsze.
Są sytuacje, w których ludzie nie chcą przyjąć pomocy?
Czasem spotykam osoby, które wolą spać w kanale, czy gdzieś na kartonie na ulicy. One czasem nie chcą pomocy. I takim ludziom, którzy nie chcą, pomóc się już nie da, nie da się uszczęśliwić na siłę. Choć i tak warto próbować, a ja oczywiście zaoferowałabym im ciepłą kurtkę. Zdarzają się też trudni ludzie, jak np. 18-letni chłopak, którego spotkałam w jednej z noclegowni. Był po domu dziecka, sprawiał w ośrodku problemy. Byłam świadkiem rozmowy, w której pracownice ośrodka pytały go, czy przyjdzie na swój wieczorny dyżur. On tylko wzruszył ramionami, zaśmiał się i powiedział: „Jestem Bogiem”. Odpowiedziałam na to: „Ja też jestem Bogiem, ale na dyżury chodzę”.
Informacje o akcji można znaleźć naFacebooku
Bezdomnym przez cały rok potrzebne są: bielizna, czapki, koce, pościel, ręczniki, ściereczki i szmatki, mały sprzęt AGD, garnki, talerze, sztućce.